Tytuł: „Cinder”
Autorka: Marissa Meyer
Liczba stron: 440
Wydawca: Egmont
O
“Cinder”, jak i całej “Sadze księżycowej” słyszałam już dawno i były to same
dobre słowa. Kiedy jednak miałam
możliwość kupienia od razu dwóch tomów serii, wolałam zaopatrzyć się najpierw w
pierwszą część, żeby w razie czego się nie zawieść. Mimo niemiłych doświadczeń
związanych z czytaniem podczas roku szkolnego zaczęłam lekturę „Cinder” od razu,
gdy nadarzyła się taka okazja. A teraz, gdy ją skończyłam, pluję sobie w brodę,
że zrezygnowałam z drugiej części.
Cinder
jest najlepszym mechanikiem w Nowym Pekinie. Jako mała dziewczynka przeżyła
niebezpieczny wypadek, z którego została cudem uratowana, niestety ogromnym
kosztem. Teraz wiedzie żywot dziewczyny cyborga zostawionej na łasce swojej
macochy i dwóch przyrodnich sióstr jako obywatel drugiej kategorii. Pewnego
dnia do warsztatu Cinder przychodzi sam książę Kai. Jego odwiedziny wprowadzają
Cinder w samo centrum politycznych rozgrywek, konfliktu z niebezpieczną królową
Luny i walką z epidemią zarazy dziesiątkującej ludność na świecie.
„Cinder”
nie bez powodu nazywana jest współczesnym Kopciuszkiem. Marissa Meyer bardzo
umiejętnie wplotła dobrze wszystkim znane motywy z bajki o zwykłej dziewczynie, która staje się księżniczką w
zupełnie nową fabułę osadzoną w futurystycznym świecie. Odnajdywanie wszystkich
podobieństw jest niezwykłą frajdą, a autorka pokazała, że z tak starej i
wyświechtanej opowieści da się wykrzesać coś nowego i oryginalnego.
Odkąd
zainteresował mnie steampunk, zaczęłam bardziej doceniać również futurystyczne
światy, a nowinki techniczne przestały mi przeszkadzać. Świat wykreowany w „Cinder” jest niezwykle
ciekawy. Fantastyczne wynalazki, hologramy, androidy to coś, co zajmuje głowę
ludzi od lat, co ich kusi i pociąga. Mimo tych wszystkich cudowności,
lustrzanych statków kosmicznych, cyborgów, gadających robotów i wszelkiego
żelastwa Nowy Pekin nie wydaje się sztuczny i dość łatwo jest się w nim
odnaleźć. Mimo znacznych różnic z tym, co mamy obecnie, nie jest to trudne do
ogarnięcia, przez co sama lektura staje się o wiele przyjemniejsza i nie musimy
się martwić o multum nowych pojęć, a możemy cieszyć się fabułą. A fragment o
niezwykłości samochodu na benzynę, którym zachwyca się główna bohaterka może
okazać się dla nas- kierowców i pasażerów- czymś zabawnym.
Akcja
książki nie nuży i nie miałam raczej takich momentów, które chciałabym pominąć.
Marissa Meyer za każdym razem potrafiła skupić moją uwagę na fabule i nie
pozwalała się nudzić, wprowadzając raz na jakiś czas mniejszy lub większy zwrot
akcji. Plusem jest też fakt, że nawet po dłuższych przerwach w czytaniu mogłam
szybko wejść w świat Cinder, pewne szczegóły w pamięci się zacierały, jednak
mogłam szybko znaleźć wątek i nie musiałam cofać się kilka stron wstecz, bo
umknęło mi coś niezbędnego do dalszej lektury. Mimo że sam główny rdzeń
historii może i nie jest wyjątkowo odkrywczy, autorka dodała wiele od siebie,
tworząc zupełnie coś nowego i wciągającego. Niestety znowu udało mi się po
części odgadnąć zakończenie długo przed ostatnimi słowami. Nie wiem, czy jestem
aż tak wnikliwym umysłem, że rozpracowuję wszystkie fabuły od ręki, czy to
może dzisiejsze książki są tak przewidywalne, że nie potrzeba Sherlocka do
rozgryzienia zakończenia. Chyba jednak zacznę unikać wymyślania własnych
zakończeń i fantazjowania na temat treści książki, zanim ją skończę. Na pewno
nie jest to plus na koncie tej książki, jednak nie jest ona tak przewidywalna,
jakby się wydawało- szczerze mówiąc mimo tego, że domyślałam się końca,
„Cinder” zaskoczyło mnie wyjątkowo mocno, a ostatnie rozdziały trzymały w
napięciu i nie pozwalały oderwać wzroku od stron.
Bohaterowie, również kreowani na tych
bajkowych, nie są płytcy, a mają własne charaktery, nawet jeśli są zwykłymi
maszynami, takimi jak Iko, którą wręcz uwielbiam. Sama Cinder jest wyjątkowo
przyjemną bohaterką, którą polubiłam wręcz z miejsca. Uwielbiam momenty z
księciem Kaito i z niecierpliwością czekałam na fragmenty z nim- solo albo w
parze z Cinder. Chyba mam słabość do szlachetnie urodzonych, bo to nie pierwszy
książę, który przypadł mi do gustu. Bardzo dobrym pomysłem była zmiana modelu
„macocha+ dwie wredne siostry” na „macocha+wredna siostra+dobra siostra”-
wniosło to trochę świeżości, książka zyskała jeszcze jedną pozytywną postać, a
przy okazji nie zrobiono z Cinder większego odludka niż była nim naprawdę.
Osobiście czekam na rozwój postaci królowej Levanny- chcę zobaczyć ją w akcji,
bo kryje w sobie duży potencjał. Jest jeszcze doktor Erland, który najpierw popsuł
wszystkie moje oczekiwania co do rozwoju sytuacji, później wrócił mi nadzieję,
a pod koniec zaserwował niezłą bombę, która zwiastuje genialny ciąg dalszy
całej sagi.
Gdy usłyszałam
o „Sadze księżycowej” i poznałam dwa pierwsze tytuły (które, niestety, jak do tej pory są jedynymi tomami wydanymi w
Polsce), myślałam, że każda kolejna książka będzie oddzielną historią opartą na
następnej znanej bajce, które będą miały ze sobą jedynie wspólnego autora i
styl. Bardzo się cieszę, że jednak to będzie seria z krwi i kości, opowiadająca
od początku do końca jedną historię. Z niecierpliwością czekam na lekturę
„Scarlet”, a Wydawnictwu Egmont radzę pospieszyć się z wydawaniem kolejnych
części i poganiam razem z resztą ludzi, którzy zakochali się w historii Cinder
i spółki. Szkoda byłoby przerwać tak dobrą historię w połowie. Wyczuwam dobry
materiał na film- dość już tych oklepanych księżniczek w bufiastych lukrowanych
sukienkach, czas wprowadzić na zamek trochę stali i smaru, a kino ostatnio tak
lubuje się w alternatywnych historiach disneyowskich księżniczek.
Z tego co wiem, nie będzie całej serii w Polsce. A szkoda.
OdpowiedzUsuńMam dwa tomy w domu, ale jeszcze nie czytałam. Ciągle się zabieram. Na razie mogę powiedzieć tylko, że okładki mnie fascynują!
Właśnie czytałam różne zdania i różne opinie: że niby już nie będzie kontynuacji, inni mówią, że wydawnictwo dało się uprosić. Na razie mam nadzieję, że zdecydują się na wydanie kolejnych tomów, a jeśli tak się nie stanie- cóż, znajdziemy coś innego. ;)
UsuńCzytałam, pamiętam, że pierwsza część była taka sobie, kolejna gorsza. I tyle pamiętam ze swojej opinii, bo bardzo szybko o "Cinder" zapomniałam. Trzecia część już chyba w Polsce nie będzie dostępna w wydaniu legalnym i papierowym.
OdpowiedzUsuńŁadnie zmieniłaś szablon. Teraz jest taki delikatny.
Też słyszałam, że druga część jest gorsza, ale mam nadzieję, ze chwila przerwy i miłe wspomnienia zrobią swoje. To chyba klątwa drugiego tomu. ;)
UsuńDzisiaj widziałam tą książkę za 6 zł... ale powiedziałam sobie, że nie kupuję tych książek, które nie mają wydanej kontynuacji, którą mogę dostać tu i teraz... Więc na razie sobie odpuszczę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam