15:00

Idealna imitacja czy niedoskonała interpretacja? O Linkin Park, „Shreku 5” i AI

Idealna  imitacja czy niedoskonała interpretacja? O Linkin Park, „Shreku 5”  i AI

          Tydzień temu Linkin Park powrócili z nową piosenką, zapowiedzią nowej trasy, płyty… i z nową wokalistką. Już od jakiegoś czasu słychać było różne plotki o zastępstwie Chestera Bennigtona, w tym również spekulowano, że jego miejsce w składzie zostanie zajęte przez kobietę. W tej roli obstawiano między innymi Amy Lee z Evanescence: prawdopodobnie dlatego, że jest jedyną kobietą na scenie metalu, która wybiła się do szerokiej publiczności. Wybór padł jednak na mniej znaną Emily Armstrong, a jej odbiór był oczywiście różny: na instagramowym live posypały się serduszka i emotki płomieni, jak również łzy czy buźki, którym zbiera się na wymioty. Przez ten tydzień wydarzyło się wiele: padło  wiele oskarżeń, wyciągnięto na wierzch mnóstwo brudów, a świat podzielił się mniej więcej na dwie strony: obok słów wsparcia i podekscytowania padły komentarze, że Linkin Park nie żyje lub że Chester przewraca się w grobie.

fot. James Minchin III

            Najbardziej uderzyły mnie jednak opinie, że lepszym wyborem byłoby zatrudnienie do nowego materiału sztuczną inteligencję. Temat AI w sztuce już od jakiegoś czasu mnie rozjusza, a w tamtym momencie coś we mnie pękło i postanowiłam o tym napisać: nie recenzję, nie refleksje na spontanie, ale coś poważniejszego, gdzie głównym pytaniem będzie: „dlaczego?”.

17:00

Moja fanka jest w moim pokoju... Alice Oseman „I Was Born for This”

Moja fanka jest w moim pokoju... Alice Oseman „I Was Born for This”

Tytuł: „I Was Born for This”

Autorka: Alice Oseman

Liczba stron: 346

Wydawnictwo: Jaguar

 

Po poprzednich spotkaniach z prozą Oseman, miałam obawy, czy będę w stanie czerpać przyjemność z czytania kolejnych powieści. „Loveless” [recenzja] – według wielu najlepsze warsztatowo, miało swoje silne momenty, ale ostatecznie było trochę infantylne jak na moje oczekiwania, a „Solitaire” okazało się świetnym przykładem, jak łatwo zepsuć uniwersalnie lubianą postać drugoplanową, chcąc opowiedzieć jej historię. Rozumiałam, z jakim zamiarem postać Tori Spring została napisana akurat w taki sposób, nadal jednak stała się postacią raczej irytującą i dobijającą, z którą trudno sympatyzować, przynajmniej w oderwaniu od komiksowego, a przede wszystkim serialowego „Heartstoppera” [recenzja]. Mimo wszystko informacje o premierach kolejnych brakujących książek zawsze wywoływały u mnie entuzjazm i ostatecznie następne powieści i tak trafiały na moją półkę.

Angel Rahimi czeka prawdopodobnie najpiękniejszy tydzień jej życia. Jako wierna fanka najnowszego muzycznego fenomenu, pop rockowego trio The Ark, ma w końcu poznać swoich idoli, którzy dali jej wszystko, co się liczy: poczucie przynależności, internetową przyjaciółkę, a przede wszystkim nadzieję. Nie zamierza, by w cieszeniu się tym tygodniem przeszkodzili jej sceptycznie nastawieni i wymagający rodzice, nieznajomy chłopak psujący cały nastrój czy stale czające się z tyłu głowy poczucie winy i porażki.

Dla Jimmy’ego Kaga-Ricciego The Ark jest całym światem. Uwielbia tworzyć muzykę i dawać koncerty, ale cała reszta obowiązków, z którymi wiąże się bycie najbardziej rozchwytywanym muzykiem na świecie nie pozwala mu się cieszyć w pełni z tego, co ma. Teraz, gdy jego zespół staje się popularny nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale na całym świecie, dziwne i wręcz niebezpieczne sytuacje z fanami zdarzają się coraz częściej, a to wywołuje u Jimmy’ego ciągły niepokój i wątpliwości, czy jest w stanie dłużej wytrzymać w showbiznesie. A bycie non stop w centrum uwagi nie ułatwia utrzymywania tajemnic, których The Ark ma kilka na koncie.


Już po tych kilku spotkaniach z powieściami Oseman wiem, czego mogę się spodziewać. Wszystkie historie mają podobną konstrukcję, z wierzchu będąc przeżyciami zwykłych nastolatków, które w kulminacyjnym momencie urastają jednak do dramatycznych, zupełnie niespodziewanych scen, trochę właśnie przypominając twórczość fanowską. Po „I Was Born for This” widać bardzo duży wpływ kultury fanowskiej ostatnich dziesięciu lat i nie mówię tu tylko o mnóstwie popkulturowych wstawek i mrugnięć okiem do ludzi nałogowo siedzących w internecie. Jest to kwintesencja początków fanfików: czy to na Tumblrze, na blog.onet (moje początki, wtedy jeszcze nieznane jako „fanfiki”, ale zwykłe opowiadania), czy potem na Wattpadzie. Kto nigdy nie pisał lub nie czytał historii o zwykłej dziewczynie – fance lub wręcz, która zwraca uwagę najbardziej popularnego gwiazdora i nawiązuje z nim wyjątkową relację pełną przygód i uczucia? Przy „I Was Born for This” jest podobnie, gdy najśmielsze fantazje „psychofana” zmieniają się w rzeczywistość, która ostatecznie przybiera postać największego koszmaru. Przy czym rozmach ten jest jeszcze większy, niż przy „Loveless” czy „Solitaire”, bo całość rozgrywa się w przeciągu jednego szalonego, potencjalnie najważniejszego w życiu głównej bohaterki tygodnia, a fabuła nie dotyczy zwyklaków, ale światowych gwiazd muzyki. Prawdziwa historia od zera do bohatera, ale czy na pewno?

Alice Oseman ma dar do ubierania w kilka krótkich, prostych zdań doświadczeń, których większość doświadczyła w prawdziwym życiu. Nieustanne porównywanie się Angel z genialnym bratem, ciągłe uczucie beznadziejności, braku planów na przyszłość i podświadoma próba wyparcia tych uczuć pojawia się na przestrzeni powieści może kilka razy, ale od razu pokazuje, w jakim stanie jest dziewczyna i że tak naprawdę jej fiksacja na temat zespołu muzycznego jest mechanizmem obronnym przed ogarniającym ją strachem i uczuciem porażki, zawodu i niezrozumienia. Doświadczenia chłopaków z The Ark są być może bardziej odległe, ale nawet tak ograniczony czas antenowy, jaki dostali chłopaki wystarczyły, by całkiem dobrze opisać problemy związane z popularnością w sposób, że łatwo jest ich zrozumieć. A tych problemów jest całkiem sporo: od zmuszenia do zaprzedania własnych wartości na rzecz sławy, walkę o chwilę prywatności, ciągłe uczucie niepokoju, paranoję, przepracowanie i wypalenie zawodowe, przelotność relacji po nawet problemy alkoholowe.

Zaskakujące było dla mnie, jak dużą rolę w „I Was Born for This” gra religia. Oczekiwałam, że wprowadzenie Angel jako muzułmanki będzie jedynie sposobem na pokazanie nowej kultury, tradycji i nieco innego środowiska niż wśród typowych zachodnich postaci, a przez to urozmaiceniem świata przedstawionego, ewentualnie pretekstem do wprowadzenia najłatwiejszego utrudnienia w postaci surowych rodziców i wiążącymi się z tym chęcią buntu i odkrywania siebie. Nie spodziewałam się, że sam aspekt wiary i religii zostanie poruszony aż tak głęboko, również od strony bardziej nam znanej – chrześcijańskiej. Jimmy jest trans-chłopakiem, jedocześnie wywodzi się z bardzo wierzącej rodziny i sam jest religijny. Bardzo spodobało mi się to połączenie, które wydaje się być niezrozumiałe, a przez to nieistniejące: jeśli jesteś z LGBT, to nie możesz być wierzący, bo z automatu jesteś grzesznikiem skazanym na wieczne potępienie. Nie masz więc prawa doświadczać jakichkolwiek duchowych przeżyć. Tymczasem odkrycie swojej seksualności niekoniecznie musi z automatu zmieniać to, w co się wierzy, nie zmienia dotychczasowych doświadczeń ani w jakim środowisku zostało się wychowanym. Może jakieś przekonania zakwestionować, poddać analizie i stopniowo zweryfikować, ale wcale nie musi, a na pewno z automatu nie pozbawia duszy i potrzeby wiary w siły wyższe: czy to Boga, siły natury, przeznaczenie czy cokolwiek innego. 

„I Was Born for This” było prawdopodobnie powieścią Alice Oseman, którą najprzyjemniej mi się czytało. Obniżone oczekiwania mogły w tym pomóc, jednak nie ma co ukrywać: Alice Oseman na pewno potrafi tworzyć historie, z którymi łatwo się utożsamić na wielu etapach swojego życia. Być może właśnie fakt, że historia Angel i Jimmy’ego jest jednocześnie tak łatwa do porównania z własnymi przeżyciami, a jednocześnie kompletną fantazją i oderwaniem od nudnej rzeczywistości typowego nastolatka sprawiło, że zamiast próbować odnajdywać podobieństwa do swojego życia, analizować i szukać uniwersalnych nauk, po prostu się bawiłam jak na starej dobrej, lekko przesadzonej historii drogi, która nie chce być idealnym odzwierciedleniem rzeczywistości, ale właśnie taką szaloną, wręcz amerykańską fantazją na temat bycia nastolatkiem.

 

źródło ilustracji: Lubimy czytać, https://lubimyczytac.pl/ksiazka/5066282/i-was-born-for-this

 


17:00

Scott Westerfeld „Wyjątkowi”

Scott Westerfeld „Wyjątkowi”


 Tytuł: „Wyjątkowi”

Autor: Scott Westerfeld

Liczba stron: 328

Wydawnictwo Egmont

 

              Po niemal dwóch latach bezowocnych oczekiwań na wznowienie trzeciego tomu nadszedł czas by pogodzić się z brakiem premiery finału i skończyć przygodę z Tally Youngblood i światem ślicznych w starej okładkowej wersji. Oficjalnie dotarłam do finału oryginalnej trylogii i na razie składam broń, nie zamierzając czytać dalszej części, zwłaszcza w momencie, gdy nawet wydawnictwo zdaje się stawiać na tej serii krzyżyk.

              Tally w swoim nowym ciele Wyjątkowej czuje się jak ryba w wodzie, a jej istnieniu przyświeca jeden cel: wyłapać jak najwięcej członków Nowego Dymu i ostatecznie zniszczyć ten obóz buntowników, którego chore eksperymenty o mało nie zabiły Zane’a. Pragnie, by chłopak jak najszybciej dołączył do ekipy jej i Shay. Dziewczyny opracowują szalony plan, który pomoże im osiągnąć te dwa cele. Ale sprawy jak zwykle nie idą zgodnie z zamiarem i coś, co miało być tylko kolejnym numerem, przeradza się w prawdziwą rewolucję.

16:11

Piękny dzień czy koniec świata? 30 Seconds To Mars „It’s The End Of The World But It’s A Beautiful Day”

Piękny dzień czy koniec świata? 30 Seconds To Mars „It’s The End Of The World But It’s A Beautiful Day”

Tytuł: „It’s The End Of The World But It’s A Beautiful Day”

Autor: Thirty Seconds To Mars

Data premiery: 15 września 2023

Gatunek: alternatywna

Czas trwania: 33:29

Wytwórnia: Concord Records

 

Coraz trudniej przychodzi mi oceniać nową twórczość artystów, z którymi związana jestem od dłuższego czasu. Trudno od nich oczekiwać braku zmiany przez całe dekady, a jednocześnie nostalgia woła z oddali i błaga o coś w starym stylu. Zdarzają się takie piękne powroty jak przy najnowszym krążku od Fall Out Boy, który na nowo rozbudził we mnie sympatię do zespołu. Zdarza się, że nowości siadają pół na pół: na przykład nowa odsłona Paramore, u których zmiana klimatu następowała powoli ale stabilnie, co pozwoliło na częściowe pogodzenie się z gatunkową woltą. Są takie przypadki jak twórczość Eda Sheerana, którego ostatnie dwie płyty przesłuchałam raz i zostawiłam wiszące bezużytecznie na playliście, czy też niesławny przypadek Panic! At The Disco, gdzie im dalej, tym gorzej i miłe wspomnienia niestety nie są już tak miłe.

Thirty Second To Mars poznałam ponad dziesięć lat temu i nawet nie wiem, kiedy ta dekada zleciała. Przez cały ten czas, zwłaszcza przy premierach nowych krążków (a było ich całe trzy) zawsze towarzyszy mi mieszanka podniecenia i niepewności, co dostanę tym razem. I choć miłość do Leto i spółki jest może trochę bledsza, to gdzieś w głębi tli się dalej, więc od ulubionego zespołu naprawdę nie chciałabym dostać jakiejś szmiry.