Tytuł: „Szklany tron”
Autorka: Sarah J. Maas
Liczba stron: 519
Wydawca: Uroboros
Od
kiedy Darka z Więcej Książków zaczęła zachwalać „Szklany tron”, wiedziałam, że
muszę przeczytać tę książkę. Dobrze się złożyło, bo święta były tuż tuż, a mój
brat chciał dostać książkę pod choinkę. Kupiłam mu więc pierwszy tom serii Sary
J. Maas z taką myślą, że jak mu się nie spodoba, to najwyżej ja „łaskawie”
przyjmę książkę na swoją półkę.
Celaena
Sardothien już w wieku siedemnastu lat zyskała miano największej zabójczyni
całego Adarlanu. Popełniła jednak błąd: dała się złapać i zmusić do pracy w
kopalni. Po roku katorżniczych robót pojawia się szansa na przeżycie. Celaena
zostaje kandydatką na Królewskiego Obrońcę- ma stanąć razem z dwudziestoma dwoma
innymi zawodnikami do turnieju, który może dać wolność. Z każdą chwilą staje
się jednak jasne, że Celaenie przyjdzie zmierzyć się nie tylko z konkurentami.
Byłam
święcie przekonana, że „Szklany tron” okaże się typowym, "starym" fantasy, z tą
różnicą, że główną bohaterem, który bije się ze wszystkimi dookoła, będzie kobieta. Tymczasem okazuje się, że książka jest bardziej „damska” niż by można
było się spodziewać. Czasami wręcz nużyło mnie ciągłe opowiadanie o pięknych
strojach, typowo romantyczne sceny, czy przemyślenia bohaterów na temat zauroczenia, miłości, małżeństwa etc.. Nie zmienia to jednak faktu, że te kobiece
sprawy stanowią tylko element tła dla rozwijającej się akcji, tajemnicy i walki
z prawdziwego zdarzenia. W „Szklanym tronie” z pewnością nie można mówić o
„brawurowych”, „ekscytujących” scenach bitewnych z książek dla nastolatek, gdzie wrogowie stoją
naprzeciwko siebie i rozmawiają (tak, tak, właśnie jadę po "Zmierzchu"). Celaena rzeczywiście chwyta za miecze, noże i kije i
dobrze się nimi posługuje. Co prawda bezpośrednich starć między bohaterami nie
jest za wiele- turniej (pozornie) nie jest na śmierć i życie. Mimo to sceny są
tak dobre, że wystarczy kilka większych potyczek, by utrzymać czytelnika w
napięciu i go usatysfakcjonować. Do pojedynków dochodzą też różnego rodzaju
zadania turniejowe. Krew się co prawda nie leje, ale nie jest to wcale
potrzebne: obserwowanie zmagań między zawodnikami, mimo że opisanych jest tylko
kilka z nich, jest na tyle dużą dawką akcji i emocji, że momenty "romansowe" są tylko chwilami wytchnienia od zapierającej dech w piersiach przygody.
Być
może sam turniej o tytuł Królewskiego Obrońcy mógłby… obronić właśnie całą
książkę, jednak w tej formie i przy tej ilości samych zawodów w „Szklanym tronie”
byłoby to dość trudne. Tutaj same pojedynki między kandydatami na Królewskiego Obrońcę, nie dałyby rady, gdyby Maas poszła bardziej w stronę np. "Igrzysk Śmierci". Całe szczęście oprócz głównego wątku powieści, istnieje
też drugi- równoległy do niego i nierozerwalnie z nim powiązany. Maas serwuje
nam tajemniczego mordercę, bezpośrednio zagrażającego głównej bohaterce, co
może wydawać się dość typowe, jednak ubarwia całą fabułę i zdecydowanie trzyma ją w kupie. Fantasy bez magii nie byłoby fantasy, „Szklany tron” zatem nie
mógłby obejść się bez magicznego wątku, nawet jeśli (na razie) magia w Adarlanie jest
zakazana. Co ja mówię! To właśnie dlatego jest to jeszcze bardziej ekscytujące!
Byłam
pewna, że jakiś wątek romantyczny w „Szklanym tronie” się pojawi, ale- jak wspominałam wcześniej- nie
spodziewałam się, że będzie tak mocno nakreślony. Momentami denerwowały mnie
trochę romantyczne sceny między bohaterami, a sam rozwój sytuacji wydawał się
lekko naciągany i popędzany do przodu. Nie mogłam po prostu zrozumieć pewnych zachowań czy przemyśleń bohaterów i powoli robiło się trochę sztucznie. A przynajmniej jest tak w scenach Celaena-Dorian. To nie jest żaden spoiler- od początku czytelnik jest atakowany wiadomościami o trójkącie miłosnym w "Szklanym tronie". I to jest złe, bo gdyby mi nikt o tym nie powiedział, to bym się tego aż tak szybko nie domyśliła i byłoby o wiele ciekawiej. A tak- klapa, od początku wiemy, że bohaterowie będą musieli wybierać. Jednak z każdym kolejnym rozdziałem powoli się przyzwyczajałam do
faktu, że tej miłości jest więcej niż w typowym fantasy, a nawet zaczęło mi się
podobać. Teraz nie mogę się doczekać rozwoju sytuacji i mimo że zdecydowanie
jestem „Team Dorian”, z niecierpliwością czekam, jak potoczy się historia
Chaola.
Bohaterowie
„Szklanego tronu” są wyraziści, szybko i na długo zapadają w pamięć. Na pewno wpłynęły na to oryginalne imiona bohaterów (w sumie to jestem pewna tylko Doriana, jeśli chodzi o wymowę XD), ale dobre imię to dobry początek, ale przecież nie wszystko. Celaena to
kolejna silna bohaterka, charakterna, nie dająca sobie w kaszę dmuchać, o
ciętym języku i niewybrednym humorze. Nawet sposób jej myślenia jest ostry,
błyskawiczny i bezlitosny, nie mówiąc już o jej zachowaniu, które idealnie wpasowuje się w jej profesję. Dorian to w pewnym sensie typowy książę z bajki, ale
uwielbiam jego upór, bunt i zawadiackość. Natomiast Chaol jest typowym
tajemniczym, chłodnym, opanowanym bohaterem, do którego będą wzdychać te
dziewczęta, które mają dość dowcipnych książątek. Możecie pomyśleć, że te trzy postacie są plastikowe, skoro przy każdej użyłam słowa "typowy". Nic bardziej mylnego! Główni bohaterowie są wielowymiarowi: Celaena to zabójczyni, owszem, ale kochająca książki, muzykę, prawdopodobnie skrywająca mnóstwo sekretów z przeszłości, Dorian to nie flaki z olejem siedzące na śnieżnobiałym koniu, a i Chaol nieraz mnie zaskoczył. Do tego dochodzi mnóstwo
pobocznych bohaterów, którzy też nie są płascy, papierowi i którzy za każdym razem
potrafią wytrącić czytelnika z równowagi i zapewnić stały dreszczyk emocji. Dlatego z niecierpliwością czekam również na rozwój ich wątków.
„Szklany
tron” okazał się genialną powieścią zarówno dla spragnionych oldschoolowej
fantastyki w stylu „Władcy Pierścieni” czy „Eragona”, jak i dla osób, które
niekoniecznie są fanami takich serii. Mamy tu mityczny świat pełen magii,
tajemnicy i różnych stworów, mamy jakąś nową mitologię, nowe kultury i języki,
czyli wszystko, co tak uwielbiam w książkach fantastycznych. Ubóstwiam dodatki w postaci słowniczków i
mapek, nic więc dziwnego, że mnóstwo czasu spędziłam na oglądaniu mapy Erilei i
nieraz wracałam do niej podczas lektury, a pod koniec nie odmówiłam sobie lektury wywiadu z Sarą J. Maas. Obok brawurowej akcji, intryg i
śledztw, które na pewno spodobają się męskiej części publiczności, nie brakuje
zachęty również dla tych osób, głównie dziewcząt, które nie przepadają za rozlewem krwi i bitwą na miecze-prawdziwe lub drewniane: Jest tu sporo wytwornych sukni, balów i oczywiście romansów. „Szklany tron”
powinien zatem spodobać się bez względu na płeć czy wiek odbiorcy. Chyba
jeszcze nigdy nie spotkałam się z tak dobrym połączeniem przygody, bitwy i
magii rodem z „Eragona” (zupełnie nie wiem, dlaczego akurat na niego się
powołuję) z rozbudowanym wątkiem romantycznym. Od przeglądania, tulenia i
głaskania książki, starłam już niemal cały napis na okładce, która jest
nieziemsko piękna i genialnie prezentuje się na półce czy biurku. Z taką
książką nikt nie przejdzie obok Was obojętnie. Z niecierpliwością wyczekuję
okazji, by zaopatrzyć się w kolejne tomy serii, a także nowelki i wrócić do
Celaeny, Doriana, Chaola i reszty. Moje książkowe marzenia jak widać stale się
nagromadzają, a seria Sary J. Maas będzie jedną z tych, która uszczupli mój
portfel, ale z pewnością nie będę jej miała tego za złe.
Czyż ta okładka nie jest przepiękna? |
Kobiecość i przymusowa praca w kopalni? Wow. Skuszę się.
OdpowiedzUsuńPolecam tak samo ;) bardzo fajna książka jedna z moich ulubionych i też jestem "team Dorian":D
OdpowiedzUsuń