17:00

Ta historia złapie za gardło... Chloe Gong „These Violent Delights. Gwałtowne pasje”

 


Tytuł: „These Violent Delights. Gwałtowne pasje”

Autorka: Chloe Gong

Liczba stron: 559

Wydawnictwo Jaguar

                Nie ukrywam: po „These Violent Delights” sięgnęłam z przypadku, a nawet z przymusu. Wyjście na białostockie targi książki skończyły się tak, że nie dostałam żadnej planowanej książki, więc z braku laku kupiłam „Gwałtowne pasje”. O książce przeczytałam ze dwa-trzy razy na Instagramie i wiedziałam tylko tyle, że inspirowana jest historią Romea i Julii i w fabule jakąś rolę grają kwiaty. Nie znałam ani gatunku, ani klimatu, ani bardziej szczegółowego zarysu fabuły.

                Szanghaj jest trawiony przez wszelkie zepsucie, jakie można sobie wyobrazić. Od lat podzielone pomiędzy Szkarłatny Gang i Białe Kwiaty jest świadkiem grzesznego życia pełnego rozpusty, nienawiści i krwi. W i tak już niespokojnych czasach pojawia się nowe niebezpieczeństwo: potwór czający się w mrokach rzeki i szaleństwo karzące rzucać się do własnego gardła. Młodzi spadkobiercy dwóch zwaśnionych gangów: Juliette Cai i Roma Montagow, będą musieli wbrew swoim rodzinom i wbrew samym sobie połączyć siły i rozwiązać zagadkę wariactwa nawiedzającego ich miasto. Zadanie jest tym trudniejsze, że młodzi mają za sobą wspólną, namiętną i bardzo krwawą przeszłość.

                Największą tajemnicą i właściwie frajdą było dla mnie odkrywanie, czym właściwie jest ta historia: mrocznym romansem, kryminałem czy fantastyką z elementami chińskiego folkloru. I w zasadzie ta zabawa trwała do samego końca, bo okazuje się, że jest tym wszystkim po trochu. Ostatecznie nawet byłam trochę rozczarowana, że książka, na którą liczyłam, że będzie miała elementy magiczne, rzeczywiście okazała się takie posiadać– tak dobrze czytało mi się to śledztwo za tajemniczym szanghajskim potworem, że byłabym usatysfakcjonowana zakończeniem rodem ze „Scooby-Doo”.

                W porównaniu z prościutkim, infantylnym i pełnym neologizmów językiem „Brzydkich”, których czytałam chwilę wcześniej, „Gwałtowne pasje” uderzają w twarz swoim bogatym i wręcz poetyckim stylem. Czyta się to zarówno trudno, bo zdania są nierzadko wielokrotnie, WIELOKROTNIE złożone (uwielbiam zdania na całą stronę, ale nawet dla mnie momentami były zbyt skomplikowane), a z drugiej strony porywa w całości w świat przedstawiony i sprawia, że przez historię się płynie. Mnóstwo tu opisów, porównań i metafor, co z klimatem zepsutego miasta w erze roaring twenties tworzy niezwykły nastrój. I mimo że stosunkowo mało jest tu mafijnych elementów jak na historię o wojnie gangów, to zdecydowanie czuć klimat ugładzonych „Peaky Blinders”: zamglonych, wilgotnych, chłodnych zaułków, brudnych uliczek, alkoholu i dymu papierosowego, ciężkich perfum i prochu.

Jednocześnie książka nie jest przegadana i przeintelektualizowana: akcja płynie wartko i całość trzyma dobre tempo. Każdy rozdział buduje napięcie, dzięki czemu przez całą lekturę czuje się dreszczyk emocji, podsycany sprytnie rozłożonymi punktami kulminacyjnymi i dynamiczniejszymi scenami. Gong zgrabnie połączyła elementy śledztwa, wątki polityczne, a także konfrontacje pomiędzy gangami jak i konflikty wewnętrzne, tworząc wyważony wstęp do prawdziwego akcyjnego finału zamykającego niemal wszystkie poruszone wcześniej wątki. Od czasu do czasu niektóre wydarzenia mogą wydawać się aż za bardzo szczęśliwymi zbiegami okoliczności, przy innych zaś nie pamiętałam, jak znaleźliśmy się w pewnej sytuacji, gdyż zostały wprowadzone zbyt wcześnie, jednak są to na tyle małe minusy, że można wręcz ich nie zauważyć. Gdyby nie kilka zabiegów, które zostały wyraźnie wprowadzone by zapowiedzieć część drugą, „These Violent Delights” byłoby bardzo dobrą jednotomówką, która nie miałaby żadnych fabularnych braków. Spokojnie można sobie odpuścić lekturę drugiej części. Pytanie brzmi: czy po przeczytaniu „Gwałtowne pasje” rzeczywiście znajdzie się ktoś, kto nie będzie chciał więcej?

„These Violent Delights” nie jest ograna jak inne historie osadzone w latach dwudziestych ze względu na miejsce, w jakim się dzieje. Dla przeciętnego czytelnika oczytanego w zachodnich historiach zachodnich autorów „Gwałtowne pasje” może być powiewem wschodniej świeżości i dobrym początkiem przygody z historiami osadzonymi w Azji. Chloe Gong jako autorka chińskiego pochodzenia dołożyła wszelkich starań, żeby w– jakby nie było– kompletnie fikcyjnej historii przemycić elementy z chińskiego folkloru i tradycji, a także rzetelnie przedstawić nastroje panujące w Szanghaju lat 20. XX wieku i wprowadzić kilka wydarzeń mniej lub bardziej osadzonych w realiach miasta (o czym Gong pisze w posłowiu). Dzięki temu dostaliśmy bardzo zgrabny miks zachodu i wschodu, jednocześnie znajomego i emocjonująco świeżego. „Gwałtowne pasje” ze swoją zamerykanizowaną/ zeuropeizowaną historią Państwa Środka idealnie wpisuje się w obecny trend odkrywania kultury wschodniej, razem z falą rosnącej popularności kpopu, koreańskich filmów i seriali i niemalejącej fascynacji Japonią. I w moim przypadku będzie to pierwszy krok do rozpoczęcia przygody z utworami spoza europejskiego/ białego kręgu kulturowego.

        Rozumiem, że „These Violent Delights” może odrzucać, jeśli nie lubi się retellingów, a szczególnie „Romeo i Julii” (szczerze mówiąc nie wiem, czy istnieje utwór bardziej przemielony przez popkulturę). Nie trzeba się jednak obawiać. Inspirację dramatem widać w głównym zarysie fabuły, ale nie jest to kopia jeden do jednego. Przede wszystkim najbardziej rzucają się w oczy imiona poszczególnych bohaterów zaczynające się od liter imion szekspirowskich odpowiedników. Nie raz pomogło mi to zrozumieć wiążące wszystkich relacje, które w „Gwałtownych pasjach” są niezwykle zawiłe ze względu na mnogość różnych frakcji, ich hierarchii i systemów dziedziczenia władzy. Jednocześnie tylko główna para bohaterów nosi imiona tak subtelnie inspirowane sztuką jak uderzenie obuchem w głowę. Poszczególne imiona nie oznaczają również, że daną postać spotka ten sam los co bohatera z pierwowzoru ze względu na wprowadzone w fabułę zmiany. Tak więc jak na historię inspirowaną „Romeem i Julią”, nawiązań jest tu wyjątkowo niewiele.

                Nie mogę się doczekać powrotu do tego świata. „These Violent Delights. Gwałtowne pasje” jest taką książką, która daje bardzo dużo frajdy, a jednocześnie nie jest głupim czytadłem i może uchodzić za coś ambitniejszego. Polecam się z nią zapoznać choćby ze względu na warstwę językową, bo dawno nie czytałam tak ładnie napisanej książki. Multikulturowa mieszanka osadzona w kulturze skolonizowanych Chin również jest dużym plusem tej książki: egzotyczność i świeżość Wschodu sprawia, że „Gwałtowne pasje” nie są kolejną oklepaną historią, a elementy kultury zachodniej, a przede wszystkim uniwersalnie znana oś fabularna oparta na europejskim klasyku sprawia, że nie jesteśmy rzuceni w środek kompletnie innej tradycji, a potrafimy się odnaleźć w znajomych nam realiach. Lekturę drugiej części, czyli „Our Violent Ends. Burzliwe zakończenia” miałam sobie zostawić na później, jednak już teraz wiem, że nie oprę się pokusie i do Romy i Juliette wrócę o wiele, wiele szybciej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)