Tytuł: „Niezgodna”
Autorka: Veronica Roth
Liczba stron: 351
Wydawca: Amber
Szczerze
mówiąc, od samego początku do „Niezgodnej” jakoś specjalnie mnie nie ciągnęło.
Dopiero od momentu, gdy przez „Gwiazd naszych wina” nabrałam chęci na więcej
Shailene i Ansela, postanowiłam obejrzeć film. Ale to był już wieczór, w sumie
zrobiłam to z nudów i jakoś wszystko przeszkadzało mi w oglądaniu. Z pewnością
ekranizacja nie zachęciła mnie szczególnie do lektury, chociaż później i tak
książkę kupiłam. Przy okazji natrafiłam na kilka spoilerów (Ugh), a książka
dalej leżała na półce. Dopiero po premierowym seansie „Zbuntowanej”, na który
wręcz siłą wyciągnęła mnie koleżanka (za co jej bardzo dziękuję!), naprawdę chciałam przeczytać serię od
zaraz. Od tamtej pory minął już ponad miesiąc, a ja dopiero uporałam się z pierwszą
częścią serii, która w sprzedaży podobno przebiła nawet „Igrzyska śmierci”.
Szesnastoletnia Beatrice Prior wraz z rodziną
mieszka w mieście, którego społeczeństwo podzielone jest na pięć frakcji:
Erudycję, Prawość, Serdeczność, Altruizm i Nieustraszoność. Każda z nich ogrywa
w życiu miasta konkretną rolę. Beatrice, jej brat Caleb i wielu innych
nastolatków znajdują się właśnie w przełomowym dla siebie momencie- nadchodzi
dzień, w którym sami zdecydują, do której grupy należeć. Ceremonię
Przynależności poprzedzają testy, które mają młodym pomóc w podjęciu decyzji.
Badania jednak nie działają w przypadku Beatrice. Jej niejednoznaczne wyniki
wykazują tylko jedno: Niezgodność. Beatrice musi podjąć decyzję, czy zostać w
rodzimym Altruizmie, czy gdzie indziej poszukać swojego miejsca, a jednocześnie
ukrywać to, kim naprawdę jest. Tymczasem wiele wskazuje na to, że ktoś próbuje
odebrać władzę Altruizmowi i stworzyć nowy rząd…
Szczerze
mówiąc, nie wiem, co o tej książce sądzić. Była ona… poprawna i w sumie nie
wiem, czy to dobrze, czy źle. Czasami takie „prawidłowe” książki wypadają
gorzej niż te szczerze znienawidzone. I nie chodzi o to, że czytałam ją tak
długo. Ostatnio sporo jeżdżę autobusami i „Niezgodna” skutecznie umilała mi te
kilkadziesiąt minut jazdy. Jednak nie mogę powiedzieć, że gdzieś mnie ta fabuła
wciągnęła, zaparła dech w piersiach, zaskoczyła. I nie jest to wina wcześniej
obejrzanej ekranizacji- pamiętam z niej niewiele, tyko tyle, by wytknąć twórcom
jakieś błędy i nieścisłości. Gorzej, jeśli takie błędy leżą po stronie autorki,
a niestety w „Niezgodnej” tak się zadziało- niektóre sceny w filmie zostały
lepiej zrealizowane i poprowadzone niż w książce. Fakt ten przy lekturze
skutkował prostym acz dosadnym „meh”.
Z
jednej strony w książce dzieje się bardzo dużo, akcja trwa praktycznie cały
czas, ale z drugiej strony nie dostrzegam w niej nic ekscytującego. Czasami
może serce trochę mocniej zabiło, chciało się czytać więcej i więcej, ale
teraz, zaledwie kilka dni od skończenia lektury, nie jestem w stanie wymienić
żadnej sceny, która by mną poruszyła. Może tej akcji było za dużo, a może za
mało- to jest najgorsze, bo nie mogę stwierdzić, co z tą książką było nie tak.
Bardzo
rozczarował mnie język powieści. Nie znoszę narracji w czasie teraźniejszym,
ale gdy muszę, potrafię ją jakoś przeboleć przeboleć. W „Niezgodnej” jednak
niemiłosiernie kłuła mnie w oczy i za nic nie mogłam się do niej przyzwyczaić.
Autorka używa pojedynczych, krótkich zdań, bardzo często urwanych, a wręcz
sprowadzających się do równoważników zdań lub pojedynczych słów. Nagromadza
mnóstwo słów, które bardzo często oznaczają to samo. Może miało to na celu
nadanie dynamiki powieści, zbudowanie napięcia, jednak wyszło miernie. Bardziej
przywodziło mi to na myśl, że albo autorka chce sprawiać wrażenie debiutantki z
ubogim doświadczeniem pisarskim, albo niestety takie właśnie doświadczenie
posiada. Tym bardziej mnie to wszystko rozśmieszyło, gdy w podziękowaniach padają słowa wdzięczności dla kogoś, kto pomógł jej rozwinąć swój talent pisarski. Pomyślałam wtedy: naprawdę mogło być gorzej? Przymknę oko na fragmenty, gdzie naprawdę coś się dzieje- tam taki
urywany, zdyszany narrator rzeczywiście pasuje, ale odpuściłabym sobie
identyczny styl przy monologach, przemyśleniach wewnętrznych bohaterki,
chwilach refleksji. Książka jest pisana na jedno kopyto, przez co ani nie można
naprawdę poczuć adrenaliny w kluczowych momentach książki, ani odpocząć od
ciągłego napięcia w chwilach zwolnionej akcji. Język jest bardzo prosty,
składnia wręcz prymitywna, a przecież jest w literaturze młodzieżowej tyle
przykładów, które pokazują, że zdania złożone też mogą budować napięcie,
wprowadzać dreszczyk emocji- to wcale nie jest trudne i nieosiągalne.
Żałuję,
że „Niezgodna” okazała się taka letnia. Miałam co do niej o wiele większe oczekiwania,
a przez nijaki pierwszy tom odechciało mi się sięgać po kolejne w najbliższym
czasie, mimo że zapowiadały się co najmniej dobrze. Co prawda słyszałam, że
filmowa „Zbuntowana” z tą książkową wiele wspólnego nie ma, ale chyba nie może
być aż tak źle. Dobrze się zapowiadało, ale teraz mam lekkie wątpliwości. Nie
wiem, czy to, że książka okazała się większym bestsellerem nawet od trylogii
Collins jest spowodowana jakąś udaną kampanią promocyjną, gorączką dystopii,
która ogarnęła wszystkich dookoła i która skłoniła ich do kupienia wszystkiego,
co dystopią i antyutopią nazwane. W przewagę treści „Niezgodnej” nad
„Igrzyskami śmierci” nie wierzę i nie uwierzę na pewno.
Przygodę
z „Niezgodną” na pewno skończę, choćby z ciekawości, jak to naprawdę jest z tym
pisarskim rozwojem autorki, za który tak dziękowała na ostatnich stronach
książki. Na mojej półce leży jednak tyle książek, które rokują o wiele lepiej
niż trylogia Roth, że raczej nie pokuszę się w najbliższym czasie o kupno
kolejnych tomów. Chyba muszę trochę odpocząć. Nie zrozumcie mnie źle: książkę
naprawdę czyta się szybko, nie sprawia ona dużych problemów, nie jest katorgą.
Ale czy tylko o to w tym chodzi: żeby nachapać ile się da bez większego sensu
czy przyjemności?
Wiadomość niemal z ostatniej
chwili: jak zapewne wszyscy maturzyści w Polsce wiedzą, tematy maturalne z
języka polskiego, które miały być do samego końca tajne, są znane zdającym już
z samego rana (pozdro dla MENu). Nikogo pewnie nie zdziwi, że sama skorzystałam
z tego faktu i już przy śniadaniu zaczęłam opracowywać tematy przeznaczone na
dzień 19 maja. Tak się złożyło, że do jednego z nich idealnie pasowała mi
właśnie „Niezgodna” i bardzo chciałam go wylosować. Oczywiście na żaden z „ulubionych”
tematów nie trafiłam, ale i tak się odwołałam do „Niezgodnej” i być może to
właśnie dzięki małemu wsparciu Roth uzyskałam maxa. Także jakby nie było, foch
na „Niezgodną” niemal minął, co wcale nie oznacza, że zaczęłam ją wielbić. Po
prostu fajnie jest mieć świadomość, że nawet do takiej letniej i poprawnej
książki można odwołać się w wypowiedziach na niełatwe tematy maturalne. :D
no z maturą dali czadu..
OdpowiedzUsuńa dziwię się bardzo, że nie zachwyciła Cię ta książka, a tym bardziej film :) chociaż każdy lubi co innego :)
http://triviaaboutme.blogspot.com/2015/05/fotografia-14.html
Miałam szczerą nadzieję, że mnie zachwyci. Ale może postawiłam poprzeczkę zbyt wysoko przeczytanymi wcześniej książkami, także dystopiami.
Usuńmoże i tak :)
Usuń