19:35

30 Seconds To Mars, „Love, Lust, Faith and Dreams”: czy dorówna „This Is War”, czy okaże się totalnym gniotem?

Tytuł: „Love, Lust, Faith and Dreams”
Autor: 30 Seconds To Mars
Data premiery: świat: 17 maja 2013, Polska: 21 maja 2013
Gatunek: rock alternatywny
Czas trwania: 44:50
Wytwórnia: Virgin Records

                Zabierałam się do tej recenzji praktycznie od maja. Wstyd się przyznać, ale dopiero niedawno przesłuchałam całą płytę z uwagą. Wcześniej były to pojedyncze piosenki, fragmenty kawałków lub płyty, a chciałam zasiąść raz a dobrze, przesłuchać wszystko po kolei, by mieć jakieś porównanie i spokojnie wszystko przemyśleć. Czy najnowsza płyta Marsów wzbudziła we mnie miłość i pożądanie kupna krążka? Czy wiara, którą żywiłam z tą płytą mnie nie zawiodła? Czy spełniła moje marzenia o czwartym krążku mojej ulubionej kapeli?

                Płyta nie jest zła. Większość piosenek przypadła mi do gustu od razu i zagościły na mojej playliście na dłużej. Nie mogę jednak powiedzieć, że „Love, Lust, Faith+ Dreams” jest arcydziełem, które 30 Seconds To Mars pragnęło stworzyć. Nie pobiło ukochanego przeze mnie „This Is War”, a i dwie wcześniejsze płyty wydają się mieć więcej charakteru niż najnowsza, mimo że nie obeznałam się jeszcze z nimi dogłębnie. Mogę zrozumieć to, że „LLF+D” nie przebiło trzeciego krążka: mam do niego sentyment, było to w końcu moje pierwsze spotkanie z Marsami, pierwsza przesłuchana i uwielbiona przez mnie płyta w całości i mimo że kawałki z niej, jak i z poprzednich albumów ostatnio ustępują miejsca tym najnowszym, to nie jest to jednak dowód, że są od nich gorsze. Myślę, że nastąpiło tu pewne „przemęczenie materiału”: oczywiście nadal ich słucham i bardzo lubię i są one o wiele lepsze, ale znam je już tyle czasu, słuchałam ich na okrągło itd. Ujawnia się tu teraz moja skłonność do wałkowania jednej piosenki co najmniej kilkanaście razy z rzędu, mimo świadomości, że przez coś takiego piosenka może się przejeść. Też tak macie, że jednocześnie nie chcecie za szybko znudzić się piosenką i próbujecie nie słuchać jej całymi dniami, ale starania i tak nic nie dają i odtwarzacie ją wciąż i wciąż? Jeśli tak, to powinniście mnie rozumieć. Tak jest zawsze, więc nie dziwię się, że „mam fazę” na nowe piosenki 30STM, nawet jeśli daleko im do mistrzostwa. Świeży powiew, nowość i te sprawy.


                Trochę mnie zmartwiło, że piosenki są tak krótkie. W porównaniu z tymi z „This Is War” nie porażają. Aż czasem szkoda, że jakiś kawałek kończy się po marnych trzech minutach, gdy na przykład rewelacyjny „Hurricane” cieszył ucho ponad sześć minut. Wyobrazicie sobie, że najdłuższa piosenka z „LLF+D”- „City Of Angels”- trwa ledwo pięć minut, przy czym jest to ewenement wśród reszty dwu-, trzy- i czterominutowych kawałków? Przez to różnicę widać i na długości całego krążka: ponad piętnaście minut! Mogło to być dodatkowe trzy pięciominutowe lub pięć (!) krótkich trzyminutowych dodatkowych piosenek! Fani byliby zadowoleni, ja byłabym zadowolona (trzy dodatkowe nuty do maltretowania na komórce, w Internecie czy gdzieś tam jeszcze- to dopiero coś!).


                Całe szczęście, że ta najdłuższa piosenka jest przynajmniej jedną z lepszych na płycie. Przynajmniej jest czego posłuchać, przynajmniej można się uraczyć głosem Jareda, a okazji do tego jest mniej niż na poprzednich płytach i nie mówię tu tylko o krótszym czasie trwania piosenek. Mowa tu o wyjątkowo dużej ilości utworów instrumentalnych. Na dwanaście, które znalazły się na płycie, można do nich zaliczyć „aż” dwa: „Pyres Of Varanasi” (choć daje tam o sobie znać jakiś Hindus, ale młodszego Leto ni hu hu) i „Convergence” (gdzie nie znajdziemy już żadnego wokalu). Do tego można dodać dwa kolejne utwory, gdzie Jared, owszem, pojawia się, ale jest to kilka skleconych wersów, nie więcej niż minuta wokalu. Przy czym pozostałe osiem piosenek również ma wiele wstępów, przygrywek i solówek. Gdyby tak policzyć, ile z tego wszystkiego stanowi wokal, to nie byłaby to porażająca liczba. Mogło być o wiele lepiej, ale i tak nie jest źle.
"Up In The Air"

                W „Love, Lust, Faith and Dreams” brakuje mi porządnego kawałka z fajnym tempem, a o większości piosenek można powiedzieć, że niemal wloką się jak flaki z olejem. Nawet „Up In The Air”, które jest trochę „żywsze”, mogło być jeszcze bardziej dynamiczne. Wiem, że mogłoby być, bo jakimś cudem zaraz po premierze znalazłam ciutkę szybszą wersję i mówię Wam- jest różnica. O „Northern Lights” nie wspomnę, bo też słyszałam wersję szybszą (nawet nie wiem, jak to możliwe) i tu różnica jest jeszcze bardziej porażająca. Niestety działa ona na niekorzyść. Najbardziej dynamicznym kawałkiem płyty pozostaje „Conquistador” i pod tym względem jest on najlepszą piosenką na całym krążku.


                Zawiedzie się też ten, który czekał na jakieś mocniejsze brzmienie. Najnowsza płyta Marsów na tej płaszczyźnie nie może równać się z poprzedniczkami, ale chyba wszyscy byliśmy tego świadomi po premierze „Up In The Air”. A jest to jedna z najbardziej mocnych nut, obok „Conquistador” i „The Race”. Bardzo fajnym, dynamicznym i według mnie jednym z najlepszych kawałków jest „Do Or Die”, a razem z „Bright Lights”i „City Of Angels” są piosenkami lekkimi i przyjemnymi, pozbawionymi jednak wszelkiego mroku i tajemniczości. To zapewniają nam może nie mocniejsze, ale budujące napięcie i powodujące u mnie gęsią skórkę „End Of All Days”, „Northern Lights”, „Birth” i „Depuis Le Debut”- niewątpliwie mają w sobie to coś, nawet jeśli nie porażają wyżej wymienioną długością czy popisami wokalnymi. Trzeba zwrócić uwagę zwłaszcza na dwa ostatnie: „Birth” jako pierwsza piosenka na płycie idealnie otwiera cały krążek, od razu budując napięcie, a nie mogło być chyba lepszego zakończenia niż „Depuis Le Debut”, który to napięcie utrzymuje, jeśli nie podwyższa. Piosenka sprawia, ze jeszcze długo „LLFD” zostanie w pamięci. Strach pomyśleć, co by było, gdyby zespół rozbudował je do „pełnoprawnych” piosenek. Oczywiście, jeśli by ich nie sknocili, w co akurat wątpię. ;)

              
Polska Echelonka "otwierająca" klip do "Do Or Die"
  Jeszcze jedno słówko o klipach, zwłaszcza o lyric videos. O oficjalnym teledysku do „Up In The Air” pisać nie będę, bo potrzebuję obejrzeć go jeszcze co najmniej kilka razy, a i tak nie jestem pewna, czy będę w stanie coś konstruktywnego o nim napisać. Na pewno zachwyciły mnie właśnie lyric videos. Zrobione są bardzo dokładnie, pomysłowo i myślę, że właśnie tak powinny wyglądać wszystkie tego typu filmiki. Słowa piosenki wcale nie muszą być nudne i Marsi to potwierdzają. Jeśli ktoś nie widział- polecam. A dosłownie kilka dni temu zobaczyłam nowość: „Do Or Die” i muszę powiedzieć, że znowu ledwo usiedziałam z wrażenia. Podobny co prawda do „Closer To The Edge”, utrzymany w tej samej koncepcji, ale naprawdę warty obejrzenia i chyba to sprawia, że jest tak dobry. Polecam zwłaszcza tym, którym tak jak mi podobał się tamten. Nie za bardzo lubię koncertowe klipy i raczej mnie one nudzą, ale 30STM na pewno jest wyjątkiem. Może dlatego, że czuję wtedy namiastkę tego, o czym marzę, czyli posłuchania zespołu na żywo. No i w końcu jest też wyraźny akcent polskiego Echelonu. Świetne jest to, jak kapela współpracuje ze swoimi fanami- to dzięki nam powstają takie perełki.
kadr z "Up In The Air"-
-podobno właścicielką oka jest... sama Natalia Siwiec

                Gdybym teraz miała wybierać, czy kupię „This Is War”, czy „Love, Lust, Faith and Dreams”, bez wątpienia wybrałabym tę pierwszą. Jeśli miałabym wybierać między wcześniejszymi- nie wiem. Oczywiście starałabym się kupić wszystkie od razu, ale to już inna sytuacja. ;) Powtórzę się: arcydzieło to to nie jest, ale nie powiedziałabym też, że to totalny gniot. Może trochę za bardzo odeszli od klimatu poprzednich krążków, ale mnie nie zawiedli. Po prostu płyta nie jest ani dobra, ani zła, jest inna i tego się trzymajmy. I miejmy nadzieję, że to nie ostatni album zespołu. Ja z niecierpliwością czekam na nowe teledyski, nowe krążki i nowe koncerty w Polsce.



1 komentarz:

  1. To prawda,że piosenki są za krótkie. Wydaje mi się,że poprzednia płyta była lepsza.

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)