Tytuł: „Czekając na Gonza”
Autor: Dave Cousins
Liczba stron: 255
Wydawca: YA
Odkąd
Darka z Więcej Książków powiedziała, że „Czekając na Gonza” to coś podobnego do
„The Perks Of Being A Walflower”, miałam na tę książkę dużą chrapkę. Więc co
zrobiła Gabrysia, gdy zobaczyła, ze na targach nie ma książki, którą miałam
kupić, ale za to na półce leżał Gonzo? Oczywiście, że się nim pocieszyłam.
Powieść miała to szczęście, którego inne nie dostępują, i zabrałam się za nią
bardzo szybko. I równie szybko ją skończyłam.
Marcus
Osbourne, dla przyjaciół Oz, jest zmuszony zostawić swoje życie w podlondyńskim
Hardacre, najlepszych przyjaciół, kompanów w brawurowych żartach i jeszcze
bardziej brawurowych masakrach w grze SlamShowdown, całe swoje życie, by wraz z
rodziną przeprowadzić się do szkockiego miasteczka Slowleigh. Jego zadanie
podczas pierwszego dnia było łatwe: nie rzucać się w oczy i nie narobić sobie
kłopotów. Ale Oz to Oz. Jeden głupi żart poskutkował lawiną niespodziewanych
wydarzeń i przygód. W dodatku jego siostra okazuje się mieć ogromny sekret,
który wyniuchał oczywiście Oz. To wszystko z pewnością nie pomoże mu
zaaklimatyzować się w tej- w jego mniemaniu- dziurze zabitej dechami.
„Czekając
na Gonza” czytało mi się bardzo łatwo i szybko. Jest to ten rodzaj książek,
który emanuje takim ciepłem, lekkością, że człowiekowi robi się aż ciepło w sercu. To wyjątkowo prosta i urocza książka,
idealna na odstresowanie się. A przy okazji porusza w przystępny sposób problemy
typowe dla nastolatków, bez względu na to czy są na samym początku, czy na samym
końcu swoich „nastek”. Nie przerysowuje, nie dramatyzuje, choć nie można
powiedzieć, że jest to coś banalnego. Właśnie w tym tkwi cały urok książki
Cousinsa: z pomocą żartów- często nie najwyższych lotów, prostego słownictwa i
lekkiej atmosfery potrafi opowiedzieć problemy, które wcale lekkie nie są. Mimo
że porusza ona o wiele więcej tematów, to przede wszystkim jest to historia o
rodzinie, o potędze rodziny, ale też o tym, jakie obowiązki za nią stoją i być może właśnie to tak bardzo mi się w niej spodobało, bo ciężko znaleźć piękną książkę o miłości rodzicielskiej, a tym bardziej o miłości między rodzeństwem. Jeśli
komuś w „Charliem” przeszkadzał właśnie natłok tych wszystkich problemów i
tragedii nastolatków, „Czekając na Gonza” powinno spodobać się bardziej- przede
wszystkim jest tego mniej, a poza tym opowiedziane jest to w jeszcze bardziej
delikatny sposób. Oczywiście nie zabraknie tu kilku ekscytujących momentów,
jednak całość jest bardzo zrównoważona- tak, by nie zniechęcić czytelnika ani
natłokiem akcji, ani zbytnim wodolejstwem. Bardzo lubię mówić, że może
„Charlie” to nie jest hardocorowa wersja „Gonza”, ale „Gonzo” jest bardziej
„lajtowy” od „Charliego”- i uwierzcie mi, że to ma sens.
Mimo
że bohaterowie powieści nie są idealnie wykreowani, da się ich lubić. Nie można
mówić, że są pełnowymiarowi- każdy z nich ma konkretną cechę, konkretnego
„konika”, a przez to etykietkę: Oz to chłopak, który lubi się pakować
w kłopoty, jego siostra, Meg to typowa buntowniczka i działaczka, ich mama to
artystka zapatrzona w sztukę itd. Jednak w tym przypadku jest to wręcz zaleta-
któż by chciał przez 150 stron starać się poznać postaci, gdy cała książka ma ich
tylko 250? Owszem, czasami irytował mnie Oz, który przez cały czas mówi o
swojej muzyce i grze komputerowej, ale da się to jakoś znieść. Wszystko
rekompensuje jego humor, jego lekka fajtłapowatość, to, jak przekomarza się z
Meg i jakie niestworzone rzeczy przytrafiają mu się w miejscu, którego nigdy by
o to nie posądził.
„Czekając
na Gonza” to bardzo niepozorna książeczka, dlatego na pewno nie zabierze zbyt
dużo czasu. Poza tym uwielbiam w niej te krótkie rozdziały, bardzo często
podzielone na jeszcze mniejsze fragmenty. To bardzo ułatwia czytanie, zwłaszcza
osobom, które nie mogą pozwolić sobie na porządne usiądnięcie i przeczytanie
książki na raz. Jednocześnie to rozbicie na tyle rozdziałów nie rozrywa fabuły
na małe kawałeczki, nie robi chaosu, cała historia dalej jest spójna i tworzy
jedną całość, bez względu na to, czy od opowiadanych historii mija kilka
godzin, czy kilka dni. Tym sposobem „Czekając na Gonza” powinien zadowolić
większość czytelników: powieść można przeczytać powoli, przerywając po każdym rozdziale,
można przeczytać ją częściami, których w książce jest trzy, a można pochłonąć
ją za jednym zamachem.
„Czekając
na Gonza” to kolejna książka młodzieżowa napisana przez mężczyznę, która do
mnie trafiła i zagościła w sercu na dłużej. To powieść pełna ciepła, która w
niezwykle lekki sposób opowiada o dojrzewaniu, rodzinie, przyjaźni, akceptacji.
Uwielbiam jej sposób narracji, tak bardzo młodzieżowy i dowcipny, a proste
słownictwo tylko to podkreśla. O ile nie lubię tego w książkach, które
poruszają jakieś wyjątkowo poważne tematy i emanują dramaturgią, o tyle tutaj
nie wyobrażam sobie innego stylu. Fabuła powieści i sposób jej przekazania idą
ze sobą w parze, co pozwala w pełni poczuć książkę, w pełni ją zrozumieć i
przeżyć.
Nie powiem Wam, kim jest Gonzo- jak chcecie
znaleźć spoilery, nie musicie długo szukać. Najciemniej pod latarnią, dlatego
polecam przejrzeć najbardziej popularne miejsca w sieci dla książkoholików. Ja
niestety się na to nadziałam, ale mimo wszystko informacje tak skrywane przez opis
na książce, recenzentów i wielu innych, które niestety dotarły do moich uszu,
nie popsuły mi zabawy, jaką miałam przy lekturze, zwłaszcza że końcówce i tak
udało się mnie zaskoczyć- takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam kompletnie, takiej dramatycznej akcji w opowieści lekkiej, błogiej i sielskiej. Nieprawdopodobność tej sytuacji przebija wszystko, a najlepsze jest to, że pasuje ona do całości jak wół do karety, a jednocześnie jest jej nieodłączną, nierozerwalną częścią, bez której nic nie byłoby takie, jak jest. Geniusz! To kolejny raz, gdy młodzieżówka spodobała mi się
bardziej niż niejedna fantastyka- tym bardziej utwierdza mnie to w przekonaniu,
że jest jeszcze nadzieja dla tego gatunku. Albo coś ze mną dzieje się nie tak- dziecinnieję na starość.
Niemniej jednak „Czekając na Gonza” polecam- nawet nie po to, żeby coś z tej
książki wyciągnąć, na siłę szukać morału. Wystarczy się nią dobrze bawić, a
głębsze przemyślenia dosłownie przyjdą z tym w parze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)