Tytuł: „Dwór cierni i
róż”
Autorka: J. Maas
Liczba stron: 527
Wydawca: Uroboros
Sarah J. Maas dała się już poznać na całym świecie
jako porywająca tłumy autorka „Szklanego tronu”. Nic więc dziwnego, że gdy
tylko pierwsze doniesienia o nowej serii ujrzały światło dzienne, w
czytelniczym światku zawrzało. Pierwsze recenzje na temat „Dworu cierni i róż”
uzasadniły cały szum: nowa wersja „Pięknej i bestii” dla wielu okazała się być
o wiele lepsza niż autorska historia o Królewskiej Zabójczyni. Najwyższy czas
na własnej skórze sprawdzić, czy rzeczywiście tak jest.
Dziewiętnastoletnia Feyra zmuszona jest do polowania
na niebezpiecznych granicach między ludzkimi ziemiami a magicznym światem fae.
Pewnego razu, wiedziona instynktem przetrwania jak i czystą nienawiścią do
czarodziejskich stworów zabija fae pod postacią ogromnego wilka. Sprawiedliwość
po kilku dniach powraca do niej pod postacią ogromnej bestii. Od tej pory na
mocy traktatu dziewczyna należy do Prythianu. To właśnie w krainie za murem
przyjdzie jej dokończyć swoich dni.
„Dwór cierni i róż” od razu mnie wciągnął i czytało
mi się go znacznie szybciej i przyjemniej niż „Szklany tron”. „Dwór cierni i
róż” jest bardziej „intensywny”: więcej tu romansu, więcej walki, więcej krwi,
brutalności, magii, intryg, tajemnic, więcej wszystkiego, a patrząc po
gabarytach, gołym okiem widać, że akcja jest naszpikowana akcją i emocjami. I
może się wydawać, że przesiadywanie całymi dniami w zamku nie może być
ekscytujące. Maas tak wszystko zaaranżowała, że nawet te chwile spokoju nie
dają w pełni odpocząć.
Sama historia oczywiście nie jest czymś
najoryginalniejszym na świecie. Historia z „Pięknej i bestii” opowiadana była
już na przeróżne sposoby, a jej wersji w ostatnich kilku latach widzieliśmy co
najmniej kilka. „Dwór cierni i róż” czerpie zarówno z niej, jak i wielu innych
opowieści garściami, ale całość daje wrażenie kompletnie nowej i oryginalnej
historii, która trzyma w napięciu do końca. Nie obeszło się bez kilku słabszych
fragmentów. „Dwór cierni i róż” jest momentami aż za bardzo przewidywalny,
zwłaszcza pod koniec. Choć przyznam, że podczas kulminacyjnej sceny moje myśli
biegały od jednego przypuszczenia do drugiego tak, że w końcu nie wpadłam na
najbardziej oczywiste i to prawidłowe rozwiązanie.
Przyjemność można czerpać z samego obcowania z
postaciami, które są ciekawe, a nie papierowe i jednowymiarowe. Feyra jest
bardzo silną bohaterką, która potrafi poświęcić się dla większej sprawy, a
jednocześnie drzemie w niej wrażliwość, delikatność i piękno panny z bogatego
domu. Dwie twarze Tamlina: ta silna, potworna i groźna, a z drugiej strony
delikatna i pełna uśmiechu sprawi, że niejedna czytelniczka ulegnie jego urokowi
i zaklepie go sobie jako „męża” (btw. On jest mój). Od samego początku czuć, jak atmosfera wokół
nich jest przepełniona, naelektryzowana chemią. Lucien to taka dobra, zadziorna
dusza, która nieraz potrafi zaskoczyć, a tajemniczy i megacharyzmatyczny Rhysand
może być niemałym rywalem dla księcia Dworu Wiosny w następnych tomach, na co
czekam z niecierpliwością, mimo że nie zamierzam na razie zdradzić swojej
miłości do Tamlina. Nawet tak epizodyczne postaci jak Alis czy rodzina Feyry
mają w sobie to „coś”, przez co nie da się ich nie lubić. A najlepsze jest to,
że do samego końca nie można nikogo z nich zaszufladkować.
W żadnym wypadku nie żałuję, że dałam się ponieść
tłumowi i kupiłam powieść jeszcze przed polską premierą. Z niecierpliwością
czekam na kolejne tomy i wiem, że nie będę się zastanawiać, czy inwestować w
papierowe tomiszcza, jak to w pewnym momencie stało się ze „Szklanym tronem”.
Jedyne, czego się obawiam to informacja, że miałaby to być trylogia. Osobiście
jestem zwolenniczką jednego tomu na każdy z dworów. Czuję, że nie znudziłabym
się tymi siedmioma częściami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)