
Tytuł: „Więzień labiryntu”
Autor: James Dashner
Liczba stron: 421
Wydawca: Papierowy Księżyc
Ile
to ja się nasłuchałam o tym „Więźniu labiryntu”… wystarczy śledzić na bieżąco
Anitę z Book Reviews, by totalnie wkręcić się w tę książkę i chcieć
ją przeczytać. Anito, jesteś chodzącą reklamą, a za to, jak promujesz niektóre
książki, powinni Ci płacić jako ruchomemu bilbordowi. Nic więc dziwnego, że
prędzej czy później kupiłam pierwszy tom trylogii Dashnera: niby dla brata,
który zawsze jest przykrywką dla moich nazbyt intensywnych zakupów książkowych.
Thomas
budzi się w ciemnej windzie i nie pamięta nic: swojego dzieciństwa, tego, jak
się tu znalazł, nawet ile ma lat. Z windy wyciąga go kilkudziesięciu
nastoletnich chłopców, których- jak się okazuje- spotkał dokładnie ten sam los.
Tak rozpoczyna się przygoda Thomasa w Strefie: przestrzeni otoczonej murami, w
samym centrum przerażającego labiryntu. Gdy dzień po przybyciu Thomasa w
Strefie pojawia się dziewczyna, a cały porządek, jaki ustaliła ta mała męska
społeczność, zaczyna się walić, Thomas powoli zdaje sobie sprawę, ze to właśnie
on i tajemnicza dziewczyna mogą być kluczem do rozwiązania zagadki, a co
więcej, do wolności.