Tytuł: „Dwór mgieł i
furii”
Autorka: Sarah J. Maas
Liczba stron: 767
Wydawca: Uroboros
Gdy w tamtym roku przeczytałam „Dwór cierni i róż”,
błagałam wręcz, by seria miała co najmniej siedem tomów- po jednym na każdy
dwór. Nie będę owijać w bawełnę: po przeczytaniu drugiej części cieszyłabym się, gdyby rzeczywiście była to tylko trylogia. A wszystko w sumie z jednego powodu.
Feyra wygrała pojedynek o swoją miłość i wolność
Prythianu, okupiła go jednak wysoką ceną. Zwycięstwo nad Amaranthą i wizję
wieczności u boku ukochanego przysłaniają koszmary nocne oraz poczucie winy. Spokój
burzy również układ, jaki dziewczyna zawarła z księciem Dworu Nocy, który
zaczyna domagać się swojej części umowy.
„Dwór mgieł i furii” zniszczył całą atmosferę z
poprzedniej części. Pod względem fabuły nie jest tak źle, akcja rozwija się w
przyjemnym tempie, które z każdą stroną rośnie i prowadzi do ekscytującego
punktu kulminacyjnego. Mimo to powieść czytałam o wiele dłużej niż się
spodziewałam. Powiedziałabym nawet, że ją męczyłam i tylko czekałam aż się
skończy, żeby napisać soczystą recenzję, za którą fani Maas mnie zjedzą żywcem.
A rzeczą, która tak uprzykrzyła mi czytanie tej z założenia ciekawej historii,
jest sposób, w jaki autorka zrujnowała bohaterów.
Z postaci poznanych w ACOTARze nie zostało
praktycznie nic i bardzo trudno uwierzyć w aż tak drastyczną zmianę. Co prawda po
tym, co przydarzyło się Feyrze, trudno się dziwić, że dziewczyna się zmieniła,
mimo to jest bardzo niespójna i trochę irytująca. Na nic nie może się
zdecydować, w jednej chwili zmienia swoje nastawienie do całego świata prawie
bez żadnego wyjaśnienia. Już na początku ACOMAFu doznajemy szoku, bo ta, której
w życiu brakowało opiekuna, spokoju, chleba i farb, staje się tą, która nie dba
o zbytki, cierpi na wstręt, a wręcz fobię w związku z malowaniem, a przede
wszystkim pragnie wolności i niezależności. Nie mija jednak dużo czasu, by
książka zmieniła się w wywody o przepięknych sukniach, zamkach i klejnotach i
niezrównanemu pragnieniu tworzenia obrazów. Mam z nią podobny problem, co z
Cealeną: obie nie są zdecydowane, w dodatku okazuje się, że nie dość, że są
piękne, odważne i pełne empatii, to jeszcze niezwykle utalentowane i wyjątkowe
na cały świat. Ale Feyra to pół biedy. Zajmijmy się bohaterami męskimi.
Nie rozumiem ludzi, którzy w pierwszej części
nienawidzili Tamlina, za to w drugiej zakochali się w Rhysandzie. Przecież oni
dosłownie zamienili się charakterami! Do pewnego momentu rozumiałam zmianę w Tamlinie,
z każdą kolejną stroną było jednak coraz gorzej. Mając na podorędziu bad boya
Rhysa, Maas musiała jakoś zniechęcić czytelnika do księcia Dworu Wiosny i
zrobiła to w najgorszy, najbardziej prymitywny sposób, zaczynając od argumentu
w stylu: „Tamlin taki niedobry, bo morduje małe kotki”, a kończąc już na
kompletnie idiotycznym plot twiście, który nie miał prawa bytu aż do momentu
pojawienia się na kartach powieści. Ci, którzy czytali już obie części: czy w
którymś momencie było zasugerowane coś o jego intencjach? Może jestem ślepa
albo kartki mi się skleiły.
Najbardziej jestem jednak wkurzona na Rhysanda. „Dwór
cierni i róż” wykreował go na tyrana, który lubi się bawić ludźmi i patrzyć na
ich strach i ból, manipulatora, który swoją charyzmą i siłą przekona każdego do
swoich racji, mężczyznę, z którym nie chciałoby się stanąć twarzą w twarz, a
który jednak przyciąga. W „Dworze mgieł i furii” okazał się nadopiekuńczą
ciepłą kluchą z lekko ciętym językiem, jak każdy bad boy w średniawej
młodzieżówce. Naprawdę liczyłam na to, że okaże się jakimś psycholem, który
przekona do siebie Feyrę w jakiś nietypowy, podstępny sposób albo po prostu
przeciągnie ją na swoją stronę siłą, a on nawet nie musiał się starać:
wystarczyło chwilę poskakał wokół niej jak Tamlin w ACOTARze. Jest tak nudny i
dobry do szpiku kości, że jego żarty, groźby i gierki nawet nie robią wrażenia.
No i oczywiście jest poszkodowany przez los, ale dźwiga to brzemię dla dobra
swego ludu i jak każda misska pragnie pokoju na świecie. Dopuszczałam
możliwość, że po ACOMAFie zmienię swój ship, ale wiecie co: weźcie sobie tego
Rhysa, ja z chęcią go sobie odpuszczę.
Jakby tego było mało, „Dwór mgieł i furii” jest
praktycznie odcięty od poprzedniej części, a właściwie to pierwszy tom nie jest
za bardzo potrzebny. Dlaczego? Oprócz głównego tropu, a raczej jego części,
wszystko w ACOTARze okazuje się być kłamstwem i bujdą na resorach. Co lepsze
wytłumaczone jest to w jednym rozdziale drugiej części. Podkreślam: JEDNYM na
sześćdziesiąt dziewięć. Fabuła ponad pięciusetstronicowej książki jest
powtórzona i na nowo opowiedziana na kilkunastu stronach chamskiej retrospekcji.
Trochę słabo, prawda?
„Dwór mgieł i furii” bardzo mnie zdenerwował.
Prawdopodobnie książka nie jest aż tak zła, ale po prostu nie mogę przeboleć,
co autorka zrobiła z bohaterami, których tak bardzo polubiłam w pierwszej
części. Przez całe to zamieszanie w ogóle nie mogłam cieszyć się historią,
która przecież nie jest słaba. Nawet nie wiem, kiedy przemknęła mi kulminacja
ACOMAFu, która zresztą też mi napsuła krwi, koląc w oczy brakiem logiki wobec
pierwszej części, będąc tylko wymówką do rozwiązań, jakie znalazły się w tym
tomie. Najgorsze jest jednak to, że psuje mi wspomnienia o „Dworze cierni i róż”.
Jest tak, jak ze „Szklanym tronem”: początkowo miałam bardzo dobre odczucia i
duże oczekiwania, a z każdym kolejnym tomem jest coraz gorzej. Główne
bohaterki, które na początku intrygują i wzbudzają sympatię, stają się
irytujące i miałkie. Próba stworzenia zawiłych wątków miłosnych kończy się tym,
że każdy kolejny wybranek jest gorszy od poprzedniego, a i akcja przestaje
powalać na kolana. Co do osławionych scen erotycznych: dużo ich nie uświadczycie,
więc jeśli obawiacie się, że zza rogu wyskoczy Christian Grey, to wystarczy
ominąć jeden lub dwa rozdziały, które i tak nic oprócz nadmuchanych
kontrowersji nie wnoszą. Oczywiście przeczytam trzeci tom, bo głupio byłoby
kończyć serię na chwilę przed finiszem, ale tym razem podejdę do książki ze
zdecydowanie większą rezerwą. Nie chcę, żeby najlepsza książka roku stała się
kompletnym gniotem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)