20:03

Refleksje na spontanie - 30 Seconds To Mars „Avalanche” teledysk

Bracia Leto postanowili świętować drugie urodziny swojego ostatniego albumu „It’s The End Of The World But It’s A Beautiful Day” [recenzja], racząc fanów zupełnie nowym teledyskiem do zamykającego kawałka, będącego jednocześnie moim ulubionym i według mnie „najbardziej marsowym” z całej płyty „Avalanche.

Była to idealna piosenka, aby kontynuować tradycję koncertowych teledysków w stylu „Closer To The Edge” albo „Do Or Die”, zwłaszcza że nie tak dawno Marsi skończyli swoją trasę koncertową, m.in. z kolejnym przystankiem w Polsce. Bardzo lubię te klipy, pełne pozytywnej energii, entuzjazmu i miłości dosłownie wylewających się od fanów w stronę zespołu i vice versa. Szybkie spojrzenie na zapowiedź jednak szybko zweryfikowało oczekiwania. Marsi nie powstrzymali swojej obsesji wokół sztucznie wygenerowanych materiałów, które w ostatnich miesiącach zalały ich social media.

Teledysk obejrzałam w dniu premiery, od razu wiedząc, że drugi i prawdopodobnie ostatni raz zobaczę go wyłącznie dlatego, że wymaga tego research. Minął rok od mojego rantu na AI przy okazji powrotu Linkin Park [klik], więc najwyższy czas, żeby mi się znowu co nieco ulało. Tym razem jednak spróbuję powstrzymać się od rozważań nad etyką używania AI w kulturze i sztuce, choć będzie trudno.


Ten teledysk jest po prostu brzydki. Pojedyncze kadry mogłyby działać kilka miesięcy temu, gdy jeszcze przekolorowane obrazki o sztucznie napompowanej rozdzielczości zwracały uwagę, a krótkie ultra płynne animacje w pionowym formacie dostosowanym do materiałów na Tik Toku były nowością. W kontekście dłuższego, kilkuminutowego formatu, na wierzch wypływają wszystkie błędy i wady filmów produkowanych przez AI. Od stale zmieniającego się tempa i nieudolnych prób łączenia pojedynczych skrawków w jedną scenę aż robi się niedobrze. Film przyspiesza i zwalnia jak po nieudolnym montażu zepsutych plików. Turbo nasycone kolory sprawiają, że dostaje się oczopląsu, oczywiście z podciągnięta na maksa głównie żółcią i niebieskim, jak przystało na SI. 

A to dopiero początek. Oczywiście klip nie ustrzegł się od nieodłącznych elementów filmów AI, więc szczerzący się do kamery kosmici mają aż nadprogramową liczbę przerażająco ludzkich, hollywoodzkich zębów, a z machających rąk nieustannie wyrastają i znikają kolejne palce – i nie jest to natura przyjaciół z innej planety, bo ludzkie place również rozpływają się w przestrzeni. Przy bardziej dynamicznych ujęciach źrenice biegają postaciom, jakby były co najmniej opętane, a ludzko-kosmiczno-zwierzęce hybrydy to po prostu tułów człowieka z prymitywnie doklejoną głową psa lub nietoperza.  

Wiele do życzenia pozostawiają również postacie braci Leto. O ile wizerunek Jareda z daleka i z przymrużonym okiem można pomylić z tym prawdziwym, biorąc pod uwagę jego umiejętności przeistaczania się przed kamerą i liczbę jego wyfotoszopowanych zdjęć w internecie, to sylwetka Shannona jest po prostu śmieszna i straszna jednocześnie. Oczywiście obaj wyglądają na ekranie tak, jakby najpierw przeszli tuzin inwazyjnych operacji plastycznych, by na koniec nałożyć jeszcze dziesięć razy filtr zyassifajowanych gwiazd Hollywood. Kwadratowa szczęka do ziemi, kości policzkowe ostre jak brzytwa, zęby oślepiające jak reflektory, tylko wzrok taki rozbiegany i  myślą niezmącony.

Jestem rozczarowana. Jestem zła. Przykro patrzeć, jak artyści, którzy niegdyś słynęli ze swoich klipów będących krótkometrażowymi filmami, którzy przemierzali świat od Chin po Grenlandię, żeby stworzyć małe dzieło sztuki, którzy stworzyli całą fikcyjną postać nowatorskiego reżysera, ostatecznie wydali taki gniot. W „Avalanche” nie ma przede wszystkim treści, nie zawarta jest w tym żadna historia, a kadry, które miały być ładne i kolorowe, nie spełniają nawet tej roli. Nakręcone 14 lat temu "This Is War" wygląda lepiej niż to coś.

Tym bardziej boli mnie, że jeszcze kilka lat temu podawałam ich za przykład, gdy za pomocą filmu dokumentalnego „Artifact” i swoich doświadczeń, Thirty Seconds To Mars próbowali pokazać obłudę przemysłu muzycznego i walczyć o godziwe warunki pracy artystów związanych kontraktami z wielkimi muzycznymi korporacjami. Tymczasem kilka lat później całą swoja markę opierają na urządzeniu, które bezprawnie wykorzystuje dorobek innych i karmi się ludzką kreatywnością, jednocześnie utrudniając start na rynku młodym, uzdolnionym artystom. A w dodatku robi to bardzo podłej jakości.

O ile wytwory w stylu tego teledysku czy przerabianie własnych twarzy na urocze bobaski jestem w stanie zrozumieć i wybaczyć, to coś pękło we mnie, gdy zobaczyłam jeden z klipów promujących Marsów w internecie: wywijających do „Stuck” topowych aktorów, takich jak Johny Depp, Chris Hemsworth czy… Tom Hanks. Chciałabym wierzyć, że wszystko zostało załatwione jak należy i panowie zostali przynajmniej poinformowani o zamiarze pokazania ich w filmiku, to racjonalna strona mówi mi, że raczej tak się nie stało. A wtedy jest to przecież nic innego jak bezprawne wykorzystywanie czyjegoś wizerunku! W Stanach nie za takie rzeczy ludzi podaje się do sądu! Jak można być aż tak głupim! I, szczerze mówiąc, jeśli 30STM nie dostali pisemnej zgody od każdego z panów, którzy pojawili się w tym klipie, bardzo chciałabym zobaczyć, jak się na tym przejadą. 


Widząc kolejne urywki „Avalanche” w mediach społecznościowych, nie jestem w stanie nawet zmusić się, by obejrzeć je do końca lub zostawić pozytywną reakcję. Z trudem przychodzi mi nawet zalinkowanie tego klipu tutaj. Długo próbowałam przymykać oko na to, co się ostatnio na kanałach nadawczych Marsów dzieje, ale obawiam się, że jeśli dalej tak pójdzie, nie będę w stanie cieszyć się twórczością tych artystów - ani tą nową, a co gorsza tą starą, jak dotąd ukochaną. Coraz częściej wiąże się to z poczuciem rozczarowania, zawodu i pewnego rodzaju zdrady.

Dawno nie widziałam takiego paskudztwa, a fakt, że wyszło ono na zamówienie muzyków, którzy w wielkim stopniu ukształtowali nie tylko mój gust muzyczny, ale również wpłynęli na mój charakter, boli jeszcze bardziej. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że „Avalanche” była na ostatnim albumie jedynym promykiem nadziei, że Thirty Seconds To Mars mają się dobrze i są jeszcze w stanie stworzyć i pokazać coś wartościowego i poruszającego.

Tak więc: dziękuję za taki urodzinowy prezent. Następnym razem będzie lepiej, jeśli po prostu nie przyjdziecie na imprezę.


źródła: https://www.youtube.com/channel/UCK7wTMguyPyPCjhLoOK2rJg

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)