Tytuł: „Will Of The People”
Autor: Muse
Data premiery: 26 sierpnia 2022
Gatunek: alternative rock
Czas trwania: 37:39
Wytwórnia: Warner Records
W odróżnieniu od Panic! At The Disco i „Viva Las Vengeance” [recenzja], na najnowszy krążek od Muse czekałam i prawdopodobnie będę czekać na każdą kolejną nowość. Tak się złożyło, że premiery w przeciągu tygodnia niejako zmusiły mnie, żeby te dwie płyty ze sobą porównać, zwłaszcza że mają ze sobą wiele cech wspólnych: charakterystycznego wokalistę, niezaprzeczalną inspirację twórczością Queen oraz zapowiadany powrót do brzmieniowych początków. No i przede wszystkim dlatego, że tak samo jak różne było moje podekscytowanie, tak samo różnie podchodzę do krążków już po ich przesłuchaniu. I mimo że plan był zupełnie inny i zakładał recenzje tych dwóch albumów dzień po dniu już w sierpniu, to nie odpuszczam i dodam swoje spóźnione trzy grosze.
Moją pierwszą
myślą, jeszcze przed odpaleniem albumu było: „Dlaczego tak krótko?!”. Zrobiło
mi się prawdziwie przykro, widząc magiczne 3 z przodu. Dlatego mam nadzieję, że
podobnie jak było to w przypadku „Simulation Theory”, dostaniemy mnóstwo dodatkowego contentu w formie remixów i
występów na żywo. Ponieważ, oh boy, ale ta płyta jest dobra!
Właściwie o
połowie (no dobrze: równo 40%) „Will Of The People” już na starcie nie mogłam za
wiele powiedzieć, bo wydane wcześniej single znam właściwie na pamięć i
traktuję je już jak coś, co było ze mną od lat. Po tych kilku miesiącach mogę
śmiało powiedzieć to o całym albumie: każdy utwór zakorzenił się w świadomości
tak głęboko, że trudno mi uwierzyć, że słuchane piosenki to właściwie
świeżynki. Z drugiej strony przy Musie czasoprzestrzeń zdaje mi się dziwnie
zakrzywiać: wyobrażacie sobie, że od „Simulation Theory” minęły cztery lata?! Właściwie
wiele to o tych piosenkach mówi, bo uczucie czegoś znajomego, a jednocześnie
nieprzejedzonego udowadnia, że Muse’owi udało się idealnie wyważyć proporcje
między swoim charakterystycznym stylem, a czymś nowym. Płyta jest jednak
zdecydowanie bardziej Muse’owa niż „Simulation Theory”, więc fani narzekający
na „upopowienie” poprzednich krążków powinni być zadowoleni do powrotu do
korzeni.
W „Will Of The
People” chłopaki z zespołu pokazują, jak można pozostać konsekwentnym w swoim
stylu, a równolegle pozwolić sobie na eksperymenty, zadowalając jednocześnie
siebie oraz nowych, jak i starych fanów. Na pewno pomaga fakt, że muzyka Muse
nigdy nie była jednorodna i zawsze polegała na zabawie i eksperymentach. Stale
mnie coś zaskakuje: czy to zestawienie ze sobą konkretnych piosenek, czy też
pojedyncze elementy w danym utworze. Mimo że na przykład „Won’t Stand Down”
znam najdłużej, bo już prawie rok, to nadal ta piosenka mi się nie znudziła,
wręcz zadziwia i bawi równie dobrze, jak przy premierze. Bardzo dobrze łączy w
sobie cięższe rockowe brzmienia, elektroniczne wstawki (czy tylko mi początek
przypomina „Take On Me” A-ha?) i metalowy bridge. Dla fanów cięższych brzmień i growlu też
się coś znajdzie i pewnie lepiej trafi do nich pojechane po bandzie „Kill Or Be
Killed”: chyba najcięższy numer w całym dorobku zespołu. „Compliance” jest
zdecydowanie lżejszym, ale niezwykle klimatycznym, z lekko retro i
elektronicznym vibem i niepokojącym tekstem rodem z twórczości Orwella. Tytułowa
piosenka to z kolei istny hymn i w swojej prostocie będzie idealnym numerem do
chóralnego śpiewania na koncertach. Dlatego nie nudzę się przy tej płycie. Jest
ona zróżnicowana pod względem brzmienia, klimatu, a nawet gatunku, a
jednocześnie nie jest chaotyczna i patchworkowa, zszyta zbyt grubą i zbyt
jaskrawą nicią.
źródło: MUSE Poland, https://www.facebook.com/photo/?fbid=739485493823050&set=pb.100032848196666.-2207520000. |
„Will Of The People” zawiera w sobie wszystko, co charakterystyczne i najlepsze w Muse. Jest to istny przekrój przez ich całą dotychczasową twórczość. „Liberation” przypomina mi „United States Of Eurasia”: z tym swoim pianinem, mocnymi, dynamicznymi i przerywanymi chórkami, gitarą i wręcz symfonicznymi momentami. A przez to naturalnie nasuwa się skojarzenie z Queenem, nienachalnie nawiązując do największych klasyków gatunku, jednak bez wrażenia kompletnej zrzynki. „Euphoria” też jest połączeniem czegoś z przeszłości: tym razem „Knights Of Cydonia” z elementami z „Simulation Theory”. Pięknie zbudowana, czyściutka konstrukcyjnie całość ze stale budowanym napięciem w nieco retro klimacie i lekko pompatycznym refrenem przypominającym mi osobiście lekko przerysowane „Get Up And Fight”. Jest jednocześnie na tyle chwytliwa i „zabawna”, że widziałabym tę piosenkę na jakiejś ścieżce dźwiękowej do retro platformówki. Zamykające płytę „We Are Fucking Fucked” chwyciło mnie z kolei najpierw niskim vibratem Matta, a potem niezwykle aktualnym tekstem. Miałam bardzo dużo dobrej zabawy przy odnajdywaniu i dopasowywaniu mimo wszystko niezbyt subtelnych odniesień do obecnej sytuacji. Co jak co, ale ostatnie lata dały sporo materiału zespołowi, który zawsze odnosił się do spraw politycznych, teorii spiskowych i nadchodzącej apokalipsy.
„Ghosts” to zaskakująco spokojna, „miła” i prosta balladka, a mimo to ma w sobie te Muse’owe moc, skomplikowanie i głębię, które łapią za serce i wprawiają w trans. „Verona” z kolei jest balladą w zupełnie innym, nietypowym, syntezatorowym wydaniu. Ten kawałek mógłby być na poprzedniej płycie i nikt nie zauważyłby różnicy w klimacie. Mimo to wpasowuje się też i w tym zestawieniu: miszmaszu „Resistance”, „Origin Of Symmetry” i może trochę „The 2nd Law”. Jak widać można stworzyć spójny album bez robienia wszystkiego na jedno kopyto.
„You Make Me
Feel Like It’s Halloween” przysparza mi
ciary już od pierwszych sekund. Na pierwszy dźwięk wokalu aż podskoczyłam. Czuć
tu mnóstwo zabawy stylem przy całkiem charakterystycznym dla zespołu połączeniem
gatunków: co brzmi bardziej jak Muse niż mix rocka i muzyki elektronicznej, a
nawet metalu z dodatkiem bardzo mocnej sekcji rytmicznej, staccato i… organów.
Jest to kwintesencja zespołu: połączenie patetycznych orkiestracji, syntezatora
i elektrycznej gitary, a do tego wszelkie wokalne popisy Bellamy’ego i
falsetowe chórki. Dawno nie miałam tak dobrej zabawy przy słuchaniu jakiejś
piosenki: czysta rozrywka niepozwalająca usiedzieć w miejscu, a w połączeniu ze
zrealizowanym teledyskiem pełnym nawiązań do klasyki filmów grozy dostarcza jeszcze
większej frajdy, zwłaszcza dla ludzi zainteresowanych popkulturą. Piosenka
spokojnie mogłaby zostać hymnem wszystkich horrorowych nerdów, theater kids i
halloweenowych jesieniar.
Pod
koniec muzycznych recenzji staram się zawsze podać kilka piosenek, które
najbardziej mi się podobały i które według mnie są tymi gorszymi/ najgorszymi.
Z „Will Of The People” mam nie lada zagwozdkę, by skompletować tę drugą
kategorię: mam kilku swoich ulubieńców, ale pozostałe kawałki są na równym,
bardzo wysokim poziomie, tak że nie jestem w stanie wybrać, które dziecko
kocham najmniej. Na razie jestem na etapie, że z „Will Of The People” biorę
wszystko jak leci. Co więcej, album na powrót rozbudził moją sympatię do Muse i
czekam na okazję, by znów zobaczyć zespół na żywo. Już czuję ten ogień i te
emocje!
Cieszy mnie
przede wszystkim jednak to, że chłopaki tak zgrabnie potrafią łączyć nowe
inspiracje ze swoim charakterystycznym brzmieniem, a jednocześnie potrafią
zadowolić nawet najbardziej zatwardziałych słuchaczy, którzy tęsknią za czasami
„Origin Of Symmetry”. A jak by się uprzeć, to i znajdzie się coś z „Showbiz”:
albumu zdecydowanie najbardziej różniącego się w całej dyskografii. Mam też
wrażenie, że nagrywanie „Will Of The People” było po prostu świetną zabawą, co
słychać w każdym kawałku: jakimś niespotykanym myku, chwytliwym, z lekka
zabawnym gitarowym riffie, wyraźnym rytmie i chwytliwych chórkach. Każdy z
członków zespołu dał z siebie najwięcej i czuć to w każdej minucie z tych
trzydziestu siedmiu. A przede wszystkim, każdego z nich słychać na tej płycie i
nie można ich pomylić z nikim innym. Tak powinny wyglądać powroty do początków:
czytelne, a jednocześnie bez grama nudy czy powtarzalności. Poza tym za każdym
razem, gdy głos Matta wynosi się na wyżyny robi to robotę i wciska w siedzenie.
Uwielbiam głos Bellamy’ego w każdej postaci: balladowej, rockowej, growlowej,
operowej… każdej. I powiem jedno: Panie Urie, tak się używa falsetów!
Według mnie:
Najlepsze utwory: „You Make Me
Feel Like It’s Halloween”, „Won’t Stand Down”
„Najgorsze” utwory: „Ghosts (How Can
I Move On)”, „Liberation”
źródła:
okładka: https://en.wikipedia.org/wiki/Will_of_the_People_(album)#/media/File:Muse_-_Will_of_the_People.png
video: https://www.youtube.com/channel/UCGGhM6XCSJFQ6DTRffnKRIw
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)