Autor: 30 Seconds To Mars
Data premiery: świat: 6
kwietnia 2018
Gatunek: alternative/indie
Czas trwania: 42:12
Wytwórnia: Interscope
Records
Moim pierwszym i jak na razie jedynym pełnowymiarowym
tekstem dotyczącym muzyki była recenzja albumu „Love, Lust, Faith+Dreams” 30
Seconds To Mars. Między innymi dlatego nie zamierzałam pisać nic większego o
„America”, zanim nie pojawi się notka o innym artyście. Tak się jednak złożyło,
że od wakacji, a dokładnie od wydania „Walk On Water” po prostu żyłam tą płytą.
Później doszła wiadomość o europejskiej trasie koncertowej, udany zakup biletów
do Łodzi, dyskusje na fanowskich grupach, premiery kolejnych piosenek…I w końcu
premiera krążka. Pierwsze odsłuchanie i notatki same zaczęły się pisać, w
głowie krążyły mi pełne zdania, które napisałabym w recenzji. Nie mogłam się
oprzeć. Nie mówiąc już o wrażeniach po koncercie, które do tej pory się mnie
trzymają i nie chcą odejść. Przed Wami zatem moja opinia o najnowszym dziecku
Leto, Leto i Milicevica, a także krótka relacja z łódzkiego koncertu.
Potraktujmy to jako reaktywację bloga, reaktywację działu muzycznego i mój
sposób na wyjście z pokoncertowej depresji.
Z każdą kolejną płytą zawsze podnoszą się głosy, że
zespół się zmienił, że to już nie są „starzy Marsi”, że ludzie mają dość
popowych, syntezatorowych brzmień w „rockowej” kapeli. Trzeba przyznać, że jest
to oczywiście prawda. Coś od „This Is War” zaczęło się zmieniać, nawet sama
narzekałam na to przy „Love, Lust, Faith and Dreams”. Tyle że przy słuchaniu
„America” doszło do mnie, że 30 Seconds To Mars nigdy tak naprawdę nie trzymało
się jednego konkretnego gatunku. Nigdy nie było dwóch płyt w tym samym stylu i
z każdym kolejnym krążkiem brzmienie traciło trochę rockowego pazura, brudu i
niechlujnego krzyku. „A Beautiful Lie” jest o wiele łagodniejsze i czystsze niż
debiutancki album, podobnie działo się z kolejnymi wydaniami. Być może dlatego
też tak przychylnie patrzę na najnowsze dziecko zespołu. Co więcej, do
najnowszego krążku o wiele szybciej zapałałam sympatią niż stało się to przy
„Love, Lust, Faith and Dreams” - prawie natychmiast kliknęło między mną i
utworami. Oczywiście są te lepsze i gorsze, ale miałam znacznie mniej do
zarzucenia tej płycie niż jej poprzedniczce.
Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że „America” jest o
wiele bardziej podobna do poprzednich wydań niż się wydaje, zwłaszcza druga
część. Ma znacznie więcej wspólnych motywów i cech niż na przykład dwie
pierwsze płyty dzielą między sobą. „Monolith” to kontynuacja „Escape”, Birth”
czy „Pyres Of Varanasi” i aż dziwię się, że nie jest to kawałek otwierający
płytę. „Live Like A Dream” ze swoimi
chórkami, optymizmem i bijącą energią od razu mnie kupił, przywodząc na myśl
„Closer To The Edge” i „Do or Die”. I słusznie, bo na ten moment wiemy już, że
rzeczywiście ma stanowić kontynuację tych kawałków, również w postaci klipu. Podobna
sytuacja jest również przy „Great Wide Open”. „Down Will Rise” jest piosenką
dużo bardziej intrygującą i niepokojącą, ale wystarczyło dodać motyw szepczącej
po francusku pani, by w głowie kliknęła aluzja, choćby do „Northern Lights” czy „Night
of the Hunter”. A im dłużej słucham 30 Seconds To Mars- nie ważne, czy każdej
płyty z osobna, czy losowych piosenek, dostrzegam dużą konsekwencję i jestem
jednocześnie zaskoczona oraz pełna podziwu, że zespół potrafi jednocześnie
zmieniać swoje brzmienie, a z drugiej ta zmiana jest diametralna tylko
powierzchownie. Zupełnie jakby najpierw chcieli zaszokować, wzbudzić dyskusje, a
nawet głośne wzburzenie po to, by z każdym kolejnym odsłuchaniem publika mogła
dojść do wniosku, że ta zmiana nigdy nie jest aż tak szokująca.
Fanom będącym z zespołem od początku ten
wspólny mianownik może się nie podobać, ale mi jako osobie, dla której pierwszym
spotkaniem z 30STM było „This Is War” ta spójność w ogóle nie przeszkadza, a
wręcz bardzo się podoba. Do muzyki zespołu nie przyciągnęły mnie mocne gitarowe
brzmienia, zdzieranie gardła przez Jareda, zagłuszająca wokal moc basów czy
wymyślne gitarowe riffy. Ja w Marsach pokochałam nieposkromioną energię bijącą
z muzyki, entuzjazm zespołu i fanów, mocny i być może prosty rytm, który każdy
złapie w lot, dzięki czemu tłum na koncertach może w pełni uczestniczyć w
wydarzeniu, śpiewać, bawić się i być częścią jednej wielkiej rozśpiewanej
publiczności. A to „America” daje, bo pełnymi garściami bierze ze swoich
poprzedniczek, dorzucając jeden czy dwa utwory, które może bardziej przystoją
klubowym rytmom niż alternatywnemu zespołowi, ale które tylko podbijają energię
i aż zmuszają do skakania i śpiewania na cały głos. Być może dlatego też jedną z moich ulubionych piosenek jest „Rescue Me”, przy której po prostu nie można usiedzieć spokojnie. Gdyby takie kawałki puszczali w klubach, nie wychodziłabym z nich cały weekend.
Od całości najbardziej odstaje „Remedy”: według wielu
najlepsza piosenka całego albumu. Nie mogę znaleźć podobieństwa w całej
dyskografii zespołu i chyba właśnie ta różnica sprawiła, że piosenka nie
podeszła mi od razu. Jednak już za drugim-trzecim odsłuchaniem doceniłam ten
klimat i żałuję, że Shannon postanowił na razie twardo odmawiać wykonywania
utworu na żywo. Z niecierpliwością czekam na jakiś akustyczny wykon, zwłaszcza,
że od strony zespołu padło już legendarne „soon”.
Od początku wiedziałam, że kupię płytę: choćby z
sentymentu, chęci posiadania pełnej kolekcji czy potrzeby wspierania bądź co
bądź swojego ukochanego zespołu. Teraz wiem, że na pewno nie będę żałować tego
zakupu. Im bliżej premiery „Americi”, tym większe wątpliwości miałam, jednak w
momencie włączenia „Walk On Water” (piosenki, którą przecież znałam już bardzo
dobrze) wiedziałam, że będzie dobrze. I jest dobrze. Ja jestem bardzo
zadowolona i mam nadzieję, że informacje o „zaprzestaniu wydawania albumów” to
tylko takie gadanie mające na celu wypromować najnowszy krążek. 30 Seconds To
Mars żyją, mają się nieźle i na nowo zagościli w moim sercu.
według mnie:
najlepsze utwory: „Love Is Madness”, „Hail To The Victor”, „Rescue Me”
słabsze kawałki: „Dawn Will Rise”, „Rider”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)