16:14

Kody Keplinger "The DUFF. Ta brzydka i gruba"

Tytuł: „The DUFF. Ta brzydka i gruba”
Autorka: Kody Keplinger
Liczba stron: 336
Wydawca: Harlequin


                Z „The DUFF” było u mnie tak: miłość do „The Perks Of Being A Wallflower” -> miłość do ekranizacji -> wiadomość o najnowszej produkcji z Mae Whitman -> przeogromna chęć obejrzenia filmu -> wiadomość, że to też ekranizacja -> przeogromna chęć przeczytania książki. Akurat się zdarzyło, że obejrzenie „The DUFF” w kinie okazało się idealnym pretekstem do spotkania z przyjaciółkami, odstresowania się przed nadchodzącą maturą i zapomnieniu o urokach trzecioklasisty. Wszystko oczywiście wypaliło, biorąc pod uwagę fakt, że film to typowa amerykańska komedia dla młodzieży. Zadowolona perspektywą lekkiej lektury na wakacje oraz podświadomie i niekoniecznie logicznie wiedziona dalej miłością do „Charliego” sięgnęłam po powieść Keplinger przy najbliższej dogodnej okazji. I co z tego wyszło? Przedstawiam Wam kolejną recenzję z przewijającymi się odniesieniami do filmu w tle.


                Bianca jest typową nastolatką. Ma dwie ukochane przyjaciółki, dla których gotowa jest przesiedzieć całą noc w klubach, mimo że nie za bardzo to lubi, chłopaka, do którego wzdycha od kilku dobrych lat, kochanego ojca i matkę, która również się o nią troszczy, choć w nieco inny sposób, a także znajomych, których szczerze nie znosi i woli ich unikać. W jednej chwili wszystkie problemy Bianci kumulują się w jedną nieznośną całość, dokładnie w dzień, gdy dowiaduje się, że przez wszystkich uznawana jest za tytułowego DUFFa, czyli osobę najbrzydszą z kręgu nierozłącznych przyjaciół. Jak dziewczyna poradzi sobie z tą świadomością i innymi kłopotami spadającymi jej na głowę?


                Dzisiaj trochę inaczej, bo zacznę od filmu. Nie jest on na tyle wart uwagi, by po kilku miesiącach od premiery pisać o nim osobną recenzję. Jak wspomniałam „The DUFF” to lekka komedyjka, trącająca momentami kiczem, typowy odmóżdżacz, przy którym można jednak się pośmiać, przede wszystkim ze względu na jego niewybredny i niezbyt głęboki humor, czyli to, co i Hollywood, i polskie kino serwuje nam od czasu do czasu. Z książką jednak nie jest tak łatwo.


                Po pierwsze: w żaden sposób nie mogę nazwać filmu ekranizacją, a mowa o adaptacji też jest na wyrost. Książka to zupełnie inna historia, w dodatku o wiele banalniejsza, głupsza, bezsensowna i momentami zupełnie nie do strawienia. Absurd goni absurd, a największym z nich jest bohaterka, której szczerze nie rozumiem i nie znoszę. Film jest przynajmniej sensowny: wyłazi pewien problem, dziewczyna stara się go jakoś rozwiązać, choć nie za bardzo jej to wychodzi i jest jeszcze większa kaszana. A w książce? Dziewczyna uwielbia pastwić się nad chłopakiem, którego zna tylko ze szkolnych plotek, szczerze go nienawidzi, tym bardziej, że to on zdradził jej wielką tajemnicę istnienia DUFFa. I co robi normalna dziewczyna w momencie, gdy ktoś ją w ten sposób (nie ukrywajmy) obraża? Powiem Wam, co robi Bianca: najpierw się z nim całuje, później daje w pysk, by na końcu wylądować z nim w łóżku i mieć do siebie o to pretensje. Ale Kody Keplinger idzie dalej: wstawia dramatyczne sceny z problemami rodzinnymi w roli głównej (tuż obok wzdychania do chłopaka, który jest tak jałowy, pusty i bezpłciowy jak pustynia lodowa na biegunie). Co robi zwykła dziewczyna, gdy ma problemy w szkole lub w domu? Bianca-Dobra-Rada daje nam przepiękny przykład: przestaje odzywać się do przyjaciół, a w rekompensacie idzie z Wesleyem do łóżka. No brawo! I kto mi powie, gdzie tu logika? Gdzie tu choćby jakaś ciekawa historia, śmieszny żart, cokolwiek, co by miało uratować tę „powieść”?


                A najgorsze jest w tym wszystkim to, że praktycznie wcale nie ma tu tytułowego DUFFa. Owszem, Bianca na zmianę biadoli nad przyklejoną jej etykietką, wmawia sobie, że to nieprawda i złorzeczy na Wesleya i ludzi jego pokroju, ale w sumie szybko się z tym godzi (idąc z rzeczonym Wesleyem do łóżka). To, co mogło okazać się największym atutem książki, stało się największym rozczarowaniem, zatem powieść straciła kolejny element, którym mogłaby się w moich oczach obronić. Powtórzę: gdzie logika? Gdzie sens? Gdzie cokolwiek, co ma mnie przekonać, że takie historie mogą się zdarzyć?!


                Podsumowując, „The DUFF” czyta się szybko, gdyż jest to po prostu tak głupiutka i naiwna książka, że nie ma nad czym się przy niej zastanawiać. Keplinger chciała stworzyć bohaterkę, z którą utożsami się każda dziewczyna, a wyszła jej niezwykle irytująca i głupia jak but postać. Mamy tu pewne próby podjęcia głębszych tematów, ale niestety skończyło się tylko na próbach, i to mizernych. Książka to bardzo źle poprowadzona historia, która na siłę chce przekonać, że miłość jest ślepa. Nie wiem, w jaki sposób udało się napisać ponad 300 stron o czymś tak bezsensownym. Film przynajmniej trochę go ma- oklepany, ale jednak, i który przynajmniej w dość przekonujący i przy okazji śmieszny sposób ukazuje problem etykietek, co od początku powinno być głównym wątkiem powieści, a jest na siłę, na doczepkę i momentami od czapy. Przy nim książka wypada po prostu nijak. Akurat w tym przypadku cieszę się, że nie mam takiej dogodności, by kupować każdą książkę, która akurat wpadła mi w oko i nie żałuję, że Keplinger i Bianca nie zagościły w mojej biblioteczce.

                

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)