Autorka: Joss Stirling
Liczba stron: 280
Wydawca: Akapit Press
Po „Kim jesteś, Sky” sięgnęłam przede wszystkim
dlatego, że była pod ręką w momencie, gdy nie za bardzo wiedziałam, na co mam
ochotę. A że słyszałam trochę pochlebnych opinii na temat tej serii,
postanowiłam spróbować. Nie czytając nic o jej treści, oczekiwałam przyjemnej
młodzieżówki z być może głębszym sensem. A co dostałam?
Życie Sky Bright zaczęło się praktycznie dopiero w
wieku sześciu lat: wszystko przed tym okresem wraz z jej prawdziwą tożsamością
pozostaje dla dziewczyny tajemnicą. Na szczęście teraz ma kochających, nieco
zwariowanych rodziców zastępczych, ciekawe życie pełne kultury i sztuki, a
także miłość i talent do muzyki. Tym
razem los rzuca Brightów z deszczowej Wielkiej Brytanii do górskiego miasteczka
w USA. Sky nawet nie wie, jak blisko odkrycia prawdy o swojej przeszłości
znalazła się na drugim końcu świata.
Jak już powiedziałam, spodziewałam się powieści,
która wśród opisów nastoletniego życia dotknie nieco trudniejszych tematów. W
przekonaniu utwierdził mnie prolog, który mimo niewielkich rozmiarów naprawdę
mnie zachęcił. Niestety każda kolejna strona brutalnie mi uświadamiała, że
trafiłam na kolejną opowiastkę o miłej cichej dziewczynie i niegrzecznym
chłopaku. Aż miałam ochotę rzucić to wszystko po około ćwierci powieści. Ale
zupełnie niespodziewanie pojawił się wątek fantastyczny. To było jak grom z
jasnego nieba, ale podziałało i dałam powieści jeszcze jedną szansę. Szybko
jednak fantasy okazało się powtarzalnym i niestety bardzo średnim paranormal
romance, który nie zaskakuje niczym odkrywczym. Coś uszczknięte ze „Zmierzchu”,
coś podebrane od „Zostań, jeśli kochasz”, odrobina „Alicji w krainie zombi” czy
czegokolwiek innego. Nawet wyrafinowane metafory o sztuce i ścieżkach
dźwiękowych życia nie ratowało, a wręcz przyprawiało o mdłości.
Tempo powieści jest bardzo nierówne. Przez większość
książki nie dzieje się prawie nic, ktośtam mruknie, że bad boy, w którym główna
bohaterka niby się nie kocha, jest naprawdę bad, jakieś napięcie jest budowane,
ale ciągłe kizi-mizi i wyznania bezgranicznej miłości skutecznie je burzą, gdy nagle wszystkie dynamiczne momenty upchane są pod sam koniec historii. I może
bym to wybaczyła, bo nie ukrywajmy, ale bardzo dużo powieści ma taką budowę i
nie psioczę z tego powodu, ale tu gwoździem do trumny jest sama końcówka, a
raczej dwa ostatnie punkty kulminacyjne. Dlaczego? Jeden następuje praktycznie
bezpośrednio po drugim, z jakimś niewielkim przestojem pomiędzy potrzebnym na
ujawnienie wszystkich kart. Co gorsza przebiegają one niemal identycznie. Po
prostu nie! O jedną „kulminację” za dużo!
„Kim jesteś, Sky?” okazało się bardzo średnią
„średniawką”. Podobno druga część jest lepsza, ale mi, szczerze mówiąc, zupełnie
przeszła ochota na tę serię. Chyba wolałabym przeczytać po raz kolejny
„Zmierzch”. A najlepiej zatarła odczucia po lekturze jakimś porządnym fantasy
lub akcyjniakiem.
Mam tę książkę w planach, słyszałam o niej wiele dobrego. Szkoda, że Ci się średnio podobało :)
OdpowiedzUsuńOczekiwałam, szczerze mówiąc czegoś lepszego, ale nie będę traciła czasu na coś tak banalnego. Doceniam Twoje ostrzeżenie.
OdpowiedzUsuńUuuch... Coś czuję, że chyba nie będę ryzykować sięgnięciem po tę książkę. Jestem już trochę znudzona takimi historiami.
OdpowiedzUsuńhttp://chaosmysli.blogspot.com