Tytuł: „Alicja w krainie zombi”
Autorka: Gena Showalter
Liczba stron: 508
Wydawca: Harlequin
Tak się
składa, że nie mogę poszczycić się tym, że z „Alicją w Krainie Czarów” jestem
zaznajomiona w stu procentach. Nigdy nie czytałam żadnej książki, a i jeśli
chodzi o filmy, to mogę pochwalić się znajomością tylko tej najnowszej wersji
Tima Burtona. Obiecuję się poprawić i braki nadrobić, tymczasem cieszę się, że
książka Showalter zaczerpnęła tylko tytuł od powieści Lewisa Carolla.
Szesnastoletnia
Alicja Bell powinna żyć w ciągłym strachu. Tak przynajmniej sądzi jej ojciec,
który stara się chronić całą swoją rodzinę przed potworami, wprowadzając do
domu surowe zasady opierające się głównie na zakazie wychodzenia z domu po
zmroku i robieniu wycieczek w pobliżu cmentarza. Alicji po raz pierwszy w życiu udaje
się namówić go, by nagiął te zasady. Tak zaczyna się jej koszmar.
Ojciec miał rację: zło istnieje i czyha na życie Alicji, która od tej chwili musi sama stawić
mu czoło.
Czytając
recenzje tuż po zakupie książki, byłam przerażona. Natrafiłam akurat na takie,
które nie opisywały żadnych pozytywów, a samą powieść sprowadzały do
głupiutkiej książki o kolejne nastolatce z problemami uczuciowymi. Spotkało
mnie niemałe zaskoczenie, gdy tak się nie okazało. Rzeczywiście, w dużej mierze
jest to typowe romansidło dla młodzieży, ale czego spodziewać się po
wydawnictwie o tak jednoznacznej nazwie? Poza tym dostałam zombie o wiele
więcej, niż obiecywały recenzje. Nie mogę narzekać na brak jakiejkolwiek akcji,
w książce znajduje się kilka naprawdę dobrych scen walki, opisy treningów i
przygotowań do zombicznej masakry, a nawet trafi się miły element zaskoczenia i
całkiem niezły zwrot akcji. „Alicja w krainie zombie” oferuje czytelnikowi
zatem wątek romantyczny okraszony sporą- jak na romans- ilością krwi, siniaków
i bijatyki.
Jeśli
jednak ktoś liczy na armię żywych trupów, może się nieźle przejechać. Sama
byłam taką osobą i przez pewien czas w ogóle nie mogłam się wbić w wymyśloną
przez autorkę mitologię zombie. W „Alicji w krainie zombi” nie są to umarli
powstający z grobów, by żywić się ludzkimi cieplutkimi mózgami, a złe duchy
polujący na ludzkie dusze. Sama walka zatem też przechodzi na tę duchową
płaszczyznę. Jak mówiłam, początek może być trudny, z czasem jednak powoli
można przyzwyczaić się do nowego portretu zombi. Choć nie mogę zaprzeczyć:
czuję ukłucie żalu, że nie jest to typowa historia o odcinaniu głów zombiakom
za pomocą siekiery.
Bohaterowie
powieści Showalter nie są zbyt oryginalni, ale ich sztampowość nie powinna zbyt
mocno uprzykrzać lekturę. O głównych bohaterach można powiedzieć, że to typowe
Mary Sue. Alicja uznaje się za niezbyt piękną, tymczasem to tajemnicza, wysoka, złotowłosa dziewczyna z wielkimi
niebieskimi oczami, tragiczną przeszłością i niebywałymi zdolnościami, a
kręcący się wokół niej Cole to typowy przystojniak o przepięknym spojrzeniu,
równie tajemniczy i niebezpieczny. Nie mam nic przeciwko postaciom, które są
obdarzone talentami, które są naznaczone do wielkich rzeczy, ale czy zawsze główny
bohater musi odznaczać się niezwykłymi darami, których nikt inny nie posiada? Pretendentów do superumiejętności w „Alicji w krainie zombi” jest przynajmniej
kilku, ale tylko jej dostają się wszystkie niezwykłe talenty. To trochę
naciągane, ale być może był to jedyny znany autorce sposób na podkreślenie wagi
głównej bohaterki w historii. Mimo wszystko zarówno głównych bohaterów,
jak i ci pobocznych nie da się nie lubić i jedynym negatywnym uczuciem może być kompletna neutralność. Żadne z nich mnie nie irytowało na tyle, by zaciskać
zęby, a że polotu im trochę brakuje, to już inna sprawa.
Momentami
przeszkadzał mi język powieści. Czasami był on zbyt kwiecisty, zwłaszcza w tych
romantycznych momentach, ale to już chyba taka natura opisów romantycznych podbojów
bohaterów młodzieżówek. O wiele bardziej denerwowały mnie dialogi, które w
pewnych momentach były po prostu drętwe, zbyt patetyczne, nadmuchane, a przy
tym bezcelowe. Wciskany na siłę w usta postaci sarkazm i ironia nie są wyznacznikiem
dobrego pisania, a przydługie kwestie mają się nijak do rozmów nastolatków.
Czasami miałam wrażenie, że momentami bohaterowie niepotrzebnie tłumaczyli dane
kwestie, a na pewno nie robili tego w odpowiednim momencie. Brakowało mi tego
rosnącego napięcia i rozwiązania całej sprawy pod koniec, gdy już wszystko się
już poukładało. Czy tylko j uważam, że odkrywanie tajemnic i tłumaczenie planu
omdlewającej, półprzytomnej dziewczynie jest nie na miejscu? No, to jest nas
kilkoro.
Naprawdę
bałam się tej książki, mimo że nie płakałabym za pieniędzmi, które na nią
wydałam (promocje rulez!). Cieszę się jednak, że książka mnie zaskoczyła tak
pozytywnie i nie są to pieniądze wyrzucone w błoto. „Alicję w krainie zombi”
czyta się naprawdę miło i szybko, jak na dość pokaźną książkę. Mimo że
rozdziały do krótkich nie należały, nie męczyły mnie, a lektura szła naprawdę
szybko i sprawnie. Tym razem nie musiałam myśleć, kiedy będę musiała odłożyć
książkę, a wręcz przeciwnie zastanawiałam się, ile jeszcze zdążę przeczytać.
Jest to łatwa i lekka lektura, mimo dość skomplikowanej mitologii zombi. Gena
Showalter dała czytelnikowi, zwłaszcza płci żeńskiej, wyważone połączenie
romantyzmu, akcji, nadnaturalności i krwi. Czas sięgnąć po kolejne części.
jeżeli faktycznie czyta się miło i szybko, to może to być coś dla mnie :)
OdpowiedzUsuńhttp://triviaaboutme.blogspot.com/