Tytuł: „Złoto głupców”
Autorka: Philippa Gregory
Liczba stron: 340
Wydawca: Egmont
To
już trzecia część „Zakonu ciemności”, która została wydana i którą przeczytałam
najszybciej, jak tylko mogłam. Co prawda zajęła mi trochę więcej czasu niż poprzednie
części, ale przyznajmy- w święta trzeba dzielić czas na czytanie, jedzenie i
spanie.
Piątka
bohaterów wyrusza do Wenecji, by tam zbadać tajemnicę idealnych monet, złotych
nobli, które zalały rynek i wyparły inne skarby. Luca ma sprawdzić, czy monety
nie są fałszywe, a w razie potrzeby znaleźć sprawcę całego zamieszania.
Tymczasem Wenecją rządzi karnawał- czas zabawy i rozpusty. Młodzi bohaterowie stają przed pokusą, a jednocześnie szansą poznania swoich uczuć i związanych z nimi konsekwencji.
Szczerze
mówiąc, boję się, że „Zakon Ciemności” darzę tak dużym sentymentem, że nie
potrafię ocenić go obiektywnie. „Odmieniec” był pierwszym egzemplarzem
recenzenckim, jaki dostałam, a że mi się podobał, cała machina ruszyła z
kopyta. Jednak patrząc z perspektywy czasu, zauważam, że zachwyt może być tylko
chwilowy. Owszem, bardzo lubię całą serię i z pewnością będę czekać na kolejne
tomy, jednak napięcie towarzyszące kolejnym częściom w ogóle nie wzrasta, a
może nawet nieznacznie maleje.
Nie
mogę powiedzieć, że „Złoto głupców” mi się nie podobało. Historia zawarta w
książce jest interesująca i mam nadzieję, że zapowiada jeszcze większe
zaskoczenie w kolejnych tomach. Nie ukrywam, że bardzo zainteresowała mnie
sprawa alchemików i kamienia filozoficznego (Potterhead się we mnie znowu
odzywa) i byłam bardzo ciekawa, jak to wszystko zostanie wyjaśnione. Jak widać wystarczy mi odrobina magii, żeby mnie kupić. Okazało
się jednak, że Philippa Gregory nie zamierza nic wyjaśniać na temat alchemii, a
przynajmniej nie w tej chwili. Trochę mnie to zasmuciło, bo lubię na koniec książki poznawać wszystkie tajemnice, zwłaszcza że nie zanosi się na to, byśmy o alchemikach i złocie głupców usłyszeli w następnych częściach. Niemniej jednak bardzo zainteresowały mnie
eksperymenty przeprowadzane w powieści, nie tylko te związane z produkcją
złota, ale też inne, które jednocześnie przerażają i intrygują. Nadal mam jednak mikroskopijną nadzieję, że akurat te wątki zostaną w pewien sposób kontynuowane w następnych częściach, gdyż mają w sobie potencjał, który szkoda byłoby zmarnować.
Sama
zagadka związana ze złotem nie była poprowadzona zbyt dobrze. Wydaje mi się, że
poprzednie dochodzenia były napisane ciekawiej, a ich zakończenie, mimo że brak było brawurowych ucieczek i pościgów, trzymało w napięciu i było w
miarę jasne. Całe dochodzenie niestety opiera się tu głównie na czekaniu na
statek z towarami i spekulowaniu o wartości nobli. Wszystko to sprawiło, że tak
naprawdę główny wątek powieści okazał się tłem do pomniejszych, które jednak
spełniają swoje zadanie, ubarwiają historię i wypełniają miejsce w książce nie
byle jaką treścią. Jest trochę napięcia, kilka efektownych scen z Iszrak
(jakżeby inaczej- jest ona chyba jedyną postacią „z jajami"), wyjątkowo
zaskakująca scena z bratem Piotrem i końcówka, która stawia pod znakiem
zapytania m.in. intencje przełożonego Luki. Gregory serwuje dodatkowo wątek
młodego inkwizytora i jego ojca, który rozwija się na pewno inaczej, niż bym to
sobie wyobraziła. I bardzo dobrze, bo ile można z tą przewidywalnością w
książkach?
Kolejna
część „Zakonu Ciemności” nie mogła się obejść bez wątku miłosnego. Mimo że niby
wszystko poszło po mojej myśli, wydaje mi się, że Gregory poszła trochę na łatwiznę i ucięła gałąź
powieści, która mogłaby być ciekawa i wprowadzić trochę więcej emocji. Mówię tu
o trójkącie Izolda- Luca- Iszrak, który w „Złocie głupców” znowu staje się
„odcinkiem”, parą punktów o współrzędnych: Izolda -Luca. Co prawda dochodzi do tego jeszcze
madame Carintha, ale jest to postać, która została wykreowana raczej tylko po
to, by wnieść trochę zamieszania i podenerwować czytelnika. I mimo że dość sztucznie wygląda gwałtowne rozbudzenie uczuć dwójki głównych bohaterów, którzy w jednej chwili porzucają swoje
dotychczasowe przekonania, miło się czyta o tym, jak ich miłość rozkwita i
czekam, co dalej z tego wyniknie.
„Złoto
głupców” może nie zrobiło na mnie ogromnego wrażenia, jednak książkę czytało mi
się bardzo miło. Myślę, że trzecia część bardzo dobrze wpasowuje się w
poprzednie dwie i trzyma ich poziom. Rewelacji może zbyt wielu nie było, być
może dlatego, że po tych wszystkich moich „ochach” i „achach” na temat
„Odmieńca” i „Krucjaty” liczyłam od Gregory na trochę więcej. Autorka zdecydowanie
umie dozować informacje tak, by utrzymać czytelnika w niepewności, zwłaszcza
jeśli chodzi o wątki przewijające się przez wszystkie części, nie tylko
poszczególne sprawy. Niedomówienia, które pozostały po „Złocie głupców”
sugerują dalszy rozwój wydarzeń, mam nadzieję, że pełen akcji i emocji. Wątpię, by
Gregory popełniła taką gafę i nie pociągnęła ich dalej- byłoby to trochę
nieprofesjonalne. Mogę powiedzieć, że nadal czekam z niecierpliwością na
kolejne części. Co by się nie działo, zamierzam skończyć te serię. Na razie
jest lepiej niż gorzej, choć życzyłabym sobie może ciut więcej emocji.
Mam za sobą wszystkie trzy dotąd wydane części tej serii. Najbardziej podobał mi się tom pierwszy. Kolejne były już słabsze, choć nadal dobre i warte poznania. Jestem ciekawa, co będzie dalej :)
OdpowiedzUsuń