
Tytuł: „Zakon Mimów”
Autorka: Samantha Shannon
Liczba stron: 533
Wydawca: Sine Qua Non
Odkąd
skończyłam „Czas Żniw” (klik!), nie było chyba takiego dnia, żebym nie myślała o jego kontynuacji: bo to odwiedziło się stronę wydawnictwa i w zapowiedziach znowu
nic, to koleżanka pytała się o książkę godną polecenia, to znowu ktoś wstawił
recenzję na swojego bloga albo szkoła organizowała wszelkiego rodzaju książkowe
konkursy, rankingi itd. Nie mówiąc już o tym, kiedy w końcu pojawiła się jakaś
informacja, że premiera tuż tuż, że znamy już tytuł i okładkę drugiej części.
Można się więc domyślić, jaka była moja reakcja, gdy w domu czekała na mnie
książkowa przesyłka, ale bynajmniej nie taka, której się spodziewałam. Zaczęłam
szaleć jeszcze przed porządnym rozerwaniem koperty, od razu, gdy moim oczom
ukazała się opasła kniga z czerwoną okładką, złotym kwiatkiem i ćmą na
wierzchu. Jak dobrze, że zbliżały się święta i wolne, bo bym totalnie odpuściła
sobie szkołę (co w sumie i tak zrobiłam, bo praca domowa na święta leży
nietknięta), byleby tylko zagłębić się w „Zakon Mimów”. I mimo że korciło mnie,
żeby najpierw przypomnieć sobie pierwszą część, która „ryła banię” na tyle, że
tylko głupi może powiedzieć, że po jednym przeczytaniu wszystko zapamiętał i
zrozumiał, postanowiłam, że spróbuję się ogarnąć bez tego, byle tylko nie
tracić cennego czasu.