19:41

Nie ma niebezpieczniejszego miejsca... Samantha Shannon "Pieśń Jutra"

Tytuł: „Pieśń Jutra”
Autorka: Samantha Shannon
Liczba stron: 430
Wydawca: Sine Qua Non

                Otrzymując do rąk wyczekiwaną przez ponad dwa lata kontynuację mojego ukochanego „Czasu Żniw”, czyli „Pieśń Jutra”, obawiałam się, że będę musiała odłożyć czytanie i pisanie na później (dużo później), a jednocześnie wiedziałam, że prawdopodobnie nie dam rady tego zrobić i i tak przeczytam ją od razu, choćbym miała później męczyć się z nadrabianiem innych megaważnych rzeczy. Całe szczęście zbiegło się to z wyjazdem majowym, więc mogłam na spokojnie zabrać się za tę powieść podczas długich tras samochodowych bez wyrzutów sumienia, że się nie uczę. Niestety z recenzją się w wolne nie wyrobiłam i teraz, ponad miesiąc później, niezmiernie trudno mi się do tego zabrać. Ale muszę, po prostu muszę! Zatem słów kilka o „Pieśni Jutra”, na którą był, ale niestety już przestał być ogromy, jądrowy boom.


                Wiadomość o wygranej Paige Mahoney w rozgrywkach o tytuł Zwierzchnika Eterycznego Stowarzyszenia Londynu nie przeszła w mieście bez echa. Młoda przywódczyni musi teraz przekonać do siebie swoich przeciwników, utrzymać przy sobie swoich sprzymierzeńców i przeorganizować jasnowidzące podziemie w sprawnie działającą armię. Zadanie staje się tym trudniejsze, gdy Sajon wprowadza Tarczę Czuciową- technologię o wiele bardziej zaawansowaną niż wszystkim się wydawało.

                „Czas Żniw” od samego początku stoi bohaterami. Z każdą kolejną częścią poznajemy nowe postaci, a jednocześnie Shannon nie zapomina o tych, którzy pojawili się już w poprzednich częściach. I nie ważne, czy są to postacie pierwszo-, drugo- czy trzecioplanowe: autorka stale je rozwija, nadaje unikalny charakter, przez co nietrudno ich rozróżnić, gdy już wejdzie się w wykreowany przez nią świat. Owszem, ich natłok może na początku utrudniać czytanie, zwłaszcza gdy od lektury poprzednich części minęło trochę czasu. Sama postanowiłam w tym roku powtórzyć sobie poprzednie dwa tomy, co zdecydowanie ułatwiło mi odbiór „Pieśni Jutra”, jednak tak naprawdę wystarczy kilka faktów mimochodem rzuconych w tekście, by przypomnieć sobie, o co mniej więcej w historii chodziło. I to jest niesamowite, że nie trzeba wiele trudu i głowienia się, by móc powrócić do tego jakże skomplikowanego i bogatego świata, jaki został wykreowany przez tę młodą autorkę.


                Paige Mahoney jest prawdopodobnie jedną z moich ulubionych bohaterek i narratorek. Może być modelowym przykładem tego, jak powinno się kreować bohaterów powieści młodzieżowych, a zwłaszcza protagonistów, którym powinniśmy kibicować całym sercem i przynajmniej w pewnym stopniu się z nimi utożsamiać. Ze świecą szukać bohaterek, które nie są krystalicznie czyste, bez skaz na buzi moralności, o nieskalanym żadną błędną decyzją życiorysie. W „Pieśni Jutra” Mahoney stawiana jest przed naprawdę trudnymi, niemal niemożliwymi wyborami, zastanawia się, nie wie, jak postąpić, popełnia błędy, nierzadko bardzo głupie i ponosi za to realne, nieprzyjemne konsekwencje. Nic nie uchodzi jej na sucho, nieraz jest blisko rzucenia wszystkiego. Można w nią, a przez to w całą sytuację, po prostu uwierzyć, nie zgrzyta między zębami żaden brak logiki i autentyczności.


                Z każdą kolejną częścią Shannon sukcesywnie rozszerza świat jasnowidzów o kolejne tereny. W „Czasie Żniw” mieliśmy do czynienia przede wszystkim z Szeolem I, czyli Oksfordem, „Zakon Mimów” przybliżył społeczność jasnowidzów cytadeli Sajon-Londyn, „Pieśń Jutra” wychodzi natomiast w głąb Wielkiej Brytanii. I każde z miejsc pojawiających się na kartach powieści jest zarysowane tak, by uwierzytelnić opowiadaną historię. Shannon jak zwykle przyłożyła się do takich szczegółów jak roślinność, zapach czy sposób poruszania się mieszkańców, co za każdym razem tworzy niesamowity klimat. A sądząc po zakończeniu, możemy być niemal pewni, że autorka nie zatrzyma się z ekspansją świata jasnowidzów tylko na Europie, a kto wie, może i na Ziemi.


                Mimo to „Pieśń Jutra” zdecydowanie nie jest moją ulubioną z dotychczasowych części cyklu. Nie mogę wskazać swojej do tej pory ulubionej części, bez żadnych wątpliwości „Pieśń Jutra” jest dla mnie tym najsłabszym ogniwem. O dziwo zabrakło mi tu akcji. Tak, wiem, że to dziwne, zwłaszcza że wszyscy dookoła mówią, że książka dosłownie pędzi. Sama autorka przecież tak długo pracowała i poprawiała tekst, ponieważ musiała napisać niemal nieustającą scenę akcji, których pisać nie lubi. Niestety ja tego tak nie odebrałam. Może jest to kwestia tego, w jakich warunkach przyszło mi to czytać, może czytanie po 1-2 rozdziały w trakcie jakby nie było męczącej podróży pełnej przyspieszania, hamowania i zakręcania nie jest najlepszym rozwiązaniem, ale nie odczułam tego napięcia tak mocno, jakbym tego chciała. Oczywiście nie twierdzę, że książka jest nudna, broń Boże! Już sam prolog przyprawił mnie o zawał, aż musiałam zbierać szczękę z podłogi, coraz dostawałam momenty pełne napięcia i grozy, a zakończenie (czytaj: ostatnia część) zwaliło mnie z nóg swoją intensywnością i brawurą. Mam wrażenie, że w ostatnich scenach Shannon po prostu przestała patyczkować się z czytelnikiem, martwić się o jego zdrowie psychiczne i wyjęła największy kaliber, jakim dysponowała. Całość jednak trochę mi się rozmazała i zlała w jedno. Przypomina mi to sytuację z „Kosogłosem”, który również promieniował akcją, wybuchami i zwrotami akcji, a mimo to poruszył mnie najmniej z całej trylogii „Igrzysk Śmierci”. Dla „Czasu Żniw” nie jest to jednak wyrok, bo jest to dopiero trzeci z siedmiu tomów serii, książka wypadła dużo lepiej niż wspomniane zakończenie „Igrzysk Śmierci”, a autorka szczerze mówiąc nie miała innego wyjścia, jak uporządkować fakty z poprzednich tomów i wprowadzić akcję na prawidłowe tory. Mam wrażenie, że „Pieśń Jutra” jest wstępem do prawdziwej akcji, która czeka nas w kolejnych tomach, o której nam się nie śniło i która będzie biła na głowę „Czas Żniw” i „Zakon Mimów”. A jako takie rozprawienie się z przeszłością i wizja przyszłości, „Pieśń Jutra” nie mogła wypaść lepiej.


                                Shannon po raz kolejny stanęła na wysokości zadania i każdy dodatkowy dzień czekania na „Pieśń Jutra” opłacał się, by dostać książkę jak najbardziej przemyślaną i dopracowaną. Niezwykle cenię sobie twórców, którzy zwracają uwagę na szczegóły i rzeczywiście starają się, by ich twórczość była pełnowartościowa, a nie są małymi robocikami, które klepią jedną książkę czy piosenkę po drugiej, zwracając uwagę tylko na to, czy zgadzają im się zera na koncie. Mimo kilku mankamentów „Pieśń Jutra” wciąga na całego i aż by się chciało, by książka miała te kilka stron więcej. Już nie mogę się doczekać kolejnych tomów, jak i każdej nowej książki Samanthy Shannon. Dla mnie jest ona prawdziwym gwarantem jakości.

                                

2 komentarze:

  1. Nie przepadam za seriami, gdyż zbyt mnie zobowiązują, jednak zachęciłaś mnie do sięgnięcia po "Czas żniw" jak i jej poprzedniczki. Zapisuję sobie tytuł, żeby mieć go na uwadze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z seriami, zwłaszcza długimi i tymi dopiero powstającymi, niestety jest właśnie taki problem, że trzeba czekać, a nie zawsze wiadomo, czego się spodziewać. Mam jednak nadzieję, że Ci się spodoba, bo nie spotkałam się jeszcze z żadną negatywną opinią na jej temat. :D

      Usuń

Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)