15:00

"Fantastyczne (?) zwierzęta (?): Tajemnice (?) Dumbledore'a (?)"

Tytuł: „Fantastyczne zwierzęta: Tajemnice Dumbledore’a” („Fantastic Beasts: The Secrets of Dumbledore”)

Data premiery: świat: 7 kwietnia 2022

Gatunek: fantasy, przygodowy

Czas trwania: 2h 22 min

Wytwórnia: Warner Bros.

Reżyseria: David Yates

Scenariusz: J.K. Rowling, Steve Kloves

W rolach głównych: Eddie Redmayne, Dan Fogler, Jude Law, Mads Mikkelsen


Pamiętam jak przez całe „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć” nie mogłam usiedzieć w miejscu, na nowo oczarowana magicznym światem pełnym czarów i niezwykłych stworzeń, czekająca na rozwój wydarzeń i rozwiązanie tajemnic, które pozostawiła seria o Harrym Potterze. Dwa lata później „Zbrodnie Grindelwalda” zawróciły mi w głowie zupełnie z innych powodów, wprowadzając chaos, mieszane uczucia i dużo złości. Bo ile można psuć i mieszać w kanonie, zanim się przesadzi? Byłam na tyle wkurzona, że nawet nie próbowałam streszczać swoich odczuć. Cztery lata minęły i w końcu przyszedł czas na nowy dodatek do serii. Tuż przed seansem „Tajemnic Dumbledore’a” powtórzyłam sobie oba poprzednie filmy, utwierdzając się w swoich przekonaniach i poszłam do kina z jednym, ale konkretnym oczekiwaniem: że jakoś to wszystko odkręcą. Powinnam być usatysfakcjonowana. Ale czy wyszłam z kina zadowolona?

Grindelwald postanawia wyjść z ukrycia ze swoimi planami i przestać pozyskiwać poparcie czarodziejów w pełnej konspiracji, ale otwarcie zawalczyć o przywództwo. I to dosłownie, biorąc udział w wyborach  na głowę Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów. Ma mu pomóc w tym magiczne stworzenie, Quillin, które wskazując osobę o prawdziwie czystym sercu od wieków pomaga wybierać czarodziejskich przywódców. Dumbledore, Newt i cała załoga wsparta nowymi siłami postanawiają pokrzyżować plany Grindelwalda i ocalić świat przed widmem wojny między czarodziejami i mugolami.

Jedna z najlepszych scen, będąca rzeczywiście o Newcie i fantastycznych zwierzętach, jest jednocześnie jedną z najokrutniejszych i najbardziej traumatyzujących w całym Wizarding World.

„Fantastyczne zwierzęta: Tajemnice Dumledore’a” wywołały na pewno mniej negatywnych emocji niż „Zbrodnie Grindelwalda” i szczerze mówiąc, nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Film zdecydowanie łaskawiej traktuje potterowski kanon i nie razi logicznymi błędami tak jak druga część serii, jest też mniej chaotyczny i przynajmniej zdaje się mieć jakiś cel. Znalazł się czas na chwilę oddechu i kilka spokojniejszych, bardziej kameralnych scen. Większość największych fikołków ze „Zbrodni Grindelwalda” zostało wyjaśnionych, choć być może nie w tak satysfakcjonujący sposób, jak byśmy się spodziewali. Największą nieścisłością pozostaje nadal nagłe postarzenie McGonnagall o dobre dwadzieścia lat.  Ulubiona nauczycielka transmutacji od tej pory po prostu w serii istnieje– i to dosłownie, gdyż większego powodu w jej obecności trudno się doszukiwać. Fakt ten boli jeszcze bardziej, że potraktowano ją jako prymitywny clickbait już drugi raz, którego celem jest jedynie przyciągnięcie uwagi znanym nazwiskiem. Podobnie jak w drugiej części, Minerwa pojawia się– tym razem już z imienia i nazwiska– na scenę- dwie, po czym znika w tłumie uczniów. Co gorsza, zamiast wykorzystać już jej obecność, do ekipy Newta dodana jest nowa postać nauczycielki z Ilvermony. Kurczę, Warner Bros.: mogliście już sobie darować i dać McGonnagall jakikolwiek sens istnienia, skoro i tak uznaliście, że Scamanderowi przyda się magiczna profesorka! Lali jest tu dodana tylko po to, by sprawić Tezeuszowi kogoś w zamian za uśmierconą (zbyt wcześnie) Letę. Wyobrażacie sobie, gdyby sparowali go z Minerwą? Wtedy byśmy się pieklili!

Tak więc obecność McGonagall pozostaje niezwykle bolesnym, ale przynajmniej krótkim przypomnieniem, czym ta seria się stała. Nie zdziwiłabym się, gdyby w przyszłości wyparowała z pamięci zarówno bohaterów, jak i twórców, podobnie jak odbyło się to poprzednio z innymi „problemowymi” postaciami. Kojarzycie Shawa, Flamela czy wreszcie tak bardzo zapowiadaną Nagini? „Tajemnice Dumbledore’a” nie pamiętają albo usilnie starają się ewaporować postacie mogące zburzyć ledwo trzymającą się logikę i reputację fantastycznej serii. Letę Lestrange dosłownie wymazali z pamięci!

Nie lepiej traktuje się bohaterów, którzy jeszcze chwilę temu uchodzili za główną oś. Na siłę wmawia się widzowi, że Kowalski jest niezbędnym elementem planu Dumbledore’a, lecz tak naprawdę nie ma tu nic do roboty oprócz odgrywania nadwornego błazna. „Tajemnice Dumbledore’a” wymieniły uroczy mieszany kwartet z pierwszej części na męskie trio z Tezeuszem zamiast sióstr Goldstein. Queenie przez cały film snuje się bez celu na drugim planie, a wątek jej szaleństwa– najlepszy z poprzedniego filmu– szybko zostaje zawrócony, żeby broń boże zbyt długo nie została po ciemnej stronie. Tak ważna postać jak Tina, jedna z głównych bohaterek oryginalnej drużyny Scamandera i jego przyszła żona (!) dostaje tu półtorej sceny i może dwie linijki tekstu. Jak można tak traktować swoje postacie?! Kolejny do odstrzału idzie Credence– też przecież postać kluczowa dla pierwszego filmu, który zabijany jest już kolejny raz, ale jakimś cudem się ratuje. Tym razem jednak chyba odegrał swoją rolę w historii do końca, wyjaśnił jeden z sekretów Dumbledore’a i obawiam się , a jednocześnie czuję ulgę, że spokojnie może zostać zepchnięty w cień, czym twórcy pozbędą się kolejnej niewygodnej postaci i równie niewygodnych Ezry Millera, usilnie ratując uniwersum przed zapadnięciem się pod naporem fabularnych nieścisłości i zakulisowych aferek.

Trzymając się aferek i kłopotów z obsadą, trzeba wspomnieć o słoniu w pokoju, czyli podmianki Deppa na Mikkelsena. Nie chciałabym wchodzić w dyskusje, czy jest to dobra, czy zła decyzja. Mogę tylko powiedzieć, że nigdy nie utożsamiałam Johnny’ego z Grindelwaldem. Depp miał zbyt wiele ikonicznych ról i ze względu na dziecięcą nostalgię zawsze będzie dla mnie kapitanem Jackiem Sparrowem. Natomiast po seansie za każdym razem, gdy widzę Mikkelsena, łapię się na myślach: „O, Grindelwald!”. Mads po prostu mi do tej roli pasuje, ani przez chwilę nie poczułam wobec niego żadnego zgrzytu czy wątpliwości, a pojawia się on już w pierwszej, niezwykle ważnej scenie filmu, na którą wielu Potterheadów czekało latami. Choć trzeba przyznać, że nie ma w filmie dużo do zagrania. Grindelwald z każdym kolejnym filmem staje się coraz bardziej płaskim, przerysowanym złolem w którego trudno uwierzyć, żeby był niezwykle światłym umysłem wykorzystującym swój dar przekonywania do niecnych celów. Chemię pomiędzy Dumbledorem a Grindelwaldem da się jednak wyczuć w tych kilku momentach konfrontacji, a w poprzedniej części nie czułam tego między Lawem a Deppem. Być może dane im było zbyt mało czasu. Sama zmiana natomiast w filmie przechodzi bez echa i jest to najlepsza rzecz, jaką w przypadku recastingu można zrobić: nie komentować, nie wyjaśniać na siłę, po prostu udawać, że nic się nie zmieniło.

Twórcy zdają się wiedzieć, co działało w pierwszym filmie. Problem w tym, że próbują to odtworzyć w kolejnych odsłonach w najgorszy, najmniej subtelny sposób. Podobały się magiczne zwierzątka, na przykład taki buchorożec i Newt próbujący go „uwieść”? Dajmy więc scenę, w której magizoolog odprawia dziwaczne tańce i najlepiej niech zmusza do tego swojego drętwego braciszka. Jacob zaczynał jako urocza i zabawna postać stawiająca swoje pierwsze kroki w magicznym świecie? Od teraz będzie z niego totalny klaun, którego jedynym zajęciem w filmie będzie wpadanie w tarapaty i bezsensowny chichot. Niuchacz i nieśmiałek to ulubione zwierzątka Scamandera i ludzie myślą, że to duo jest przeurocze? Sprawmy, że będą oni niezwyciężeni. Mam wrażenie, że zgodnie z prowadzoną narracją niuchacz byłby w stanie pokonać Grindelwalda w pojedynkę.

Moja reakcja za każdym razem, gdy na ekranie pojawiło się chamskie odniesienie do "Harry'ego Pottera"...

    Tajemnic Dumbledore’a w tym filmie jest tyle, ile zbrodni Grindelwalda w części drugiej, czyli niewiele. A trzeba pamiętać, że na ekranie Dumbledore’ów jest aż trzech. I gdyby polski tytuł filmu odnosił się do całej trójki, miałby on więcej sensu. Jednak nie byłby on taki chwytliwy, prawda? Co nas obchodzi „ten drugi”. Tradycja z nazywaniem filmów tej serii clickbaitami godnymi portali plotkarskich została utrzymana. Podobnie zresztą jest ze zwiastunami: sprzedają filmy zupełnie inne niż w rzeczywistości dostajemy, w chamski sposób wrzucając kadry i kwestie żywcem wyjęte z serii o Potterze. Mam wręcz wrażenie, że wiele tu się robi typowego fan serwisu i twórcy przestali się z tym dawno kryć. Dlatego też mamy przejażdżkę pociągiem, przebitki z treningów quidditcha, magicznie mnożące się złote znicze, latające w powietrzu kartki do złudzenia przypominające chmarę listów, a wszystko to okraszone ścieżką dźwiękową zgapioną z pierwszych potterowskich filmów. Jeszcze na koniec udało się dowalić ckliwe „Always”, żeby wtrącić nutkę rzewności w serca Potteromaniaków.

Jacob Kowalski i Hogwart powinni wywoływać uśmiech na twarzy. Tymczasem wywołują jedynie lekki grymas na widok tej szarości i skrawka niezbyt lotnego humoru.

Każda kolejna odsłona to coraz większe logiczne bagno i coraz prostsza, coraz bardziej skrócona i odarta z wszelkich subtelności forma. Momentami film już przestaje udawać, że ma jakąś ciągłość, że stara się zachować chociaż pozory logiki. Mimo że te hardcorowe nieścisłości dało się jakoś w trzeciej części naprawić, progres zasłonięty jest przez multum błędzików, które na pierwszy rzut oka nie powinny robić różnicy, a mimo wszystko kolą w oczy. Nie będę tu ich analizować ani dogłębnie opisywać. Chciałabym za to po prostu je wymienić; to powinno wystarczyć, by pokazać co przeszkadzało mi w cieszeniu się seansem, zwłaszcza za drugim razem.

[możliwe SPOILERY w kolejnym akapicie]

Główni oponenci Grindelwalda w wyborach. Przyjrzyjcie im się dokładnie, bo w filmie ledwo ich widać. Jedno z nich nawet nie wypowiada żadnej kwestii. Tyle z erudycji naszego złola...

Dopiero po drugim obejrzeniu zorientowałam się, że plan nie-plan Dumbledore’a rzeczywiście wcielony jest w życie, a nie jest tylko wspomniany, po czym porzucony i zapomniany na resztę seansu. Tylko czego mamy się spodziewać, gdy kręgosłupem całej akcji jest brak posiadania jakiegokolwiek kręgosłupa? Wszyscy nagle są zdolni przewidywać przyszłość i nie jest to w żaden sposób wytłumaczone. Za to najpotężniejszy wieszcz na ekranie, którym kanonicznie jest Grindelwald, korzysta ze swoich umiejętności w taki sposób, że bardzo łatwo to przeoczyć w tym ciągłym zawieszaniu niewiary. Niezwykle potężny pakt krwi nie do zerwania nie tylko nie spełnia swojego przeznaczenia i pozwala skakać sobie Gellertowi i Albusowi do gardeł, a ostatecznie dość łatwo daje się zniszczyć. Od kiedy Avada Kedavra pozwala na pożegnanie się, ostatni oddech i uronioną łzę? Jak to w końcu jest z Kowalskim, który bez żadnej ingerencji może w 100 procentach doświadczać magicznego świata? Dlaczego nikt go nie ściga żeby w końcu porządnie wymazać mu pamięć? Dlaczego szef brytyjskich aurorów spokojnie może zajmować się pracą w terenie, ale już Tina na tym samym stanowisku w USA ma za dużo obowiązków, by pokazać się na ekranie dłużej niż 5 minut? Jakim cudem „król czarodziejów” wybierany był z pomocą magicznego stworzenia, skoro czarodzieje nienawidzili bestii i dopiero Newt był tym magizoologiem, który starał się zrozumieć zwierzęta, a nie je zabijać? Czy potrzebujemy nowego magicznego stworzenia, które się kłania tym dobrym i zasługuje na szacunek, skoro mamy już hipogryfy, feniksy, jednorożce itd., czy został on dodany, by za jakiś czas móc sprzedać zaktualizowane „Fantastyczne zwierzęta”? I jakim cudem pośród najznamienitszych czarodziejów na świecie to właśnie Albus Dumbledore uznany był za tego najszlachetniejszego i najczystszego, kiedy wiemy, że już wtedy miał za uszami mnóstwo brudu? Jak doszło do tego, że Credence i Dumbledore mogą rozmawiać przez lusterka w dwóch różnych miejscach w Europie, których właściciele nie mieli ze sobą nic wspólnego i nie wiedzieli o swoim istnieniu jeszcze kilka miesięcy wcześniej? Wreszcie od kiedy czarodzieje posiadają moc rodem z Doktora Strange’a i mogą przenikać do światów równoległych, które pozwalają im do woli pojedynkować się na oczach mugoli? Takich scen mamy co najmniej trzy, gdzie nagle wszyscy poza głównymi bohaterami znikają, robiąc miejsce na efektowne flary, fajerwerki i walące się budynki. Jestem rozczarowana i smutna, że jedne z najlepszych wizualnie scen w całym filmie nie mają żadnego sensu w kontekście wcześniej ustalonych reguł uniwersum.

Nie do końca wiadomo, dla kogo tworzone są „Fantastyczne zwierzęta”, zwłaszcza ta najnowsza odsłona. Seria przyniosła tyle rozczarowań starym fanom świata Harry’ego Pottera, że trudno się dziwić, że z każdą kolejną odsłoną negatywnych opinii przybywa, a sprzedaż biletów maleje. Z kolei nie ma nic, co przyciągnęłoby nowych widzów: poziom wejścia jest tak wysoki, że „Tajemnice Dumbledore’a” są nieoglądalne bez znajomości kanonu, a przynajmniej poprzednich części serii. Jeśli nie siedzi się w tym uniwersum od lat, nie ma szans, by „Tajemnice Dumbledore’a” miały jakikolwiek sens, jakiekolwiek podbudowanie, a i dla wytrawnych Potterheadów ilość dziur fabularnych, błędów logicznych i odejść od kanonu zawalonych słabym fan serwisem potrafi porządnie skołować. Wygląda na to, że twórcy zdają sobie sprawę również i z tego, gdyż już w 25 minucie filmu dostajemy wybitnie chamską i kanciastą ekspozycję streszczającą poprzednie części, mogącą spokojnie robić za przykład, jak nie podawać informacji w filmie. Ale co tu dużo mówić: nawet osoby zajmujące się zawodowo uniwersum Pottera, tacy jak Super Carlin Brothers, nie wiedzą, co się w tym filmie działo. Nie miałabym nic przeciwko nowym elementom, ale przynajmniej mi je wytłumaczcie, bo nie wiem, co się dzieje na ekranie!

W dodatku całość zaliczyła tak dużą zmianę klimatu, że trudno doszukiwać się ciągłości nawet na poziomie estetyki czy nastroju. Niegdyś pełny kolorów film zblakł i ściemniał, nawet w momentach, które miały robić za oddech i chwilę radości, jak podróż do Hogwartu czy sam finał filmu, swoją drogą zrobiony w taki sposób, by na wszelki wypadek mógł być uznany za koniec serii (jakie to wszystko jest smutne). Coś, co zapowiadało się jako szalona pogoń za magicznymi stworzeniami w jednym momencie stało się przeciągniętą polityczną opowieścią, próbującą nakreślić niezwykle skomplikowaną, dramatyczną historię, nic nie wyjaśniając, a wręcz mając gdzieś zasady dobrego, czy choćby zwykłego logicznego prowadzenia narracji. Pogoń za uroczym niuchaczem zastąpiono sekwencjami tortur i morderstw odbywających się na oczach widzów. Nie żartuję: film właściwie rozpoczyna się zabiciem najszlachetniejszej magicznej bestii na świecie, w dodatku świeżo upieczonej matki i porwaniem jej nowonarodzonych dzieci, którym chwilę później ostentacyjnie podrzynane jest gardło. Nie wspominając o następującym jakiś czas później nekromantycznym rytuale. Co gorsza, jest to jedna z niewielu naprawdę dobrych scen akcji w tym filmie. Zupełnie jakby twórcy chcieli zrobić niezwykle poważny film dla dorosłych, zupełnie zapominając, że rodzice wychowani na „Harrym Potterze” zapewne wezmą do kina również swoje dzieci. Wizarding World dalej jest popularny wśród młodszych pokoleń, „Fantastyczne zwierzęta” mają rating 13+, ale na sali siedziały ze mną dużo młodsze dzieci. „Tajemnice Dumbledore’a” zdają się usilnie zapewnić nowemu pokoleniu traumę równą tej, którą moi rówieśnicy przeżywali przy „Królu Lwie”, „Bambim” i „Gdzie jest Nemo”, tyle że w dużo większej skali.

Nie wiem, która to już wersja "Golden Trio" w tej serii...

Z perspektywy czasu jestem bardzo zawiedziona „Tajemnicami Dumbledore’a”. Początkowo wzbudziły we mnie neutralne emocje, głównie lekki smutek, że są tak mdłe i bezosobowe, zwłaszcza w porównaniu z „szokującą dwójką”, wkurzając głównie rzeczami błahymi i niewartymi uwagi. Z czasem jednak strasznie kłuły w oczy i właściwie rozzłościły mnie jeszcze bardziej niż fabularne fikołki części drugiej, zwracając uwagę na kolejne błędy, nieścisłości, aż wyolbrzymiły bardzo leniwe pisanie, ocierające się wręcz o brak szacunku twórców do widzów, zwłaszcza wiernych fanów. Wszystko jest robione na odwal, bez ładu i składu. Twórcy próbują ratować ten walący się domek, obklejając go nieudolnie kolejnymi warstwami fan serwisu, ale to nie tego ta seria najbardziej potrzebuje. „Fantastyczne zwierzęta” potrzebują prostszej, czytelniejszej konstrukcji, która pozwoli się skupić na wątku, który (niekoniecznie zgodnie z tytułem serii) został wybrany na ten główny. Warner Bros. powinni zadać sobie bardzo ważne pytanie: co chcą w „Fantastycznych zwierzętach” zrobić, a potem to zrobić. Tyle że moment na to pytanie już dawno minął. Rowling nie ma tu już możliwości poświęcenia kilku tysięcy stron tekstu, by opowiedzieć dramę toczącą się w magicznej szkole. Trzeba ciąć rzeczy niepotrzebne i trzymać się ścieżki wyznaczonej przez wątek Dumbledore­- Grindelwald. Nie dodawać zaginionych członków rodziny, nie przenosić w czasie bohaterów.

  Już dawno pogodziłam się z tym, że nie poczuję już tej ekscytacji, z którą szłam na pierwsze „Fantastyczne zwierzęta” i które dały nadzieję na powiew świeżości i piękny rozwój Wizarding World. Jesteśmy za połową serii, jeśli rzeczywiście twórcy będą kurczowo trzymać się pomysłu na pięć filmów (a szanse na to są coraz mniejsze), więc z samej nostalgii i jakiejś chorej ciekawości dotrwam do końca.  Szkoda tylko, że jest to kolejny powód, który nie pozwala mi cieszyć się w pełni całym uniwersum i zostawia kolejną skazę na świecie, który towarzyszy mi tyle lat i który jest mi niezwykle bliski.


źródła zdjęć:

https://www.insider.com/fantastic-beasts-the-secrets-of-dumbledore-review

https://naekranie.pl/filmy/fantastic-beasts-and-where-to-find-them-3


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)