16:41

"We are infinite..."- "The Perks Of Being A Wallflower"


Tytuł: “The Perks Of Being A Wallflower”
Data premiery (świat): 9 września 2012
Gatunek: dramat
Czas trwania: 1h 43min
Wytwórnia: Summit Entertainment
Reżyseria: Stephen Chbosky
Scenariusz: Stephen Chbosky
W rolach głównych: Logan Lerman, Emma Watson, Ezra Miller
Na podstawie książki Stephena Chbosky’ego “Charlie” (“The Perks Of Being A Wallflower”)

                Nie mogłam się doczekać, gdy po przeczytaniu książki będę miała okazję obejrzeć adaptację. Przeszukałam więc skrupulatnie Internet i całe szczęście dość szybko natknęłam się na przyzwoitej jakości film online. A czy film spełnił moje oczekiwania?
                Wspominałam już o tym, że bardzo lubię Emmę Watson. To właśnie na jej profilu na facebooku natknęłam się na pierwszą wzmiankę o „The Perks Of Being A Wallflower”. Później poszło z górki, o czym wcześniej pisałam. Jakie wrażenia? Bardzo pozytywne. Emma odnalazła się w tej roli według mnie bardzo dobrze i już nie wyobrażam sobie innej Sam. W sumie musiał być to dla niej dość duży przeskok z postaci aż nadto inteligentnej i schowanej między książkami na bohaterkę również bardzo mądrą, acz nie tak grzeczną i spokojną. Niemniej jednak udało jej się to w stu procentach.

                Jednak chyba nic nie pobije nieznanego mi wcześniej aktora, jakim jest Ezra Miller. Nie wiem, czy to charakter postaci, którą grał, czy naprawdę ma w sobie to „coś”, ale po prostu się w nim zakochałam i jak wyżej, Ezra jako Patrick jest tym jedynym. Wykreował bardzo dobrą rolę szalonego, jednak trochę zagubionego chłopaka, który będąc jednocześnie duszą towarzystwa, przeżywa wiele trosk i smutków. I ma bardzo fajny głos. Swoją drogą ciekawe, czy prywatnie też jest taki troszkę świrnięty i lekkoduszny, czy to tylko idealne wczucie się w rolę. Już ostrzę sobie zęby na „Musimy porozmawiać o Kevinie”, gdzie gra tytułową rolę. Zapowiada się interesująco, a sam bohater ma zgoła inny charakter, jest jednak równie, jeśli nie bardziej intrygujący.


Od lewej: Alice, Bob, Charlie, Mary Elizabeth, Sam Patrick
No i w końcu Logan. Nie miałam okazji obejrzeć innych jego filmów, ale słyszałam, że określono go nadzieją wśród młodych aktorów. Na pewno to nadrobię. W sumie o nim mam chyba najmniej do powiedzenia. Przyzwyczaiłam się do niego jako do Charliego i pasuje mi w tej roli. Ogólnie obsada bardzo przypadła mi do gustu, aktorzy dobrani są lepiej lub gorzej, ale trzymają poziom. Inaczej sobie wyobrażałam siostrę Charliego i Mary Elizabeth, ale teraz zarówno Nina Dobrev, jak i  Mae Whitman bardziej cieszą oko niż męczą. Chociaż nadal Nina to dla mnie Elena z „Pamiętników wampirów” niż Candace Kelmeckis.


Jeden z (wielu) najfajniejszych momentów filmu
Jeśli myśleliście, że w filmie wszystko będzie tak, jak w książce, to możecie się trochę zawieść. Kilka scen, całe szczęście raczej tych mniej ważnych, jak to zwykle bywa, wyrzucono, część trochę zmieniono, ale widać, że film jest na podstawie książki. Być może jest to zasługa Chbosky’ego, który chyba nad wszystkim czuwał i nie pozwolił diametralnie zmienić fabuły. Jeśli ktoś sądził, że film wyjaśni więcej na temat przeszłości Charliego to niestety też się zawiedzie, gdyż o jego problemach z dzieciństwa i chorych relacjach z ciotką nie jest powiedziane dużo. Mam nadzieję, że miało to na celu zachęcić do lektury tych, którzy najpierw skusili się obejrzeć film, nie czytając wcześniej książki. W ogóle motyw ciotki Helen jest okrojony, więc oprócz tego, co dokładnie zrobiła Charliemu, nie wiemy też, dlaczego to zrobiła. Według mnie: w sumie to dobrze. Mimo że dużo spraw kręci się wokół niej, to jest to książka, więc i film o trójce licealistów, jej radościach i problemach, a przede wszystkim przyjaźni. Zostawmy więc ciocię w spokoju.


Jeszcze parę słów o bardzo ważnej rzeczy, jaką jest oczywiście muzyka. Towarzyszy ona przecież i książce, a film tym bardziej nie może bez niej funkcjonować. Na ścieżce dźwiękowej nie zabrakło oczywiście The Simths i ich „Asleep”- to byłaby katastrofa, gdyby piosenka w filmie nie zabrzmiała. Warto też wspomnieć o chyba najważniejszym: piosence z tunelu, czyli "Heroes" Davida Bowiego. Ciekawe czy ją znacie. Jeśli nie, myślę, że warto poświęcić  te 6 minut.


Podsumowując. Powody, dla których warto obejrzeć „The Perks…”: przede wszystkim klimat. Miłe spędzenie czasu, trochę humoru i wzruszenia. Dość lekko, jednak konkretnie poruszone tematy bliskie nastolatkom. Po drugie: pierwowzór, czyli książka. Na pewno obejrzą go ci, którzy czytali lub zamierzają przeczytać książkę. I bardzo dobrze. Jedno może zachęcić do zapoznania się z drugim i vice versa. Po trzecie: bardzo dobre kreacje głównych bohaterów. Po czwarte: uczucia. Bardzo miły film, trochę romantyczny, opowiadający o miłości, przyjaźni, rodzinie i tym, jak ciężko jest być samotnym i jak ważne jest mieć kogoś bliskiego. Że każdy ma prawo mieć swoją ukochaną osobę. No i po czwarte: genialna muzyka. Świetne, stare kawałki, idealnie dobrane. Przyznaję się bez bicia, że nigdy wcześniej ich nie słyszałam. Dzięki filmowi je poznałam, przesłuchałam, niektóre polubiłam. Dobrze dobrane do sytuacji i czasów, bardzo miła odmiana, gdy w telewizji i radiu na okrągło leci niezbyt ambitny pop. A te gorsze strony? Pominięcie niektórych, być może nieważnych, ale ciekawych scen z książki. Niezbyt idealna kreacja Niny, która w roli siostry Charliego nie odnalazła się tak, jakby tego oczekiwano. Ale ważne, że dziewczyna stara się nie dopuścić, by ludzie ją zaszufladkowali. Moja ocena jest bardzo, bardzo subiektywna. Najlepszym argumentem, jaki przychodzi mi do głowy to: „Film jest świetny, bo tak”. Oceńcie sami.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)