Tytuł: „Our Violent Ends. Burzliwe zakończenia”
Autorka: Chloe Gong
Liczba stron: 573
Wydawnictwo: Jaguar
Od poskromienia potwora z rzeki Huangpu i szaleństwa nawiedzającego Szanghaj minęło kilka spokojnych miesięcy. Nad miastem wiszą widma nowych niebezpieczeństw, nastroje między wszystkimi istotnymi frakcjami są coraz bardziej napięte i wszystko zdaje się prowadzić do wojny domowej. Szkarłatny Gang i Białe Kwiaty padają natomiast ofiarą szantażysty, który grozi wypuszczeniem ocalałych potworów i powrotu szaleństwa na ulice Szanghaju. Wkrótce groźby zmieniają się w serię ataków: tym razem skrupulatnie celowanych i w pełni kontrolowanych. Juliette i Roma swojej relacji – skomplikowanej jak jeszcze nigdy – są zmuszeni do ponownego połączenia sił, gdyż wydaje się, że tylko im zależy na powstrzymaniu szaleństwa: zarówno tego chorobliwego, jak i szerzonego przez wszystkich wokół.
Po naprawdę
miłym zaskoczeniu na „These Violent Delights” [recenzja], sequel niestety trochę mnie
zawiódł. Prawdopodobnie miałam w tym swój udział, bo na dość wczesnym etapie na
własne życzenie zaspoilowałam sobie największe zwroty akcji, ale po lekturze
nie czuję, że zrobiłyby one na mnie dużo większe wrażenie, gdybym tej
niespodzianki sobie nie zepsuła. Ta część po prostu grzała mnie dużo mniej.
W „These
Violent Delights” głównym, choć wcale nie tak rozbudowanym wątkiem było
oczywiście szaleństwo i jego tajemnicza, magiczna natura, które napędzały całą
akcję i przede wszystkim pchały głównych bohaterów sobie w ramiona. Niestety zagadkę
rozwiązano pod koniec pierwszej części i w drugim tomie wątek ten nie miał już
takiej siły przebicia. Jest on właściwie zbędny i bardzo pretekstowy, co
najlepiej obrazuje fakt, że zostaje porzucony na długie rozdziały tylko po to,
by jak typowy MacGuffin namieszać w finale.
Przez to
odarcie z paranormalnej tajemnicy, „Our Violent Ends” jest powieścią dużo
bardziej skupiającą się na polityce. Niekoniecznie jest to zabieg zły, co
raczej nie do końca przeze mnie spodziewany. Końcówka, gdy od knucia i
politycznej gadki fabuła przechodzi prosto w czyny jest zdecydowanie lepsza,
przede wszystkim dlatego, że znowu zaczyna coś się dziać, bohaterowie mają co
robić: muszą działać i wychodzić z tarapatów, by za chwilę wpaść w kolejne. A
na to wszystko mają bardzo mało czasu. Tu już nie ma chwili na rozmowę,
planowanie czy spiski, przez co w pewnym momencie akcja „Our Violent Ends” przemienia
się w czarną komedię omyłek, pełną niedomówień, nieporozumień i zaskoczeń.
Ostatnie rozdziały to wręcz maraton zdarzeń przebiegnięty sprintem, co rzuca
jeszcze większy cień na drugi akt tej części.
Mimo to w
opowiadanej historii znalazł się czas na chwilę refleksji, zadumy i przede
wszystkim szczerej rozmowy od serca między parą głównych bohaterów. Można się
oszukiwać, ale prawda jest i pozostaje taka, że „These Violent Delights” i „Our
Violent Ends” to retelling „Romea i Julii” i wątek romantyczny między główną
parą jest tu kluczowym powodem, dla którego najpierw ta dylogia powstała, a
potem została przez nas przeczytana. W końcu dostajemy momenty kluczowe dla
związku Romy i Juliette, a ich historia jest jeszcze bogatsza i intensywniejsza
niż w pierwszej części: głównie ze względu na fakt, na jakim etapie są oni na
początku tej części (spoiler nie-spoiler: są od siebie dalej niż w TVD). Bardzo
dobrze czytało mi się o ich rozterkach, walce samych ze sobą, miłości i
nienawiści, które odczuwali jednocześnie: widocznych zarówno w ich wewnętrznych
monologach, jak i rzeczywistym działaniu, zwłaszcza ze strony Juliette, która zdecydowanie wiodła w tej części prym. Kluczowe dla ich relacji sceny są
jednymi z lepszych w tej książce i warto było przeczytać tę dylogię choćby dla
nich.
O ile podoba
mi się zwrócenie uwagi na postaci poboczne zamiast skupiania się wyłącznie na
Romie i Juliette, to zabrakło mi w tym jakiegoś szczegółu i ważniejszego powodu.
Wątki Bena, Marshalla, Kathleen i Rosalind bywają ciekawe, ale przede wszystkim
są szczątkowe i czuć, że ich rozdziały zostały dodane jedynie jako przerywnik
do głównego wątku: to takie sztuczne budowanie napięcia i przedłużanie
cliffhangerów. Nie są one ani samodzielne, ani zbyt istotne dla fabuły, choć na
pewno dodają kolejną warstwę do bardzo dobrze wykreowanego świata i pozwalają
trochę lepiej poczuć klimat Szanghaju lat 20. Najbardziej zawiódł mnie zwrot
akcji, którego nic nie zapowiadało przez półtorej książki, wprowadzony tylko po
to, by po raz kolejny rozdzielić bohaterów i zmienić konfigurację w drużynach:
w innym wypadku byliby oni razem po prostu zbyt silni i właściwie nie byłoby o
co walczyć. W moich oczach jest to dość tani zabieg, wprowadzający oczywiście
odrobinę dreszczyku, ale przede wszystkim będący kolejnym pretekstem do
romantycznej sceny między zakazanymi kochankami.
Mimo że „Our Violent Ends” nie porwało mnie tak jak „These Violent Delights”, sięgnę po kolejne książki Chloe Gong, zwłaszcza z tego uniwersum, bo bardzo polubiłam ten świat i tych bohaterów i mam wrażenie, że są w stanie mi jeszcze wiele zaoferować. Jestem ciekawa kolejnych prób łączenia klasyki literatury zachodniej – tym razem w wersji komediowej, opartej na nieznanej mi historii, dlatego już teraz na mojej liście znajduje się „Foul Lady Fortune”, a następnie być może kolejne odsłony tego czy innego cyklu. Zdecydowanie za jakiś czas wrócę też do tej oryginalnej dylogii i nieważne, czy kluczowe momenty do tego czasu wyparują mi z głowy, czy zagnieżdżą się w pamięci na dobre: mam przeczucie, że ponowna lektura sprawi mi znowu dużo frajdy – może nawet więcej niż pierwszy raz.
*W. Shakespeare „Romeo i Julia”
źródło zdjęcia: https://www.empik.com/our-violent-ends-gong-chloe,p1324186351,ksiazka-p
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)