
Tytuł: „Wildcard. Dzika karta”
Autorka: Marie Lu
Liczba stron: 425
Wydawnictwo Młodzieżówka
„Warcross” [recenzja] mnie nie zachwycił. Można by nawet uznać, że książce otwierającej nową serię
Marie Lu miałam więcej rzeczy do zarzucenia niż tych do wspominania dobrze.
Mimo to postanowiłam kontynuować tę przygodę: przede wszystkim dlatego że nie
była ona za długa (w końcu to tylko jeden przeciętnej grubości tom). I stało
się coś, co trochę mnie zaskoczyło.
Plan wyplenienia wszelkiego zła z ludzkich umysłów już w kilka dni działa cuda: niemal cała ludzkość przestała odczuwać potrzebę krzywdzenia innych, a każdy, kto ma choć najmniejsze przewinienia za uszami, oddaje się w ręce sprawiedliwości albo sam wyznacza sobie stosowną karę. Ulice Tokio i innych miast zapełniły się kolejkami do posterunków policji i poprzecinane zostały taśmami odgradzającymi tereny kolejnych samobójstw. Tylko niewielka grupka ludzi używających prototypu nowego Neurołącza zdaje sobie w pełni sprawę z sytuacji: między innymi Emika i Phoenix Riders. Dziewczyna postanawia za wszelką cenę powstrzymać Hideo zanim sama zostanie pozbawiona świadomości, a pomóc ma jej w tym Zero i jego tajemnicza grupa Czarne Płaszcze. Najgorsze jest jednak to, że ich intencji Emika również nie można być w pełni pewna.