12:00

Tajne przez poufne... Amie Kaufman i Jay Kristoff "Illuminae"

Tytuł: „Illuminae”
Autorzy: Jay Kristoff, Amie Kaufman
Liczba stron: 579
Wydawca: Moondrive

                Moondrive i wydawnictwo Otwarte ma szczęście do książek, o których głośno robi się jeszcze przed ich wydaniem. Wcześniej było to choćby „W ramionach gwiazd”, które urzekając swoją przepiękną okładką, zachęciło polskich odbiorców do głośnych apeli o wydanie polskiej wersji. Podobnie było i z „Illuminae”, sławy książce dodała też akcja zorganizowana przez samo wydawnictwo, która rozbudziła skrajne emocje i żywe dyskusje w czytelniczym światku. W dobie Patronite’a i bezpośredniego wspierania twórców są one trochę dziwne, ale najważniejsze jest to, że akcja odniosła spektakularny sukces i doprowadziła do wydania książki w Polsce. Potem zostało już tylko chwalenie się swoim egzemplarzem, a także chwalenie wydawnictwa za piękną oprawę itd. A przede wszystkim zostało czytanie. Jak radzi sobie „Illuminae” po lekturze? Ja bym powiedziała, że równie gorąco i równie skrajnie, co akcja promująca.


                Jeszcze rano Kady wydawało się, że zerwanie z Ezrą to bardzo ważna decyzja w jej życiu, jednak kilka godzin później okazuje się być nieistotną błahostką. Ich planeta zostaje zaatakowana przez wrogą korporację- BeiTech. Ocalałych uciekinierów ewakuują trzy statki kosmiczne. I pół biedy, gdyby na tym historia się kończyła. Niestety, Bei-Tech nie odpuści, póki nie zatrze wszelkich śladów inwazji, na jednym ze statków wybucha nieznana epidemia mieszająca pasażerom w głowach, sztuczna inteligencja mająca chronić flotę wpada w szał spaczonej opiekuńczości, a ekipa ratunkowa tylko sprawia pozory panowania nad sytuacją. Wygląda na to, że chcąc nie chcąc, Kady i Ezra należą do grupy niewielu, którzy mogą powstrzymać zbliżającą się nieuchronnie masakrę.


                Od czasu, gdy odłożyłam przeczytane „Illuminae”, minęło już sporo czasu, a ja codziennie obiecywałam sobie, że w końcu napiszę coś o tej książce, ale ostatecznie nie mogłam się za to zabrać. Prawdopodobnie było tak dlatego, że szczerze mówiąc, nie mam o niej jednoznacznej opinii. Przez cały czas wahałam się między uwielbieniem a znienawidzeniem jej i teraz trudno mi w kilku słowach osądzić, jak to z „Illuminae” jest: zwłaszcza że naprawdę chciałam, by powieść okazała się przełomem.


                Jak już wspomniałam o części wizualnej, to po prostu odhaczmy to na samym początku. Oprawa graficzna jest przepiękna i niezwykle klimatyczna. Równie dobrze powieść mogłaby zostać wydana w formie teczki z luźnymi kartkami (osobiście nie miałabym nic przeciwko jakiejś specjalnej edycji w tym stylu). Dla ludzi, których obrazki w tekście rozpraszają, książka rzeczywiście może być trudna w odbiorze. Jednak warto podkreślić, jak przemyślana w swoim uroku jest całość. „Illuminae” to nie jest tekst z bezsensownymi obrazkami wrzuconymi gdzie popadnie. Tak naprawdę wszystko jest sformalizowane, zgodne z kodem, jaki narzucony został na samym początku, który pozwala odnaleźć się w niecodziennej narracji. Nie mówię tu tylko o schematach statków kosmicznych, które aż przytłaczają swoją szczegółowością, ale o oprawie poszczególnych „rozdziałów”. Każdy rodzaj dokumentu zawartego w aktach: czy jest to zapis z chatu, transkrypcja zapisu audio, czy raporty i oficjalna korespondencja, ma swój unikalny wygląd, co zdecydowanie ułatwia zrozumienie fabuły i w pewnym sensie przygotowuje na zmianę stylu pisania. Gdyby tego zabrakło, „Illuminae” stałoby się jednym pięciusetstronicowym bełkotem, którego nie sposób byłoby rozszyfrować. Muszę też przyznać, ze rozszyfrowywanie ocenzurowanych przekleństw także sprawia niemałą przyjemność,


                Do narracji w „Illuminae” - o ile w ogóle można o takiej mówić- trzeba się przyzwyczaić, co sprawiło mi nie lada problem. Tak naprawdę z typowym sposobem prowadzenia akcji spotykamy się tylko wtedy, gdy książkę przejmuje AIDAN, a że jest to jakby nie było tylko kłębek kabli obdarzonych sztuczną inteligencją, to też nie ma czego spodziewać się normalności. Jest to jednocześnie niezwykła przygoda, niepowtarzalny klimat i tchnienie świeżości, jednak teczka z raportami nie pozwoliła mi w pełni doświadczyć akcji, jaka działa się na Alexandrze, Hypatii i Copernicusie. To wszystko było takie wyprane z emocji, bardzo pośrednie, statyczne- o dziwo nawet w bardziej ekscytujących momentach. Wydaje mi się, że zmarnowałam w jakiś sposób połowę książki przez to, że nie mogłam się wbić w fabułę, przysypiałam i odkładałam lekturę po trzydziestu stronach. Tym razem możliwość przerwania czytania niemal w każdym momencie ze względu na krótkie „rozdziały” książce tylko szkodzi. „Illuminae” wymaga czytania ciągiem, wejścia w ten świat bez żadnych kompromisów, odizolowania się w pełni od świata zewnętrznego. Gdy już przemogłam tę słabość, czytanie poszło z górki. A może to książka po prostu stała się lepsza. Może to typowa narracja, nawet ta przesadnie poetycka i prowadzona przez komputer, po prostu była mi potrzebna. Ważne, że ostatnie pięćdziesiąt stron jest tak intensywne, że nie można się od lektury oderwać, nawet jeśli by się chciało, a ostatnie dziesięć zapowiada co najmniej bardzo dobrą kontynuację.


                W całej książce brakuje mi trochę bohaterów. Kady, Ezra i kilka pomniejszych postaci daje radę, powiedziałabym nawet, że ich polubiłam, ale mimo tych kilkuset stron w sumie niewiele mogę o nich powiedzieć. Tak naprawdę jedynymi momentami, gdzie dowiadujemy się o nich czegokolwiek, to zapisy ich rozmów, które według mnie były jedną z najlepszych części całej książki. Bardzo podobało mi się czytanie ich wiadomości, ze wszystkimi błędami ortograficznymi, emotkami i nadużywaniem Casp Locka- czułam się, jakbym rzeczywiście brała udział w jakimś grupowym chacie z kolegami. Tylko że to są tylko słowa, a ludzi mamy przecież oceniać po czynach. Zabrakło mi historii Kady i Ezry, kilku faktów z życia, kilku sytuacji, które stworzyłyby te postacie.  Chciałabym dowiedzieć się o nich czegoś więcej, przydałoby się coś, co sprawiłoby, że przestaliby być znajomymi z internetu, a stali się dobrymi znajomymi, a kto wie, może i prawdziwymi przyjaciółmi.



                To się chyba nazywa love-hate relationship, prawda? Z jednej strony „Illuminae” bardzo mnie zawiodło, zwłaszcza tym, że nie okazało się tak dobre, jak tego oczekiwałam. Z drugiej jednak strony wiele rzeczy tu zagrało. Główni bohaterowie nie męczą, wręcz są bardzo przyjemni i słodko przeżywa się tę rozłąkę niby ex- partnerów, z drugiej strony są oni nieco płascy. Akcja z każdą kolejną chwilą przyspiesza, by w finale wybuchnąć niczym supernowa, ale nie zawsze wszystko da się odczuć z taką mocą, jakby się tego chciało. Styl pisania jest bardzo rzadko spotykany, co nadaje niesamowity klimat, trzeba jednak włożyć w czytanie dużo zaangażowania, a czasami wręcz wysiłku. No i zapowiada się bardzo ciekawa kontynuacja, która jednak może powielić niedociągnięcia pierwszej części. Bez wątpienia warto się z książką zapoznać, choćby dla zwykłej odmiany. A ja zastanowię się, czy to, co wyniosłam z lektury wystarczy, by powalczyć o miano Książki bądź Odkrycia Roku 2017.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)