Tytuł: „Pocałunek Gwen Frost:
Autorka: Jennifer Estep
Liczba stron: 304
Wydawca: Dreams
Przesadą
chyba nie będzie, jeśli zaczniemy mówić, że wiosna już nadeszła. Jest coraz
jaśniej i cieplej, przeżyliśmy święta i jakimś cudem nie jesteśmy po nich
szersi niż wyżsi, a i ta potworna noc, gdzie mityczna istota ukradła nam jakże
cenną godzinę snu lub przeglądania internetów (niepotrzebne skreślić) też już
za nami. Coraz mocniej czuć za to majówkę, sezon na egzaminy właśnie się
rozpoczął, maturzyści trzęsą portkami i zarywają nocki, a studenci myślą już
tylko o juwenaliach, grillu, piwku i innych tego typu sprawach. U mnie wiosna
zaowocowała w ten sposób, że nareszcie mam motywację, by trochę wskrzesić Our
Humble Opinions, zwłaszcza że materiału mam aż nadto. I tak oto wieczorną porą
naszło mnie na napisanie czegoś krótkiego. Problem w tym, że jeśli chodzi o
krótkie recenzje, to znalazłam tylko jednego kandydata. I niestety ochów i
achów nie będzie. I tak oto cały wiosenny entuzjazm szlag trafił. Zatem żeby
nie bolało, krótko o tym, czy i dlaczego druga część „Akademii mitu” okazała się być
jeszcze gorsza od pierwszego tomu.
Uczniowie
Akademii Mitu z wielkim entuzjazmem szykują się na przedświąteczny wypad na
narty. Wszyscy oprócz Gwen, której głowę zaprzątają tylko myśli o ćwiczeniach,
by stać się godną roli wybranki Nike. Chęci na wypad w góry skutecznie ujmuje
jej ciągła obecność, a zwłaszcza obojętność Logana Quinna, który wydaje się nie
przejmować tym, co razem przeżywali jeszcze jakiś czas temu. Oraz to, że ktoś stale próbuje ją zabić.
Nie
mogę powiedzieć, że „Pocałunek Gwen Frost” był większym rozczarowaniem niż
pierwsza część. Po „Dotyku Gwen Frost” byłam po prostu przygotowana na to, że
zbyt wiele się nie zmieni. Estep nie zmieniła swojego stylu pisania, a
bohaterowie też zbyt nie wydorośleli, czego akurat nie można uznać za wielki
zarzut, bo postęp w fabule by na to nie pozwolił z najbardziej logicznych
przyczyn- nikt nie zmieni się diametralnie w tak krótkim czasie, nie mówiąc już
o superbohaterze, a tym bardziej całej szkole superbohaterów. Trochę
słabo, jeśli każdego bohatera da się opisać w kilku zdaniach, a jeszcze
słabiej, że coś takiego w książce się znalazło. Chcecie oszczędzić sobie
czytania trzystu stron? Wystarczy, że przejrzycie te ostatnie- na to samo
wyjdzie.
Gwen zdążyła
mnie zdenerwować już po kilku stronach, co jest chyba rekordem. Dziewczyna tyle
przeżyła w „Dotyku…”, narobiła sobie zarówno przyjaciół, jak i wrogów, siedzi w
tej szkole już kilka dobrych miesięcy… Naprawdę mogłaby się przyzwyczaić do
wszystkiego, a jednocześnie trochę „zaktualizować” swoje zdanie na temat
Akademii Mitu, ale nie- ona dalej myśli to samo i reaguje tak samo, co na
początku pobytu w szkole dla mitycznych wojowników.
Ale
Estep poszła dalej. Postanowiła z Gwen zrobić dziecko geniuszu, które wcale nie
potrzebuje nauki- wystarczy, że przekona się w duchu, że jest świetna i
rzeczywiście staje się świetna. Takim sukcesem w dziedzinie coachingu nie poszczyci
się żaden trener motywacyjny. Nie znoszę bohaterek, którym wszystko przychodzi
szybko i łatwo. Widzenie przeszłości, teraźniejszości i przyszłości za pomocą
dotyku było już wystarczającą supermocą. Kurs „jak w 5 minut zostać mistrzem
olimpijskim we wszystkim, co może przydać się w zabijaniu potworów” można było
już Frost odpuścić. Urodzonych zabijaków w tej szkole już wystarczy.
Jeśli
chodzi o samą fabułę, to jest to trochę kalka z poprzedniej części, wzbogacona
o wątek czy dwa i przeniesiona z elitarnej szkoły dla bogaczy do
pięciogwiazdkowego hotelu dla bogaczy. Sex, drugs and rock n’roll jak w „Dotyku Gwen Frost”, tyle że w większym
gronie, bo mamy kolegów z innego miasta.
Całość jest więc w dużej większości przewidywalna. Zaskoczenia możemy
się spodziewać w pomniejszych wątkach, które i tak do fabuły nic nie wnoszą.
Całość
znowu próbuje ratować wątek romantyczny, ale raczej mu się to nie udaje. Nadal jest
to najlepsza część historii, w „Pocałunku…” jest on jednak trochę naciągany na
siłę. W dodatku te kolejne wielokąty i inne tego typu sprawy, które są w co
drugiej książce dla młodzieży. Wolałabym trochę więcej oryginalności.
Czy
będę szukać kolejnych części „Akademii Mitu”? Niespecjalnie, choć jeśli nadarzy
się taka okazja, to pewnie z czystej ciekawości i złośliwości z niej skorzystam
i przeczytam kolejne tomy. Jeśli jednak po drugim tomie sprawa się nie
poprawia, to w moich oczach seria nie rokuje na wielkie wow i zaskoczenie, i
+50 do doskonałości. Szkoda. Jeśli interesuje Was mitologia różnych kultur, a
Parandowski Wam nie wystarcza i chcielibyście poczytać różne wariacje na temat
antycznych wierzeń, to na pewno jest wiele innych, lepszych serii. Jeśli
chcecie poczytać o szkole z internatem, to jest wiele innych książek.
Interesuje Was trening mutantów- obejrzyjcie sobie X-menów czy inny film. Jestem
niemal w pełni przekonana, że wyjdziecie na tym o wiele lepiej, niż na
książkach o Gwen Frost.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)