19:13

Pisk niemiłosierny i masowe omdlenia... Rainbow Rowell "Fangirl"



Tytuł: „Fangirl”
Autorka: Rainbow Rowell
Liczba stron: 380
Wydawca: Otwarte

                Czy ktoś z tutaj zebranych pamięta jeszcze tę książkę o dziewczynie z fiołem na punkcie serii o czarodzieju, który do złudzenia przypomina naszego Harry’ego Pottera? Taką w cudnej pastelowej okładce, od której nie można było się odpędzić jeszcze rok temu, a wszyscy Polacy nagle postanowili czytać po angielsku, bo nie mogli usiedzieć w miejscu i czekać na polskie wydanie? Czy ktoś tutaj pamięta jeszcze „Fangirl”? Z lekturą czekałam rok, a teraz w sumie cieszę się, że tyle zwlekałam.


                Cath i Wren do tej pory były nierozłączne. W końcu były bliźniaczkami. Chodziły do tej samej klasy, miały tych samych znajomych, obie wariowały na punkcie serii o Simonie Snow. Teraz przyszedł college i wszystko zaczyna się zmieniać. Wren- zawsze ta bardziej towarzyska i przebojowa, idealnie odnajduje się w nowym środowisku i pragnie w końcu poznać życie bez bliźniaczki u boku. Cath radzi sobie z tym wszystkim znacznie gorzej. Brak znajomych twarzy, brak siostry u boku, z dala od domu rodzinnego i ukochanego ojca. Nie pomaga jej też nadchodząca premiera ostatniego tomu o Simonie. Jako autorka najbardziej poczytnego fanfiku o młodym czarodzieju Cath czuje na karku oddech tysięcy fanów, którzy oczekują, że skończy pisać „Rób swoje, Simonie” jeszcze przed ósmą częścią.


                Zastanawiam się, co takiego szczególnego ludzie widzą w książkach Rowell, zwłaszcza w „Fangirl”. Próbowałam się czegoś doszukać, ale, szczerze mówiąc, jej książki są wyjątkowo przeciętne. Nie są złe, ale trudno znaleźć coś, co mogłoby wyróżnić je na tle innych młodzieżówek. I przez to, zarówno przy „Eleonorze i Parku”, jak i teraz przy „Fangirl” raczej się rozczarowałam. Co więcej, gdy rok temu czytałam „Eleonorę i Parka”, która dla wszystkich jest „tą gorszą”, wciągnęła mnie chyba bardziej niż „Fangirl”.


                Miałam spore problemy z przeczytaniem tej książki. Za każdym razem, gdy ją odkładałam, czułam niejasną ulgę, a potem szczerze mówiąc trudno było mi wrócić. Przy 1/3 w ogóle nie ciągnęło mnie do kontynuowania lektury. Z każdym kolejnym razem było coraz lepiej, zwłaszcza dlatego, że byłam zdeterminowana skończyć „Fangirl” jak najszybciej, czytając jak najwięcej bez przerwy. Końcówka przez to nawet mnie wciągnęła, przerzucałam jedną stronę za drugą. Wniosek nasuwa się sam: czytać jak największe porcje, robić jak najmniej przerw. Może wtedy ta książka rzeczywiście jest bardzo ciekawa i wciągająca. „Fangirl” czytana na raty traci cały urok i strasznie się dłuży.


                No właśnie, historia i jej poziom ciekawości. Nie znalazłam tu nic oryginalnego. Młodzieżówka jak każda inna. Dziewczyna w nowej sytuacji, college, niepełna rodzina, problemy w życiu prywatnym, niemożność aklimatyzacji w nowym środowisku… W dodatku to wszystko jakieś takie nijakie. Rowell stara się dodać jakieś ekscytujące zwroty akcji, próbuje grać na emocjach w pełnych napięcia scenach, ale nic mną nie wstrząsnęło. Wręcz wydawało się takie sztuczne, takie na siłę, jakby autorka koniecznie chciała wstawić coś wartościowego do książki, która z założenia powinna być lekka i przyjemna. Meh…


                Całe szczęście bohaterowie są znośni w swojej typowości. Mimo że Cather nie jest jakąś megaciekawą i porywającą postacią, jest najlepszym elementem tej historii. Powód jest bardzo prosty: można się z nią totalnie utożsamić. Czytając „Fangirl” czułam się, jakbym czytała o sobie. Znajduję co najmniej kilka elementów, które mamy wspólne. Wren mnie totalnie irytowała- nie wierzę, że bliźniaczki mogą się aż tak różnić. Przedstawiana jako zawsze ta lepsza, jest przez to tą gorszą, a nagle na koniec okazuje się, że jest taka jak Cath, najlepsze psiapsiółki itd. Levi to po prostu słodki chłopak. A reszta bohaterów… nawet nie wiem, co o nich powiedzieć.


                No i chyba najważniejsze. Porozmawiajmy o fanach, którzy powinni być tutaj najważniejsi. Może ja jestem jakaś dziwna, ale dla mnie tego fanowskiego aspektu było zdecydowanie za mało. Cała książka opierała się na: Cath musi pisać fanfik, ludzie dwa razy zaśmiali się z Cath i jej fandomowej koszulki, Cath czyta swój fanfik, Cath kupuje nową książkę o Snowie- zero rozwinięcia tematu, zero ukazania jakichkolwiek większych emocji, wszystko mdłe i suche. Całe jej przemyślenia są bezpłciowe, a wzmianki o jej fanfiku sprawiają wrażenie, jakby robiła to pod przymusem, a nie z pasji. Według mnie za mało jest też samej historii Snowa w całości. Kilka fragmentów wymyślonej książki, parę postów Cath i jeden fragment artykułu o serii nie zbudują atmosfery rodzącej się na oczach całego świata klasyki literatury młodzieżowej. Zwłaszcza jeśli styl światowej sławy autorki i zafiksowanej na punkcie serii amatorki jest identyczny. Myślałam, że przynajmniej na koniec dostanę jakiś fragment, który zbliży mnie do tej historii- pasjonujące zakończenie „Ósmego tańca” albo „Rób swoje”, albo jakiejkolwiek innej pracy Cath. Znalazłam tylko jakiś krótki urywek, który nic nie mówi, który znowu nie wywołuje żadnych emocji.


                Wiem, jak to wszystko wygląda. Zjechałam „Fangirl” od góry do dołu. Tak było mi łatwiej. Ale książka nie jest zła. Po prostu łatwiej opisać te błędy, które według mnie są dość ważne, niż elementy, które czynią tę książkę przyjemną, ale znajduje się je w każdej popularnej powieści. „Fangirl” jest… przyjemna. Niestety, po książce, na punkcie której wszyscy sikali w majtki to zdecydowanie za mało. Elementy, które miały być jej silnymi punktami różniącymi od innych książek, wypadły blado, a cały potencjał gdzieś uleciał wraz z parą znad piernikowej latte ze Starbucksa. Z perspektywy czasu nie wiem, czy kupiłabym ją nawet dla okładki, która nie jest brzydka, ale też nigdy nie odbierałam jej jako wzór oprawy graficznej dla powieści młodzieżowej.

                

2 komentarze:

  1. Niemal to samo myślałam po zakończeniu czytania "Fangirl". Tylko ze postać Cath była strasznie nie spójna - niby taka strasznie nieśmiała, do stołówki się boi pójść i w ogóle, ale zaraz potem kłóci się ze współlokatorką, robi awanturę w knajpie...

    OdpowiedzUsuń
  2. Rzeczywiście, pod tym względem też widzimy niedociągnięcia, i to duże. Jednak nadal ma ona najwięcej tego czegoś, co pozwala się utożsamić wielu czytelnikom. Jeszcze Levi próbował ratować całą sytuację, ale niestety też mu trochę brakowało. ;)

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)