![]() |
Tytuł: „Wyjątkowi”
Autor: Scott Westerfeld
Liczba stron: 328
Wydawnictwo Egmont
Po
niemal dwóch latach bezowocnych oczekiwań na wznowienie trzeciego tomu nadszedł czas by pogodzić się z brakiem premiery finału i skończyć przygodę z Tally Youngblood i
światem ślicznych w starej okładkowej wersji. Oficjalnie dotarłam do finału oryginalnej trylogii i na
razie składam broń, nie zamierzając czytać dalszej części, zwłaszcza w momencie, gdy nawet wydawnictwo zdaje się stawiać na tej serii krzyżyk.
Tally w swoim nowym ciele Wyjątkowej czuje się jak ryba w wodzie, a jej istnieniu przyświeca jeden cel: wyłapać jak najwięcej członków Nowego Dymu i ostatecznie zniszczyć ten obóz buntowników, którego chore eksperymenty o mało nie zabiły Zane’a. Pragnie, by chłopak jak najszybciej dołączył do ekipy jej i Shay. Dziewczyny opracowują szalony plan, który pomoże im osiągnąć te dwa cele. Ale sprawy jak zwykle nie idą zgodnie z zamiarem i coś, co miało być tylko kolejnym numerem, przeradza się w prawdziwą rewolucję.
Zmiana, jaką
przeszła Tally podczas operacji w wyjątkową jest w pewien sposób fascynująca,
przerażająca, a jednocześnie zupełnie nie do pojęcia, co zupełnie
odczłowieczyło ją w moich oczach. Przez lekturę dwóch pierwszych tomów nie
miałam z nią zbyt wiele wspólnego, ale w „Wyjątkowych” nie mogłam się z Youngblood
w ogóle utożsamić i nie czułam z nią już żadnej więzi. Na pewno utrudnia to
czytanie, gdy główny bohater nie ma ani jednej cechy wspólnej z czytelnikiem, nawet
tak podstawowej, jak bycie tym samym gatunkiem: jest to jednocześnie bardzo
abstrakcyjne, na swój sposób ciekawe, ale w ostateczności męczące i alienujące
doświadczenie.
Wszystkie trzy części serii są do siebie podobne strukturalnie, technicznie i warsztatowo, a jednocześnie bardzo różne. „Brzydcy” to taka przygodówka i zabawa w biwak, „Śliczni” to nastoletnia drama pełna buntu i mnóstwa związanych z nim problematycznych tematów. „Wyjątkowi” są już jakąś dziwną opowieścią o mutantach i polowaniach niczym z jakiegoś „Predatora”, gdzie to Tally jest tym drapieżnym potworem.
Na etapie „Ślicznych”
nie dziwiły mnie już żadne nowe słowa: przestałam nawet zastanawiać się, czy w
tekście są literówki, czy może wygląda on tak intencjonalnie. Było mi zupełnie
obojętne, czym jest ta cała losowość czy inna skórtena, dopóki rzeczywiście nie
zaczynałam tego rozumieć z sukcesywnie podawanego, choć bardzo enigmatycznego
kontekstu. Pod względem językowym i stylistycznym ogarnęła mnie zupełna
obojętność. Nie lubię łatwych światów, ale poziom wejścia do rzeczywistości tej
serii – jakby nie patrzeć przeznaczonej dla wczesnej młodzieży – jest niezwykle
wysoki. A najgorsze jest to, że sposób jego przedstawienia jest bardzo
niekonsekwentny i nieciekawy. Albo nie tłumaczy się tu niczego, albo coś prostego wyjaśniane
jest po kilka razy, bohaterowie od czasu do czasu stosują zaś porównania do
współczesnej czytelnikowi technologii, o której nastolatkowie trzysta lat i
jedną apokalipsę później nie powinni w ogóle mieć pojęcia (chyba że są
historycznymi geniuszami). „Wyjątkowi” po raz kolejny dowiedli, że coś, co
miało być największą zaletą serii – pomysł na świat przedstawiony – zostało zrealizowane po łebkach i wręcz zmarnowano bardzo duży potencjał na coś
świeżego i ciekawego.
Choć
przez dwa pierwsze tomy moja antypatia dotyczyła wszystkich bohaterów po kolei,
to raczej skupiała się wokół Tally: głównej postaci i narratorki całości. Trzecia
część jednak przekonała mnie, że Shay to jednak niezwykle irytująca bohaterka.
Przez wszystkie części zachowuje się jak rozwydrzony bachor strzelający fochy
na prawo i lewo i właściwie każdy problem, przed jakim stawiana jest Tally,
wywołuje właśnie ona. Czasami zupełnie nie rozumiem, dlaczego Tally czuje aż
taką potrzebę trzymania Shay przy sobie i ma aż takie wyrzuty sumienia wobec
niej. Ja bym już dawno ją olała. Momentami aż się cieszyłam każdym kolejnym
opisem samotnej wędrówki po lesie, bo to oznaczało, że nie muszę czytać o
niezrównoważonej, niekonsekwentnej, nieprzewidywalnej postaci, jaką jest Shay.
Tally może nie jest najmądrzejszą i najsympatyczniejszą bohaterką literacką,
ale zdecydowanie nie jest najgorsza w tej serii. Jest to duże osiągnięcie,
biorąc pod uwagę, że raczej wszyscy oprócz niej to wycięte z kartonu tło.
Jestem
zaskoczona, jaki koniec zdecydował się nam zaserwować Westerfeld, zwłaszcza
jeśli chodzi o finał dziwnego trójkąta miłosnego. Nie spodziewałam się takiego
obrotu spraw i uważam go za pewien powiew świeżości. Mam wrażenie, że nawet
później wydane powieści z tego gatunku rzadko kiedy decydowały się na taki finał.
Natomiast jeśli chodzi o zakończenie samego wątku operacji i buntu przeciw
kontroli społeczeństwa, co przecież powinno stanowić główną oś serii, to
niestety jest dużo gorzej. Nie było ono angażujące, za to zbyt spokojne, a
wręcz pozbawione emocji i znaczenia. Mimo dużego potencjału autorowi nie udało
się na tyle zbudować świata i rządzących nim praw, by zainteresowały czytelnika, by przeżywać toczące się wydarzenia. Cała idea bycia ślicznym
sprowadza się do ładnej buźki i beztroskiego życia, a idea możliwości wyboru do
przesadzonej wolności pokazanej w najpłytszy z możliwych sposobów: poprzez
wygląd. Nie pomaga fakt, że ostateczna walka, szumnie nazywana w „Wyjątkowych”
wojną wprowadzona jest dopiero w trzecim tomie. Dopiero tutaj dostajemy
informacje o innych miastach będących w milczącym konflikcie z miastem Tally, a
Dym będący do tej pory głównym przejawem buntu zostaje zdegradowany do roli
niewiele znaczącego podwładnego. Do tego sam wybuch „wojny” jest dziełem
zupełnego przypadku, szeregiem niedomówień i po prostu kolejnym wybrykiem
głupiej dzieciarni, co całkowicie odziera ją z jakiegokolwiek ciężaru. To
sprawia, że książka niejako potępiająca powierzchowność, ocenianie po pozorach
i bezrefleksyjne podążanie za standardami stała się taką powierzchowną,
kliszową wydmuszką.
Myślę, że seria „Brzydcy” może sprawdzić się jako początek przygody z antyutopiami. Warto dać Westerfelda tym młodszym, zanim zacznie się ich katować innymi dystopijnymi młodzieżówkami, czy już w ogóle klasykami w stylu Orwella. Czytelnikom dojrzalszym i przede wszystkim bardziej zaznajomionym z tropami popularnymi w popkulturze, „Brzydcy” i spółka w najlepszym wypadku pozwolą zabić trochę czasu i przynudzą naiwną fabułą, a w najgorszym napsują krwi i porządnie zdenerwują swoją stereotypowością i brakiem wyczucia przy realnych i poważnych problemach. Widać na tej serii ząb czasu i uważam, że nie zestarzała ona się z wyjątkową godnością. Nie ukrywam, że jestem odrobinę rozczarowana, ale jest to wina głównie zbyt dużych oczekiwań i nostalgii, którą mam do Westerfelda i dystopii. Mimo to żałuję nadal jestem niezwykle ciekawa, czy i co uda się z książkowego pierwowzoru wyłuskać w postaci serialu, jeśli i kiedy taki powstanie. Żałuję też, że nie udało się doczekać wznowienia całej serii i że wydawnictwo nie zdecydowało się na publikację przynajmniej ostatniego tomu oryginalnej trylogii: przede wszystkim wobec osób, które postanowiły kupić papierową wersję. Może to znak, że społeczeństwo nie jest jednak gotowe na powrót antyutopii z nastoletnimi bohaterami w roli głównej, a może – biorąc pod uwagę popularność, jaką cieszyła się choćby „Ballada ptaków i węży” – to jednak w „Brzydkich” tkwi problem. Mimo wielu zarzutów nadal uważam, że kręgosłup całej historii jest bardzo porządny i przy głębszym pochyleniu się, a przede wszystkim po dostosowaniu do dzisiejszych czasów i standardów (o ironio!), pozwala na stworzenie czegoś naprawdę przyjemnego, a kto wie: może i imponującego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)