17:40

Scott Westerfeld „Brzydcy"


Tytuł: „Brzydcy”

Autor: Scott Westerfeld

Liczba stron: 424

Wydawnictwo Nowa Baśń

 

                Z twórczością Scotta Wersterfelda spotkałam się kilka lat temu. Było to spotkanie zupełnie niespodziewane, a w ostateczności wyjątkowo miłe. Poprzez serię „Lewiatan” autor ten nie tylko zainteresował mnie takimi gatunkami jak steampunk, cyberpunk czy inne „punki”, których estetyka okazała się przemawiać do mnie wyjątkowo mocno w późniejszych latach, ale też pokazał, że da się polubić historię, o ile znajdzie się odpowiedni sposób jej opowiadania. I może nauka o I wojnie światowej w alternatywnym  świecie pełnym napędzanych parą maszyn kroczących i zmutowanymi zwierzętami-okrętami powietrznymi nie jest idealnym sposobem na powtórkę do kartkówki, to „Lewiatan” [recenzja] rozbudzał ciekawość na tyle, żeby sięgnąć po podręcznik i przysiąść do nauki.

To połączenie sympatii i nostalgii za czasami liceum sprawiło, że gdy tylko usłyszałam o pracach nad serialem na podstawie „Brzydkich”, czyli najpopularniejszej serii Westerfelda, a przez to wznowieniu nakładu pierwszego tomu przez Wydawnictwo Nowa Baśń, postanowiłam sięgnąć po serię, którą spokojnie można uznać za jedną z pierwszych młodzieżowych dystopii.

Tally Youngblood żyje w świecie, w którym w wieku szesnastu lat ludzie przechodzą operację mającą na celu zmienienie ich w zdrowych, silnych, a przede wszystkim uniwersalnie ślicznych. Do operacji Tally zostało niewiele czasu i dziewczyna nie może się doczekać, aż dołączy do swoich ślicznych już przyjaciół w nieustającej zabawie w mieście za rzeką. Podczas jednego z numerów, mieszkając jeszcze w dzielnicy brzydkich, poznaje przebojową Shay, z którą się natychmiast zaprzyjaźnia. Dziewczyna w odróżnieniu od Tally jednak nie chce przejść operacji i tuż przed urodzinami zamierza uciec. Tally staje przed dylematem, czy dać się porwać przygodzie i iść razem z nią, czy też dotrzymać słowa danego swojemu najbliższemu przyjacielowi i wieść śliczne życie, o którym tyle marzyła. Z czasem okazuje się, że decyzja ta jest o wiele bardziej skomplikowana i nie chodzi w niej tylko o idealną twarz.

Gdybym przeczytała „Brzydkich” jeszcze w liceum, przed całym boomem na  dystopie i wysypie wszelkiej maści „Igrzysk śmierci”, prawdopodobnie książka podobałaby mi się dużo bardziej. Czasem zapominam, ile lat minęło, odkąd sama byłam szesnastolatką, gdy rzeczywiście mogłam wczuć się w sytuację bohaterów w moim wieku. Chociaż wiadomo, że powieść skierowana do młodzieży, która potrafi zaangażować również dorosłych jest oczywiście klasę wyżej niż taka, która ściśle trzyma się pewnej grupy wiekowej. Problem widzę też w tym, że ci nastoletni bohaterowie rzadko kiedy mają z młodymi ludźmi wspólnego coś więcej niż numer w metryce. Widać to głównie w filmie, gdzie do ról licealistów nagminnie angażuje się ludzi dziesięć lat starszych. A to w połączeniu z ponadprzeciętnymi dojrzałością, odwagą i brzemieniem, jakie się nakłada na takiego nastolatka, sprawia, że naprawdę trudno tu dopatrywać się tak młodego człowieka.

Być może dlatego odebrałam Tally jako bardzo naiwną, powierzchowną i niezbyt ciekawą, a momentami irytującą bohaterkę, w której brakuje pewnego rodzaju stateczności i decyzyjności: nie jest ona bowiem taka, jak tamci bohaterowie. Tally zachowuje się jak rozpieszczony dzieciak, który nie wie za bardzo, czego chce, a jedyne, co zawraca jej uwagę, to uroda i robienie niezbyt wymyślnych psikusów. Ta wersja Tally, którą poznajemy na początku powieści, mimo że jest denerwująca i trudna do polubienia, wpasowuje się jednak w wykreowany świat. Społeczność miasta, zwłaszcza tak zwani nowi śliczni są takimi beztroskimi, naiwnymi lekkoduchami niezawracającymi sobie głowy głębszą myślą. Problem pojawia się w postaci Tally w momencie, gdy zostaje postawiona przed kluczowym wyborem: zostać śliczną czy uciec z Shay. Nie jestem w stanie uwierzyć w jej nagłą zmianę i nagle odkrytą dojrzałość. I nie chodzi mi tu o samo postanowienie ucieczki, bo– jak już wspominałam– Tally lubi być tam, gdzie nie powinna, więc pozostaje wierna sobie. Większe zarzuty mam do tego, w jaki sposób odnajduje się w dziczy: rzeczywistości, która nie mogłaby być już bardziej odległa od jej dotychczasowego życia. A robi to w istnym stylu Mary Sue. Mimo kilku przeciwności losu, podróż mija jej bez większych problemów, które w perspektywie czasu w ogóle nie mają wpływu choćby na jej kondycję i stan fizyczny. Dziewczyna, która żyła w totalnie innych warunkach, gdzie nie musiała pracować ani martwić się o swój byt, która nie wie, co to wysiłek, chwilę później ciąga stalowe bryły niczym najwytrawniejszy strongman. Rzeczy, które ją przerażały lub których nie rozumiała, jak na przykład jedzenie mięsa czy wycinka drzew, z marszu są dla niej czymś normalnym i łatwym do wytłumaczenia, mimo szesnastu lat indoktrynacji i straszenia przed Rdzawcami (czyli nami, ludźmi współczesnymi). Czego się nie dotknie, to zamienia się w złoto. A najgorsze jest to, że znowu jest w centrum uwagi, znowu wszyscy ją kochają, mimo że jeszcze kilka dni wcześniej traktowali ją jak szpiega i zdrajcę. Nie pomaga fakt, że wydarzenia w dziczy, które podobno dzieją się na przestrzeni kilku tygodni, na kartkach wydają się trwać może tydzień, przez co w jej rozwój i powolną zmianę w ogóle nie można uwierzyć.

„Brzydcy” to książka wciągająca i całkiem nowatorska, ale przy tym bardzo prosta. Świat wykreowany przez Westerfelda jest ciekawy, a sam pomysł, na skupienie uwagi społeczeństwa na urodzie bardzo dzisiejszy i pozwalający na rozpoczęcie głębszej dyskusji. Szkoda tylko, że cała ta ciekawa problematyka jest dotknięta tylko powierzchownie, przez co jej potencjał gdzieś znika. Brak w tym głębi, większej różnorodności, przystopowania z akcją na rzecz wejścia w ten świat i w głąb bohaterów. Przez książkę się płynie, zwłaszcza ze względu na jej konstrukcję: właściwie każdy rozdział kończy się małym cliffhangerem lub urwaną wpół zdania rozmową, a rozdziały nie są długie. Szkoda, że za tym przyjemnym flow nie idzie żadna głębsza refleksja. Owszem, można znaleźć tu jakiś morał, naukę dla młodych ludzi. Tylko że formułkę „nie oceniaj po okładce” i „ważniejszy rozum niż ładna buźka” dostajemy na każdym kroku, w każdej moralizatorskiej opowiastce. Trudno wyciągnąć z książki coś więcej, a koncept na historię na pewno dawał na to szansę.

Prostota towarzyszy nam nie tylko przy elementach fabularnych, ale przenosi się również na sprawy techniczne i choć zawsze dobrym pomysłem jest konsekwencja i zachowane decorum, to język w „Brzydkich” jest sporym minusem. Trudno mi jest się wypowiadać o oryginale, choć zakładam, że Westerfeld dopasował język do głównego adresata, czyli młodszych nastolatków. Jednocześnie zawalił tekst stworzonym na potrzeby świata przedstawionego  slangiem w stylu „śmiesznego wujka” oraz nazwami własnymi, które niestety nie wspinają się na wyżyny oryginalności i najczęściej przyjmują formę niewygodnych skrótowców lub zlepków słów. Tyle przynajmniej mogę wywnioskować na podstawie polskiego tłumaczenia, które– mam nadzieję– właśnie dlatego poważnie kuleje i chrzęści między zębami. Tak się złożyło, że „Brzydkich” czytałam jeszcze w wersji z 2007 roku wydanej przez Wydawnictwo Egmont, więc być może część tego akapitu nie odnosi się do najnowszego wydania powieści. Przy obu wersjach wpisana jest jednak ta sama tłumaczka, dlatego zakładam, że sytuacja wygląda podobnie. Czytając o Brzydalowie czy Starykowie mam flashbacki do The Sims 2 z wczesnych lat 2000, niestety nie towarzyszy mi tu ta nostalgia, którą mam do Miłowa czy Dziwnowa. Z innego rozdziału pamiętam tylko SpagBol, choć to jest wina akurat Westerfleda, który wymyślił taki durny skrótowiec.

„Brzydcy” to książka, która nie porwała mnie: prawie trzydziestoletniej czytelniczki uwięzionej w fazie na literaturę młodzieżową, która przeżywała swój zachwyt nad antyutopiami z nastoletnimi (super)bohaterkami w roli głównej dobre kilka lat temu i która już właściwie po drugiej takiej serii miała tego gatunku dość. Natomiast jestem jak najbardziej przekonana, że osoby, do których skierowana jest ta seria, bardzo ją polubią i uznają za porywającą, a nawet głęboką. A są nimi ludzie jak Tally Youngblood: nastolatkowie z pogranicza szkoły podstawowej i liceum, którzy wykazują się charakterystycznym dla tego wieku wewnętrznym buntem i przekonaniem o niesprawiedliwości świata, a także trochę o swojej wyższości nad resztą. Mimo upływu lat książka nadal jest aktualna, a może nawet zyskała na wartości, w dobie social mediów, wszechobecnych filtrów i Photoshopa, gdy wszyscy bez wyjątku mamy fioła na punkcie swojego wizerunku. Jestem też niezwykle ciekawa nadchodzącego serialu, gdyż zwykle są one dojrzalsze i mroczniejsze niż książkowe pierwowzory, a przede wszystkim dają możliwość aktualizacji informacji z ostatnich piętnastu lat. 

 źródła zdjęć: Goodreads, Lubimy Czytać

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)