Tytuł: “Stulatek, który
wyskoczył przez okno I zniknął” („Hundraåringen som klev ut genom fönstret och
försvann”)
Data premiery: świat:
25 grudnia 2013, Polska: 27 czerwca 2014
Gatunek: przygodowy,
czarna komedia
Czas trwania: 105 min
Reżyseria: Felix Herngren
Scenariusz: Felix Herngren, Hans Ingemansson
W rolach głównych: Robert Gustafsson, Iwar
Wiklander, David Wiberg, Mia Skäringer
Na podstawie książki
Jonasa Jonassona „Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął”.
Gdy weszłam dziś na stronę Heliosa, zdziwił mnie
fakt, że „Stulatek” będzie jeszcze w kinach przynajmniej do końca lipca. Zatem
przynajmniej raz się nie spóźnię i dodam recenzję przed zdjęciem filmu z
ekranów.
Cóż
mogę powiedzieć o ekranizacji tak brawurowej powieści? Że trzyma poziom, choć
mogło być lepiej. Bardzo zawiodły mnie niektóre zmiany w całej historii, które
według mnie jeśli były genialne w książce, to obroniłyby się i w filmie. Cały
wątek z Chinami i Koreą Południową, zupełna zmiana wątku z Bali,
niewyjaśniona sytuacja z wykształceniem Benny’ego- piasek zachrzęścił mi między
zębami. Co prawda sprawa z Bali została zastąpiona inną niesamowitą historią,
więc można to jakoś zdzierżyć, ale mimo wszystko to nie jest to samo. Końcówka
też w porównaniu z książką nie powala na kolana. Odniosłam wrażenie, że nagle
Allan z niewiadomego powodu jest oskarżony, a później, równie niespodziewanie-
uniewinniony i puszczony wolno (ekhm… czy policja przypadkiem nie miała za
zadanie go sprowadzić z powrotem do domu starców?). Reszta historii jednak
nadal się broni, dlatego sala i tak nie mogła wytrzymać ze śmiechu (zwłaszcza
pani siedząca obok). Zyskały tu szczególnie retrospekcje Allana- barwne, choć
niestety niepełne, spłaszczone. Przeważnie zgodnie wybuchaliśmy w tych samych
momentach, więc chyba nie było źle. Ciekawa jestem, ile osób czytało powieść
lub ile w ogóle wie, że jest to ekranizacja.
O
aktorach niestety nie mogę powiedzieć zbyt wiele, a może to właśnie jest ich
największa zaleta. Nie znam szwedzkich gwiazd kina, ale to tylko dodaje
świeżości i uroku całemu filmowi. Jestem pod ogromnym wrażeniem odtwórcy roli
Allana- czy wiecie, że grał zarówno młodego, jak i starego Karlssona? Sama się zdziwiłam,
że zarówno on, jak i cała ekipa postanowiła- nie ukrywajmy- utrudnić sobie
życie. Przecież o wiele szybciej i prościej byłoby zaangażować dwóch aktorów?
Zabieg wyszedł jednak na dobre, Gustavsson spisał się zarówno w roli stulatka,
jak i młodszego mężczyzny i genialnie odtworzył rolę „narwanego” staruszka.
Osobiście wszystkich głównych bohaterów wyobrażałam sobie jako dojrzalsze, już
starsze osoby. Tym bardziej zaskoczył mnie fakt, że zarówno Benny, jak i
Ślicznotka są osobami „tylko” około trzydziestki. Może źle czytałam, ale
wydawało mi się stosowniejsze i zabawniejsze, gdybyśmy mieli do czynienia z
bandą nie za bardzo zdających sobie sprawę ze swoich czynów starszych ludzi. No
i fajnie wyglądał wtedy
pojedynek starsi i nieporadni vs. młodzi, silni i
brutalni. Moim ideałem Gunilli jest przeraźliwie chuda, wręcz żylasta kobieta o ognistych włosach, a Benny- tak dla kontrastu- grubszy, łysiejący starszy pan z budki z kebabem (jak to było w oryginale). Młodzi Benny i Gunilla jednak nie wypadli źle i już po chwili
zaskoczenia nawet ich polubiłam. Choć i tak wolę Ślicznotkę klnącą jak szew, a
takiej w filmie raczej nie zobaczymy. Szkoda, bo byłaby wtedy o wiele bardziej
charakterystyczną postacią.
Pościgi, strzelaniny, wybuchy- dużo, jak na film, który nie jest typowym amerykańskim kinem akcji ze Stevenem Seagalem w roli głównej... |
Do
tej pory oglądałam głównie amerykańskie/ brytyjskie filmy, czasem zdarzyło się
coś francuskiego (wszyscy „Żandarmi”, "Asterix i Obelix, „Nietykalni”-cud miód),
jakieś niemieckie bajki („Sedmiu krasnoludków: Historia prawdziwa” mmm…),
oczywiście polskie klasyki. Tak naprawdę z kinem skandynawskim spotkałam się
może dwa razy przy jakimś filmie bożonarodzeniowym o Świętym Mikołaju. „Stulatek” był więc dla mnie swego rodzaju nowością. Cieszę się, że nie jest to na tyle
popularne, żeby zrobić do filmu lektora lub- o zgrozo- dubbing. Choć szwedzkie
„bulgotanie” może na początku przypominać bełkot, a nawet serię z niemieckiego
karabinu maszynowego, właśnie ono oddaje pełen klimat historii. Wyjątkowo
dobrze mi się go słuchało zwłaszcza ze spokojnym, głębokim głosem głównego
bohatera. Poza tym mogłam posłuchać, jak poprawnie wypowiadać np. nazwy
miejscowości- kompletnie nic nie zrozumiałam, ale było fajnie.
Obawiam się, że osoby, które
najpierw przeczytają książkę i pójdą na film z przekonaniem, że będzie bardzo
dokładny, mogą się srogo przeliczyć. Choć wątpię, by tych osób znowu było tak
dużo- ekranizacje zdążyły już ochładzać nasze temperamenty i oczekiwania. Mimo
wszystko „Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął” nadal jest filmem,
który bawi, bez względu na to, jak bardzo okrojono całą fabułę. Jest z
pewnością obrazem, który nieczęsto
możemy oglądać w kinach. Cenię go za jego skandynawską „egzotyczność”- czasem
warto obejrzeć coś niehollywoodzkiego, bez oklepanych gwiazd i celebrytów na
ekranie.
Nie jest to ten typ komedii, który wałkowany dniami i nocami mógł się
już przejeść publiczności, wyłamuje się i oddziela grubą linią od szablonu
głupiutkich komedii romantycznych zalewających współczesny rynek. Swoim humorem
rzeczywiście przypomina „Forresta Gumpa”, trudno jednak w nim doszukiwać się
głębszego przesłania, jakie niesie jego starszy brat. Ale chyba tego trochę
ostatnio brakuje- inteligentnej komedii tylko do śmiechu. Nie spotkałam się
ostatnio z czymś takim- z filmem, który śmieszy, ale nie banalnie i nie na
siłę.
Ta niewinna muzyczka przy takich obrazach mnie po prostu rozbraja. :D
Zabieram się za ten film i zabrać się nie mogę. No cóż, słyszałam o fejk-kontach i odświeżaniu strony ale... No samej mi się w to nie chce wierzyć. :D
OdpowiedzUsuń