
Tytuł: „Wielka wojna diabłów: Uczeń
Diabła”
Autor:
Kenneth B. Andersen
Liczba
stron: 364
Wydawca:
Jaguar
Pierwotnie „Uczeń Diabła” został
pożyczony z myślą o moim bracie. Książka jednak długo czekała w szafce
nietknięta, dlatego z ciekawości przeczytałam opis z tyłu okładki, który bardzo
mnie zaintrygował. Chłopiec tak miły, że starszym paniom zbiera się na mdłości?
Chłopiec, który przez pomyłkę trafił do Piekła, gdzie nawet sam Lucyfer nie
może sobie z nim poradzić? Brzmiało ciekawie. Wzmianka o tym, że Kenneth
Andersen uznawany jest za duńskiego króla fantastyki tylko zwiększyła mój
apetyt na tę powieść. A że przy okazji odłożyłam na później czytanie lektury z
polskiego, która za mną w ogóle nie przemawia… same plusy!
Trzynastoletni Filip Engell (po
duńsku „anioł”) jest naprawdę bardzo dobrym i miłym chłopcem. Każdego broni,
jest pomocny, odrabia lekcje na zapas i w ogóle jest wcieleniem anioła. Nigdy
nie kłamie, przez co niestety nie ma przyjaciół. W dodatku pewien chłopak,
ucieleśnienie samego diabła i postrach całej szkoły, niejaki Søren, uwziął się
na niego i obrał go jako „skazańca tygodnia”. Jednak po przedwczesnej śmierci
Filip wcale nie trafia do Nieba. Ląduje przed piekielnymi bramami, skąd
prowadzony jest do samego Lucyfera. Okazuje się, że władca Piekieł jest chory,
wręcz umierający, a na swego następcę wybrał najokrutniejszego człowieka,
jakiego kiedykolwiek nosiła Ziemia. Przez pomyłkę umarł nie ten chłopiec! Diabeł nie ma jednak sposobności i czasu, by
ten błąd odkręcić. W ostateczności postanawia, ze to Filip zostanie Lucyferem
Drugim. Najpierw trzeba jednak wydobyć na wierzch jego podłą naturę.