19:06

Wciórności! To nie mogło się udać... Scott Westerfeld "Lewiatan"


Tytuł: „Lewiatan”
Autor: Scott Westerfeld
Liczba stron: 420
Wydawca: Rebis

            „Lewiatan” dzieje się w alternatywnej przeszłości, gdzie Europa podzielona na dwa wrogie obozy zmierza ku światowej wojnie. Równolegle poznajemy historię dwojga młodych ludzi. Alek, syn brutalnie zamordowanego arcyksięcia Cesarstwa Austro-Węgier zmuszony jest uciekać z kraju z kilkoma zaufanymi ludźmi w chlubie cesarstwa, wielkiej maszynie kroczącej napędzanej silnikiem Diesla- Pożodze. Chłopak, mimo że pozbawiony jest wszelkich praw do tronu, zmuszony jest uciekać przed dotychczasowymi sojusznikami, Niemcami. Po drugiej stronie barykady młoda dziewczyna Deryn Sharp podstępem wstępuje do Brytyjskich Sił Powietrznych. Darwiniści słyną ze swych wynalazków, o ile można nazwać tak wyhodowane przez nich wielkie, niesamowite krzyżówki zwierząt, jakie nigdy się filozofom nie śniły. Deryn trafia na jeden z brytyjskich okrętów powietrznych, ogromnego wieloryba „Lewiatana”. Losy dwójki bohaterów z kompletnie różnych światów spotkają się na środku drogi do konfliktu wszechczasów, ale to od tego, czy będą współpracować, zależy nie tylko ich życie, ale i misja, z którą „Lewiatan” leciał do Imperium Osmańskiego.

            Książka czekała na swój czas prawie rok. Po prostu się jej bałam i szukałam wszelkich wymówek- innych książek, braku czasu, ochoty itp.- by tylko wymigać się od niej. Dlaczego? Nie lubię historii, wręcz nie znoszę historii, choć ta współczesna, zaraz obok starożytności na pewno ma największe szanse, by mnie zainteresować. Wojny światowe jednak nadal są dla mnie tematem ciężkim i uczenie się dziesiątek dat, miejscowości i nazwisk nie jest moim „konikiem”. To samo jest z techniką. Do tej pory żadna książka typu science fiction nie zachwyciła mnie tak bardzo, by niesmak po felernych „Bajkach robotów” po prostu zniknął. Nowinki techniczne, fachowe słownictwo, te wszystkie śrubki, tłoki i przekładnie- nie są na moją głowę, a naprawdę trudniej jest mi czytać coś, czego nie mogę zrozumieć. Ze steampunkiem nie miałam do tej pory żadnego kontaktu, dopóki „Lewiatan” nie trafił w moje ręce nie wiedziałam nawet, że coś takiego istnieje. A wiadomo, że strach przed nieznanym zawsze jakiś jest. Niemniej jednak zdecydowałam się po nią sięgnąć- trudno jest mi patrzeć na moją półkę ze świadomością, że coś jest na niej jeszcze nieprzeczytane. Zabrałam się za nią… we wrześniu. Niestety musiałam przerwać po stu stronach. I słowo „niestety” nie jest tu użyte przypadkowo. Naprawdę było mi szkoda, że muszę ją odstawić i zająć się czymś innym. Teraz, gdy mam ferie, znowu po nią sięgnęłam i pochłonęłam ją w dwa dni. Zaskoczenie było naprawdę ogromne.

            „Lewiatan” od samego początku trzyma w napięciu. Akcja wybucha na samym początku, a później nie tyle trzyma poziom, co wciąga coraz bardziej. Przeskakiwanie z historii Alka do Deryn i na odwrót dodaje jeszcze większej dramaturgii i dynamiki. Teraz w sumie nie wiem, którą historię wolę- gdy czytałam o Deryn, tęskniłam za Alkiem, a gdy na scenę wchodził Alek, czekałam na Deryn. Zarówno u dziewczyny, jak i u chłopaka następują trzymające w napięciu zwroty akcji, pościgi, strzelaniny i inne zagrożenia. Natomiast gdy opowieść dwojga naszych bohaterów łączy się, fabuła śmiga z prędkością światła, a koniec zbliża się tak nieubłaganie i tak zaskakująco, że książkę odkłada się z wypiekami na twarzy, złością, że już się skończyło i niepohamowaną chęcią sięgnięcia po kolejną część. Są książki, których gwałtowne zakończenie mnie rozzłościło i nie usatysfakcjonowało- jest nim choćby recenzowany już „Odmieniec”. Jeśli przy nim miałam tyle wątpliwości i zarzutów, to „Lewiatan” pod tym względem w ogóle nie powinien się obronić- zakończenie jest jeszcze bardziej nagłe i urwane, jakby kończył się pojedynczy rozdział, a nie cała powieść. Tymczasem tutaj nie mogę tego ocenić inaczej niż na plus- takie urwanie akcji tylko ją przyspiesza.
           

Bohaterów książki nie da się nie lubić. Mamy dwoje piętnastolatków- chłopaka z rodziny królewskiej, którego zarówno kraj, jak i reszta świata dawno zmieszała z błotem, a także dziewczynę z tak wielką pasją do latania, iż postanawia zrezygnować ze swojej tożsamości i żyć jako chłopak tak długo, jak się tylko da. Tak na marginesie- uwielbiam Deryn jako Dylana, zwłaszcza jej może aż nadto niewyparzony język. Czekałam na moment, gdy wszystkie ich tajemnice trafi szlag, jednak się nie doczekałam, z czego jestem zadowolona. Do tego dochodzą nauczyciele Alka- każdy bardzo charakterystyczny i charakterny zarazem, koledzy Deryn z pokładu, jej brat oraz jedna z najciekawszych postaci całej książki i pewnie całej serii- Doktor Barlow, niezwykle dociekliwa kobieta (płeć piękna w „Lewiatanie” to na pewno nie słaba płeć), wnuczka samego Darwina, dzięki któremu Wielka Brytania może tworzyć swoje monstra. Każdy z tych bohaterów ma swoje sekrety, które stara się zatrzymać, jednocześnie chcąc przejrzeć całą resztę, co nie zawsze wychodzi, a relacje pomiędzy nimi od samego początku są wyjątkowo ciekawe, a oczywiste jest to, że jeszcze wszystko przed nami. Oczekuję więc kolejnych zwrotów akcji, zarówno w samej podróży, jak i na polu uczuciowym naszej brygady. Już sam sojusz chrzęstów i darwinistów jest wystarczającą zapowiedzią czekającej na czytelnika eksplozji akcji w kolejnych częściach.


            Kto wie, co to steampunk i inne „punki”, ten wie, że nie warto brać wszystkiego z książki na wiarę. Westerfeld łopatologicznie wyjaśnił, co w „Lewiatanie” jest prawdą, a co czyściusieńką fikcją. Jakby ktoś jednak nie rozumiał, powtórzę: książka nie jest powieścią historyczną, bliżej jej do sci-fi niż powieści, z której można uczyć się historii. Miłym zaskoczeniem były jednak chwile, gdy podczas lektury mogłam uświadomić sobie, że kojarzę większość historycznych faktów. Jestem z siebie naprawdę dumna, gdyż kanwa historyczna, na której oparta jest cała fabuła, była dla mnie w pełni znana i zrozumiała. Myślę, że fani historii nie powinni czuć się zawiedzeni po przeczytaniu takiej ubarwionej, fantastycznej wersji pierwszej wojny światowej.


            Bardzo ciekawym rozwiązaniem są również… obrazki. Uwierzcie mi, dawno wyrosłam z książeczek z obrazkami, jednak ilustracje z „Lewiatana” są na tak wysokim poziomie, że trudno ich nie zauważyć i nie docenić. Osobom, która cała teoria związana z techniką nie jest znana i którym trudno wyobrazić sobie wszystkie machiny kroczące, dzięki obrazkom łatwiej zrozumieć zamysł autora i poukładać sobie całą chrzęstową i darwinistyczną technikę. Osobiście urzekła mnie mapa Europy, bardzo ciekawie wymyślona i zrealizowana (Polski niestety nie znajdziemy, choć jest to chyba oczywista oczywistość).


            Po przeczytaniu „Lewiatana” postawiłam sobie jasne zadanie- jak najszybciej zaopatrzyć się w kolejne części: „Behemota” i „Goliata” i nieważne, w jaki sposób i jak długo będą musiały czekać, by zostać przeczytane. Muszą u mnie być i tyle. „Lewiatana” polecam najgoręcej na świecie- mówię to ja, osoba, która nienawidzi historii, która jest prawdziwą technofobką, która nie daje sobie rady nawet ze swoją własną drukarką i która nie jest fanką książek fantastycznonaukowych, której dzieło Westerfielda nie miało prawa się spodobać. Po raz kolejny uświadamiam sobie, że nie można szufladkować żadnej książki, filmu czy muzyki, że nie można zamykać się na żaden gatunek i że trzeba brać wszystko, co dają. Biję brawo autorowi, a książkę odkładam na półkę z pełną satysfakcją i spełnieniem. Jeśli cały steampunk stoi na takim poziomie, to nie jest to moja ostatnia przygoda z tym gatunkiem.


Mam nadzieję, że darujecie mi pewien offtop. Scott Westerfield i jego "Lewiatan" otworzyły mi drogę do konkursu organizowanego przez według mnie genialnego bloga "Książki są zwierciadłem duszy". Wszystkich chętnych i niechętnych zapraszam do odwiedzenia bloga (czy to w sprawie konkursu, czy dla samego poczytania w moim mniemaniu wyjątkowo ciekawych recenzji). Bloga znajdziecie w kolumnie "Odwiedzam, czytam, śledzę..." pod nazwą Bucherwelt, a odnośnik do samego konkursu TUTAJ.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)