Tytuł: „Gwiezdny pył”
Autor: Neil Gaiman
Liczba stron: 245
Wydawca: Mag
O
„Gwiezdnym pyle” nie mogę pisać inaczej, jak tylko w oparciu o jego
ekranizację, którą pierwszy raz oglądałam kilka dobrych lat temu i do której po
prostu uwielbiam wracać. Tak długo czekałam na okazję, by móc w końcu
zaznajomić się z pierwowzorem, aż w końcu udało się go zdobyć. Recenzja ta
będzie może trochę inna niż zwykle, przede wszystkim przez porównania do filmu,
których zwykle raczej nie robię w jednym poście. Mam jednak nadzieję, że nie
wyjdzie to typowo „książka vs. film”, bo tego bym nie chciała. Jednak jak mogę
pisać w inny sposób, skoro nawet podczas czytania myślałam właśnie takimi
kategoriami?
Co
dziewięć lat w angielskiej wiosce Mur odbywa się zaczarowany jarmark, gdzie
zwykli ludzie z jednej strony muru odgradzającego dwie krainy spotykają się z
tymi z krainy czarów po drugiej stronie. Krótki, zaledwie jednodniowy romans
pomiędzy Dunstanem Thornem a tajemniczą dziewczyną zza muru skutkuje
narodzinami chłopca Tristana. Siedemnaście lat później obiecuje on swojej
ukochanej gwiazdę i wyrusza w podróż pełną przygód, która na zawsze odmieni
jego życie.
„Gwiezdny
pył” okazał się piękną baśnią pełną magii i niestworzonych rzeczy, ale nic poza
tym. W sumie nie powinnam oczekiwać niczego więcej, bo jak powiedziałam, jest
to bardziej baśń niż czysta fantastyka. A co znajdziemy w baśni? Fantastyczny
świat pełen magicznych stworzeń i cudów, który jest tłem do historii, która
składa się zwykle z jednego wątku, a w dodatku nie skupia się na jakichś
większych szczegółach. Ot, bajka na dobranoc, którą można wieczorkiem
przeczytać, żeby miało się ładne sny o wróżkach, elfach i garnku złota na końcu
tęczy. Patrząc na gabaryty „Gwiezdnego pyłu” można było się spodziewać, że nie
dostaniemy wyjątkowo rozbudowanej i zawiłej historii. Jednak tu pojawia się
film. Zwykle jest tak, że to ekranizacja jest bardziej skąpa, zubożała.
Tymczasem ekranizacja powieści Gaimana obfituje w wiele wątków bardziej
rozbudowanych od pierwowzoru, a nawet dodanych. Sprawia, że historia nie jest
jednotorowa, a składa się na nią wiele poprowadzonych wątków, które w punkcie
kulminacyjnym łączą się ze sobą w logiczną całość, co sprawia, że o wiele
bliżej jej do przydomku „fantastyczna”.
I tak na
przykład nie podobało mi się to, jak wypadła historia pogoni czarownicy za
gwiazdą, która w książce sprowadza się niestety tylko do jednego spotkania, a w
filmie może dać widzowi niezłego kopa w rzyć. Podobnie jest z walką o tron
Cytadeli Burz. Jakoś to do mnie nie przemówiło. Nie mówiąc już o wątku Uny i
Dunstana, który był piękny w filmie, a w książce potraktowano go tak po
macoszemu, bo skądś trzeba było wytrzasnąć głównego bohatera do książki. No i
dlaczego nie ma Kapitana Szekspira, którego tak kocham?! Dlaczego?!
Jednak
najbardziej zawiódł mnie koniec opowieści, ale słyszałam wiele takich opinii,
co mnie cieszy, bo nie jestem osamotniona. Co tu dużo mówić. Zakończenie
książki kompletnie mnie nie usatysfakcjonowało, poczynając od momentu „powrotu”
do Muru, na ostatnim słowie kończąc. Dlaczego Gaiman nie wpadł na to, żeby
zakończyć „Gwiezdny pył” jak w filmie?! W ten sposób pozbawił powieść wyraźnego
punktu kulminacyjnego, który spiąłby wszystko w przebojową całość.
Podsumowując,
nie chcę mówić, że książka jest zła. Nie jest. Ale są pewne granice. „Gwiezdny
pył” emanuje magią i naprawdę może wciągnąć do swojego świata i umilić dzień na
kilka dobrych godzin. Jest to typowa baśń, dlatego być może spodoba się
dzieciom i młodszej młodzieży, do której pierwotnie była kierowana. Czytelnik
dostaje trochę tajemnicy, akcji i humoru, a przede wszystkim nowe uniwersum,
które jest tak blisko- wystarczy postawić stopę przez niski murek. Ciekawa
fabuła bez zbędnych zawiłości i niejasności, bohaterowie, którzy nie są może
mistrzowsko wykreowani, ale zdobywają sympatię i przynajmniej się czytelnikowi
nie mylą. Jeśli jednak oczekujecie trzymającej w napięciu akcji, wyrazistych
bohaterów, wielkiej tajemnicy i ekscytującego, pozytywnego zaskoczenia pod
koniec, możecie się trochę przeliczyć, zwłaszcza jeśli jesteście starsi i
mieliście do czynienia z prawdziwą fantastyką. Są filmy, które warto obejrzeć
przed lekturą pierwowzoru, by móc je w pełni docenić i jeszcze bardziej
zaskoczyć się książką, ale w tym wypadku zdecydowanie hołduję tradycyjnej
zasadzie: najpierw książka, potem film. Według mnie tylko w ten sposób można w
pełni docenić akurat ten kawałek twórczości Gaimana. Ja niestety trochę się
przejechałam, jestem trochę zła, ale w żadnym wypadku nie mogę winić książki.
Twórcy filmowi po prostu tym razem dali z siebie wszystko i traf chciał, że
okazało się to naprawdę dobre.
Miałam okazje objrzeć film o tym samym tytule i zaciekawił mnie. Nie wiem czy przeczytam książkę, ale będę ją miała na uwadzę ze względu na to, że autorem jest Gaiman :>
OdpowiedzUsuńJa film wręcz uwielbiam, zwłaszcza Tristana :D I dalej mam chęć na Gaimana- może tym razem coś obszerniejszego?
Usuń