12:00

Marie Lu "Legenda. Wybraniec"


Tytuł: „Legenda. Wybraniec”
Autorka: Marie Lu
Liczba stron: 366
Wydawca: Zielona Sowa


                W „Legendzie” Marie Lu zakochałam się dwa lata temu niemal od razu. Przeczytałam wtedy dwa pierwsze tomy, niestety udało mi się wtedy opowiedzieć tylko o „Rebeliancie”. Dlatego już w styczniu, stawiając sobie czytelnicze priorytety na rok 2017, postanowiłam, że zapoznam się z całą trylogią, w końcu nadrobię recenzję drugiego tomu, a przy okazji sprawdzę, jak znajomość historii wpływa na ponowny odbiór tej dystopii. I mogę powiedzieć, że jest dobrze.


                Chcąc ratować Edena, Day i June zmuszeni są wstąpić do Patriotów. Niestety każda pomoc ma swoją cenę. Po śmierci Elektora Primo i przejęciu władzy w Republice przez jego syna Andena, wydaje się ona oczywista. Bohaterowie muszą zdecydować, którą stronę poprzeć. Czy są w stanie wyprzeć się wartości, w które wierzyli całe życie w imię przetrwania? Czy krwawa rewolucja to jedyna rzecz, jaka może uratować Republikę? I czy rzeczywiście jest ona taka zła?



                Pierwszą rzeczą, jaką zanotowałam sobie dwa lata temu przy „Wybrańcu” było: „OMG!!! Co za książka!!!”. I z czystym sumieniem dalej mogę wołać: „OMG!!! Co za książka!!!”. Dlaczego tak mało mówiło się o tej serii, dlaczego?


                Przez „Wybrańca” się płynie. Lu nie pozwala ani na chwilę oderwać uwagi od fabuły, która ani na chwilę nie zwalnia, a trzeba powiedzieć, że początek ma iście brawurowy. Tempo jednak nie męczy, gdyż pomiędzy poszczególnymi wątkami zachowana jest idealna równowaga. Zarówno wątek romantyczny, intrygi rozgrywające się za zamkniętymi drzwiami, jak i typowe momenty dynamicznej akcji sprytnie się przeplatają, serwując coraz to nowe emocje i nie pozwalają się nudzić. Mimo to, Marie Lu potrafi przygotować dodatkowy wstrząs w postaci kilku bardzo ciekawych zwrotów akcji i momentów totalnego zaskoczenia. Część oczywiście można przewidzieć, co wcale nie znaczy, że nie łapią one za serce i nie przyspieszają oddechu. 


                Tempa i rytmu całości nadają też bardzo dobrze skonstruowane rozdziały, które mają bardzo przyjemną długość, a przede wszystkim znana z poprzedniej części zmiana narratora, która zawsze robi robotę. Po co ciągnąć serię nie wiadomo jak długo, przepisując to samo i zmieniając tylko perspektywę, skoro można ubarwić powieść, nadać impetu i zafundować czytelnikowi dodatkowe emocje związane z dynamiczną narracją?


                „Wybraniec” potwierdził, że Lu bardzo sprytnie, a przede wszystkim bardzo mądrze zbudowała świat, w którym osadziła swoją dystopię. W książkach tego typu bardzo często przeszkadza mi jednostronność, z jaką opisano dane społeczeństwo, ustrój, władcę. Tutaj nic nie jest pewne, opozycja, która wydaje się być rajem na ziemi dla obywateli Republiki wcale taka nie jest, mimo że diametralnie różni się od kraju, który przedstawiono w pierwszym tomie. Źli nie zawsze są tymi najgorszymi, a wybawcy niekoniecznie są tacy fajni. Świat w „Legendzie” jest szary: ani dobry, ani zły. Czytelnik wraz z bohaterami przeżywa chwile głębokiego smutku, ogromny ból, ale nierzadko też przenikliwą radość, rozbawienie i spokoju i to właśnie jest fajne.



                „Wybraniec” spisał się znakomicie jako kontynuacja „Rebelianta”. Poziom nie spadł ani trochę, a wręcz pnie się coraz wyżej i wyżej, zapowiadając brawurowy finał w „Patriocie”. Aż boję się, co wydarzy się w trzeciej części.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)