Tytuł: „The DUFF. Ta brzydka i
gruba”
Autorka: Kody Keplinger
Liczba stron: 336
Wydawca: Harlequin
Z
„The DUFF” było u mnie tak: miłość do „The Perks Of Being A Wallflower” ->
miłość do ekranizacji -> wiadomość o najnowszej produkcji z Mae Whitman
-> przeogromna chęć obejrzenia filmu -> wiadomość, że to też ekranizacja
-> przeogromna chęć przeczytania książki. Akurat się zdarzyło, że obejrzenie
„The DUFF” w kinie okazało się idealnym pretekstem do spotkania z
przyjaciółkami, odstresowania się przed nadchodzącą maturą i zapomnieniu o
urokach trzecioklasisty. Wszystko oczywiście wypaliło, biorąc pod uwagę
fakt, że film to typowa amerykańska komedia dla młodzieży. Zadowolona
perspektywą lekkiej lektury na wakacje oraz podświadomie i niekoniecznie logicznie
wiedziona dalej miłością do „Charliego” sięgnęłam po powieść Keplinger przy
najbliższej dogodnej okazji. I co z tego wyszło? Przedstawiam Wam kolejną
recenzję z przewijającymi się odniesieniami do filmu w tle.
Bianca
jest typową nastolatką. Ma dwie ukochane przyjaciółki, dla których gotowa jest
przesiedzieć całą noc w klubach, mimo że nie za bardzo to lubi, chłopaka, do
którego wzdycha od kilku dobrych lat, kochanego ojca i matkę, która również się
o nią troszczy, choć w nieco inny sposób, a także znajomych, których szczerze
nie znosi i woli ich unikać. W jednej chwili wszystkie problemy Bianci kumulują
się w jedną nieznośną całość, dokładnie w dzień, gdy dowiaduje się, że przez
wszystkich uznawana jest za tytułowego DUFFa, czyli osobę najbrzydszą z kręgu
nierozłącznych przyjaciół. Jak dziewczyna poradzi sobie z tą świadomością i
innymi kłopotami spadającymi jej na głowę?
Dzisiaj
trochę inaczej, bo zacznę od filmu. Nie jest on na tyle wart uwagi, by po kilku
miesiącach od premiery pisać o nim osobną recenzję. Jak wspomniałam „The DUFF”
to lekka komedyjka, trącająca momentami kiczem, typowy odmóżdżacz, przy którym
można jednak się pośmiać, przede wszystkim ze względu na jego niewybredny i
niezbyt głęboki humor, czyli to, co i Hollywood, i polskie kino serwuje nam od
czasu do czasu. Z książką jednak nie jest tak łatwo.
Po
pierwsze: w żaden sposób nie mogę nazwać filmu ekranizacją, a mowa o adaptacji
też jest na wyrost. Książka to zupełnie inna historia, w dodatku o wiele
banalniejsza, głupsza, bezsensowna i momentami zupełnie nie do strawienia.
Absurd goni absurd, a największym z nich jest bohaterka, której szczerze nie
rozumiem i nie znoszę. Film jest przynajmniej sensowny: wyłazi pewien problem,
dziewczyna stara się go jakoś rozwiązać, choć nie za bardzo jej to wychodzi i
jest jeszcze większa kaszana. A w książce? Dziewczyna uwielbia pastwić się nad
chłopakiem, którego zna tylko ze szkolnych plotek, szczerze go nienawidzi, tym
bardziej, że to on zdradził jej wielką tajemnicę istnienia DUFFa. I co robi normalna
dziewczyna w momencie, gdy ktoś ją w ten sposób (nie ukrywajmy) obraża? Powiem
Wam, co robi Bianca: najpierw się z nim całuje, później daje w pysk, by na
końcu wylądować z nim w łóżku i mieć do siebie o to pretensje. Ale Kody
Keplinger idzie dalej: wstawia dramatyczne sceny z problemami rodzinnymi w roli
głównej (tuż obok wzdychania do chłopaka, który jest tak jałowy, pusty i
bezpłciowy jak pustynia lodowa na biegunie). Co robi zwykła dziewczyna, gdy ma
problemy w szkole lub w domu? Bianca-Dobra-Rada daje nam przepiękny przykład:
przestaje odzywać się do przyjaciół, a w rekompensacie idzie z Wesleyem do
łóżka. No brawo! I kto mi powie, gdzie tu logika? Gdzie tu choćby jakaś ciekawa
historia, śmieszny żart, cokolwiek, co by miało uratować tę „powieść”?
A
najgorsze jest w tym wszystkim to, że praktycznie wcale nie ma tu tytułowego
DUFFa. Owszem, Bianca na zmianę biadoli nad przyklejoną jej etykietką, wmawia
sobie, że to nieprawda i złorzeczy na Wesleya i ludzi jego pokroju, ale w sumie
szybko się z tym godzi (idąc z rzeczonym Wesleyem do łóżka). To, co mogło
okazać się największym atutem książki, stało się największym rozczarowaniem,
zatem powieść straciła kolejny element, którym mogłaby się w moich oczach
obronić. Powtórzę: gdzie logika? Gdzie sens? Gdzie cokolwiek, co ma mnie
przekonać, że takie historie mogą się zdarzyć?!
Podsumowując,
„The DUFF” czyta się szybko, gdyż jest to po prostu tak głupiutka i naiwna
książka, że nie ma nad czym się przy niej zastanawiać. Keplinger chciała
stworzyć bohaterkę, z którą utożsami się każda dziewczyna, a wyszła jej
niezwykle irytująca i głupia jak but postać. Mamy tu pewne próby podjęcia
głębszych tematów, ale niestety skończyło się tylko na próbach, i to mizernych. Książka to bardzo źle poprowadzona historia, która na siłę chce przekonać, że miłość jest ślepa. Nie wiem, w jaki sposób udało się napisać ponad 300 stron o czymś tak bezsensownym. Film przynajmniej trochę go ma- oklepany, ale jednak, i który
przynajmniej w dość przekonujący i przy okazji śmieszny sposób ukazuje problem
etykietek, co od początku powinno być głównym wątkiem powieści, a jest na siłę,
na doczepkę i momentami od czapy. Przy nim książka wypada po prostu nijak. Akurat w tym przypadku
cieszę się, że nie mam takiej dogodności, by kupować każdą książkę, która akurat
wpadła mi w oko i nie żałuję, że Keplinger i Bianca nie zagościły w mojej
biblioteczce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)