15:56

Najsmaczniejszy jest mózg złotowłosej... Gena Showalter "Alicja w krainie zombi"


Tytuł: „Alicja w krainie zombi”
Autorka: Gena Showalter
Liczba stron: 508
Wydawca: Harlequin



                Tak się składa, że nie mogę poszczycić się tym, że z „Alicją w Krainie Czarów” jestem zaznajomiona w stu procentach. Nigdy nie czytałam żadnej książki, a i jeśli chodzi o filmy, to mogę pochwalić się znajomością tylko tej najnowszej wersji Tima Burtona. Obiecuję się poprawić i braki nadrobić, tymczasem cieszę się, że książka Showalter zaczerpnęła tylko tytuł od powieści Lewisa Carolla.


                Szesnastoletnia Alicja Bell powinna żyć w ciągłym strachu. Tak przynajmniej sądzi jej ojciec, który stara się chronić całą swoją rodzinę przed potworami, wprowadzając do domu surowe zasady opierające się głównie na zakazie wychodzenia z domu po zmroku i robieniu wycieczek w pobliżu cmentarza. Alicji po raz pierwszy w życiu udaje się namówić go, by nagiął te zasady. Tak zaczyna się jej koszmar. Ojciec miał rację: zło istnieje i czyha na życie Alicji, która od tej chwili musi sama stawić mu czoło.


                Czytając recenzje tuż po zakupie książki, byłam przerażona. Natrafiłam akurat na takie, które nie opisywały żadnych pozytywów, a samą powieść sprowadzały do głupiutkiej książki o kolejne nastolatce z problemami uczuciowymi. Spotkało mnie niemałe zaskoczenie, gdy tak się nie okazało. Rzeczywiście, w dużej mierze jest to typowe romansidło dla młodzieży, ale czego spodziewać się po wydawnictwie o tak jednoznacznej nazwie? Poza tym dostałam zombie o wiele więcej, niż obiecywały recenzje. Nie mogę narzekać na brak jakiejkolwiek akcji, w książce znajduje się kilka naprawdę dobrych scen walki, opisy treningów i przygotowań do zombicznej masakry, a nawet trafi się miły element zaskoczenia i całkiem niezły zwrot akcji. „Alicja w krainie zombie” oferuje czytelnikowi zatem wątek romantyczny okraszony sporą- jak na romans- ilością krwi, siniaków i bijatyki.


                Jeśli jednak ktoś liczy na armię żywych trupów, może się nieźle przejechać. Sama byłam taką osobą i przez pewien czas w ogóle nie mogłam się wbić w wymyśloną przez autorkę mitologię zombie. W „Alicji w krainie zombi” nie są to umarli powstający z grobów, by żywić się ludzkimi cieplutkimi mózgami, a złe duchy polujący na ludzkie dusze. Sama walka zatem też przechodzi na tę duchową płaszczyznę. Jak mówiłam, początek może być trudny, z czasem jednak powoli można przyzwyczaić się do nowego portretu zombi. Choć nie mogę zaprzeczyć: czuję ukłucie żalu, że nie jest to typowa historia o odcinaniu głów zombiakom za pomocą siekiery.


                Bohaterowie powieści Showalter nie są zbyt oryginalni, ale ich sztampowość nie powinna zbyt mocno uprzykrzać lekturę. O głównych bohaterach można powiedzieć, że to typowe Mary Sue. Alicja uznaje się za niezbyt piękną, tymczasem to tajemnicza,  wysoka, złotowłosa dziewczyna z wielkimi niebieskimi oczami, tragiczną przeszłością i niebywałymi zdolnościami, a kręcący się wokół niej Cole to typowy przystojniak o przepięknym spojrzeniu, równie tajemniczy i niebezpieczny. Nie mam nic przeciwko postaciom, które są obdarzone talentami, które są naznaczone do wielkich rzeczy, ale czy zawsze główny bohater musi odznaczać się niezwykłymi darami, których nikt inny nie posiada? Pretendentów do superumiejętności w „Alicji w krainie zombi” jest przynajmniej kilku, ale tylko jej dostają się wszystkie niezwykłe talenty. To trochę naciągane, ale być może był to jedyny znany autorce sposób na podkreślenie wagi głównej bohaterki w historii. Mimo wszystko zarówno głównych bohaterów, jak i ci pobocznych nie da się nie lubić i jedynym negatywnym uczuciem może być kompletna neutralność. Żadne z nich mnie nie irytowało na tyle, by zaciskać zęby, a że polotu im trochę brakuje, to już inna sprawa.


                Momentami przeszkadzał mi język powieści. Czasami był on zbyt kwiecisty, zwłaszcza w tych romantycznych momentach, ale to już chyba taka natura opisów romantycznych podbojów bohaterów młodzieżówek. O wiele bardziej denerwowały mnie dialogi, które w pewnych momentach były po prostu drętwe, zbyt patetyczne, nadmuchane, a przy tym bezcelowe. Wciskany na siłę w usta postaci sarkazm i ironia nie są wyznacznikiem dobrego pisania, a przydługie kwestie mają się nijak do rozmów nastolatków. Czasami miałam wrażenie, że momentami bohaterowie niepotrzebnie tłumaczyli dane kwestie, a na pewno nie robili tego w odpowiednim momencie. Brakowało mi tego rosnącego napięcia i rozwiązania całej sprawy pod koniec, gdy już wszystko się już poukładało. Czy tylko j uważam, że odkrywanie tajemnic i tłumaczenie planu omdlewającej, półprzytomnej dziewczynie jest nie na miejscu? No, to jest nas kilkoro.


                Naprawdę bałam się tej książki, mimo że nie płakałabym za pieniędzmi, które na nią wydałam (promocje rulez!). Cieszę się jednak, że książka mnie zaskoczyła tak pozytywnie i nie są to pieniądze wyrzucone w błoto. „Alicję w krainie zombi” czyta się naprawdę miło i szybko, jak na dość pokaźną książkę. Mimo że rozdziały do krótkich nie należały, nie męczyły mnie, a lektura szła naprawdę szybko i sprawnie. Tym razem nie musiałam myśleć, kiedy będę musiała odłożyć książkę, a wręcz przeciwnie zastanawiałam się, ile jeszcze zdążę przeczytać. Jest to łatwa i lekka lektura, mimo dość skomplikowanej mitologii zombi. Gena Showalter dała czytelnikowi, zwłaszcza płci żeńskiej, wyważone połączenie romantyzmu, akcji, nadnaturalności i krwi. Czas sięgnąć po kolejne części.



1 komentarz:

  1. jeżeli faktycznie czyta się miło i szybko, to może to być coś dla mnie :)

    http://triviaaboutme.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)