Tytuł: "Ostatni smokobójca”
Autor: Jasper Fforde
Liczba stron: 311
Wydawca: Wydawnictwo Sine Qua Non
Bardzo
sceptycznie podchodzę do wszystkich książek nazywanych nowym „Harrym Potterem”,
„Władcą pierścieni” czy inną powieścią/ serią, które nie tylko według mnie, ale
i według wielu innych osób na świecie urosły do miana klasyków, dzieł wielkich,
niepowtarzalnych i nie do podrobienia. Dlatego też widząc po raz pierwszy na
oczy „Ostatniego smokobójcę” miałam mieszane uczucia: z jednej strony
ciekawość, bo a nuż rzeczywiście książka ma w sobie to coś, a z drugiej
wątpliwości, gdyż tak głośno opiewani następcy bestsellerów nazywani są tak
zwykle na wyrost. Ostatnio jednak brakowało mi starej dobrej fantastyki ze
smokami i magią w tle, więc czemu by nie spróbować?
Czasy
dobrej, Starej Magii już dawno minęły. Teraz czary używane są do udrażniania
rur, a latające dywany nie mogą przewozić nawet chińszczyzny. Jednak nagle coś
się zmienia: czarodzieje dostrzegają u siebie gwałtowny wzrost mocy, zaczynają
też miewać wizje niechybnej śmierci ostatniego smoka. A ma tego dokonać nowo
mianowany Smokobójca- nastoletnia Jennifer: sierota pozbawiona jakiejkolwiek
mocy, której styczność z magią ogranicza się do prowadzenia i tak zrujnowanej,
magicznej firmy Kazam oraz karmienia ukochanego „zwierzaka” Kwarkostwora. To na
niej ma spoczywać odpowiedzialność decyzji: poddać się wizji i zabić smoka, czy
trzymać się Smoczego Paktu i dotrzymać wierności największemu magowi
wszechczasów: Shandarowi Potężnemu.
Tak,
jak przewidywałam, książka nie okazała się nowym „Harrym Potterem”. Co prawda
mamy tu kilka elementów wspólnych: sieroty jako głównych bohaterów, sprawę
magii w świecie współczesnym, windę działającą do złudzenia jak Proszek Fiuu
czy raz wspomniane Ministerstwo Magii (aż mi się oczy zaświeciły na ten widok),
ale w sumie więcej podobieństw trudno dostrzec. Nie znaczy to jednak, że
książka nie jest magiczna, wciągająca i ciekawa. Historia ma swój urok i z
każdą chwilą pochłania coraz bardziej, a świat przedstawiony ciekawie łączy współczesność
i starożytną magię. Bardzo podoba mi się wizja Niezjednoczonych Królestw, które
jeszcze bardziej trącają magicznością niż i tak czarodziejska, pełna uroku i
tajemnicy Wielka Brytania. Sama magia, mimo że jest obecna, zniesiona jest
jednak na dalszy plan, co trochę mnie rozczarowało. Nie poznajemy tajników
magii, a cała historia opowiadana jest z perspektywy niemagicznej dziewczyny.
Miejmy nadzieję jednak, że wraz ze wzrostem mocy magicznej pobocznych bohaterów
w kolejnych częściach będzie ona bardziej widoczna i pozwoli nam na lepsze
zgłębienie jej tajników- na razie jest traktowana podobnie jak wyższa
technologia- dobrze, że jest, ale jakoś niewielu interesuje się, jak ona działa.
W
„Ostatnim smokobójcy” nie mamy bardzo silnych, wybijających się postaci oprócz
Jennifer i jej przyjaciela Tygrysa, zresztą o nich też nie wiemy zbyt wiele.
Mam nadzieję dowiedzieć się o nich, jak i o reszcie bohaterów więcej wraz z
kolejnymi częściami „Kronik Jennifer Strange”. Wyjątkowo upodobałam sobie
pupila głównej bohaterki Kwarkostwora- uwielbiam zwierzaka i tym bardziej
miałam ochotę udusić autora powieści, gdy wraz z rozwojem sytuacji o mało co
nie padłam na zawał. Dobrze zapowiada się też Lady Mawgona, trochę
przypominająca McGonnagall. Reszta ludzkich bohaterów niestety zlała mi się w
jedną postać i jeśli nie zmieni się to z kolejnymi częściami, seria będzie
miała tak naprawdę Jennifer, Tygrysa i małą ilość małoznaczących bohaterów.
Mimo to mam nadzieję, że jeszcze kiedyś z całą ekipą się spotkam, a wszyscy
bohaterowie nabiorą wyrazu.
Niewątpliwie dużą zaletą jest
humor książki, na okładce porównywany do stylu Pratchetta. Nie czytałam dzieł
tego autora, ale wierząc opiniom musi mieć niezły talent do pisania zabawnych
historii. Tak naprawdę „Ostatni smokobójca” jest przepełniony żartami i
humorem. Główna bohaterka, a zarazem narratorka ciekawie opisuje cały świat,
trochę ironizuje, a zresztą cały wir wydarzeń, w który wpakowuje się tak
naprawdę wbrew sobie, jest bardzo zabawny, a nawet śmieszny. Wspomnienia o
wątpliwości co do jej dojrzałości za każdym razem przypominała mi sławne już
słowa z popularnej kreskówki „Fineasz i Ferb”: „Czy ty przypadkiem nie jesteś
za młoda na Smokobójcę? -Tak, owszem. -Aha, w porządku…”- uśmiech sam pojawiał
się na twarzy. A takie żarciki, jak przewóz ludzi w pudłach wypełnionych
kulkami styropianowymi, Tymczasowy Łoś czy walka o promocję płatków Mniam
jeszcze bardziej wprowadzają miły nastrój.
„Ostatni
smokobójca” nie zachwycił mnie tak, jakbym chciała i jakby mógł. Jest to jednak
nadal ciekawa pozycja, zwłaszcza dla młodszych czytelników. W książce
wykreowany jest całkiem interesujący, ciekawy świat, a fabuła rozkręca się
równomiernie, by pod koniec zaskoczyć nas niezłym zwrotem akcji, którego się
nie spodziewamy. Tak naprawdę to dobry pomysł, gdy chcemy wrócić do starych
dobrych czasów pełnych magii i cudownych stworzeń, a nie chcemy katować się
rozbudowanymi i trudnymi powieściami. „Ostatni smokobójca” potrafi wciągnąć i
skutecznie rozbawić czytelnika. Magii dziecięcych lat pomagają na nowo
doświadczyć zabawne, utrzymane właśnie w takim dziecięcym stylu rysunki. Nie są
to dzieła sztuki, ale rozbawiają równie skutecznie jak tekst. Osobiście
zakochałam się w rysunkowym Kwarkostworze (oprócz tego z okładki, gdzie jest
okropny). Pozostaje mi tylko czekać na kolejne części „Kronik Jennifer
Strange”. Osobiście nie mogę się doczekać, gdy lepiej poznam historię
(zwłaszcza przeszłość) co główniejszych bohaterów tego cyklu. Fforde wydał już
kolejne dwie części „Kronik Jennifer Strange”, teraz pracuje nad kolejną.
Miejmy nadzieję, że niedługo doczekamy się również polskiej premiery.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)