15:36

Scott Westerfeld "Behemot"

Tytuł: „Behemot”
Autor: Scott Westerfeld
Ilość stron: 465
Wydawca: Rebis

                Po przeczytaniu “Lewiatana”, szczerze mówiąc, myślałam, że nie będę miała okazji przeczytać drugiej części, a co dopiero skończyć serię. Byłam świadoma tego, że książka nie jest tak popularna, jak powinna być i że nie znajdę jej w pierwszej lepszej księgarni. Możecie więc wyobrazić sobie moją reakcję, gdy zobaczyłam kilka egzemplarzy nie tylko „Behemota”, ale później i „Goliata” leżących na stosie książek w Auchanie. Pod pretekstem Dnia Dziecka (mimo że oficjalnie już się w tym przedziale wiekowym nie mieszczę) wpakowałam więc je do wózka.


Po starciu z Niemcami w Alpach, cudem uratowany Lewiatan kontynuuje swoją podróż do Konstantynopolu, stolicy na razie neutralnego Imperium Osmańskiego. Brytyjskim okrętem powietrznym z mroźnych gór zabierają się również ludzie wrogiej nacji, austriaccy zbiegowie z księciem Alkiem na czele. Zarówno chrzęsty, jak i darwiniści w podróży do Imperium Osmańskiego doszukują się szans na zrealizowanie swoich politycznych celów. Tymczasem Alek oraz przebrana za chłopca Deryn coraz bardziej zaprzyjaźniają się, a przy tym wplątują się w polityczne rozgrywki skali światowej.

                Wraz z Lewiatanem przenosimy się do zupełnie nowego miejsca, spotykamy nowych ludzi i przeżywamy nowe przygody. Książka może wydawać się monotematyczna (bo ile można pisać o lataniu?), jednak Westerfeld naszpikował opowieści o wojnach i wojnach tyloma smaczkami, że lektura wciąga prawie tak, jak przy pierwszej części. Minęło trochę czasu, odkąd czytałam „Lewiatana”, parę faktów z powieści zdążyło mi uciec. Poza tym z biegiem czasu wrażenia po powieści również trochę się zatarły, wzmocniły się przede wszystkim te dobre odczucia, przez co odbieram teraz „Lewiatana” w skrystalizowanej, czysto pozytywnej postaci. Może dlatego „Behemot” wydaje się nie być lepszy, a może to po prostu klątwa drugiego tomu. Niemniej jednak znowu zostałam zaskoczona steampunkiem i znowu steampunk pochłonął mnie na kilka dobrych dni. W „Behemocie” mamy kilka widowiskowych scen walki, które zachwyciły mnie mimo nieznajomości marynarskiego czy technologicznego slangu, kilka wybuchowych momentów, kolejne brawurowe wyczyny Deryn i łapiące za serce inne chwile zaskoczenia, wzruszenia, śmiechu czy grozy.


                Bohaterów, których kochałam, pokochałam jeszcze bardziej. Za każdym razem, gdy na scenę wchodzili Alek i Deryn, czułam dreszczyk emocji, a gdy zbliżały się momenty dwójki na osobności, pełne gry słów, która dla czytelnika znaczy wiele, a dla bohaterów nie mówi nic, zbierałam się w sobie i kompletnie odcinałam się od świata. Deryn zapewne zostanie jedną z moich ulubionych bohaterek. Szczerze nie umiem teraz przywołać z pamięci podobnej do niej postaci, gdyż nie jest ona ani typową bohaterką kick-ass, ani tym bardziej dziewczyną z powieści młodzieżowych czy paranormal romance.  Westerfeld zrobił mi krzywdę, a jednocześnie usatysfakcjonował- zdradził tyle tajemnic, bym mogła być na niego wściekła, że wiem niewiele więcej niż pod koniec pierwszej części, a jednocześnie cieszyć się, że trzeci tom zapowiada się równie emocjonująco. Uwielbiam relacje między tą dwójką młodych ludzi i cały czas czekałam na więcej. Doczekałam się i zarówno nie doczekałam. Genialne!

                Reszta bohaterów z poprzedniej części zlała mi się w jedną masę. Oczywiście nadal wybijali się z nich Volger, który z każdą chwilą potrafił być jeszcze bardziej irytujący, a zarazem tak charyzmatyczny i przyciągający, że nie można go nie lubić tylko dlatego, ze czasem zachowuje się inaczej, jak byśmy chcieli. Czuję niedosyt jeśli chodzi o doktor Barlow- chyba nigdy nie miałabym dość tej kobiety, po której nie wiadomo, czego się spodziewać. Warto wspomnieć jednak o nowych postaciach, a jest ich przynajmniej kilka, którym warto poświęcić chwilę uwagi. Na pierwszy plan wychodzi Lilit, która jest równie charakterna jak Deryn i wydaje się być dla niej silną konkurencją. Uwielbiam momenty „zazdrości” panny Sharp, które mają wyjątkowo interesujący koniec. Jest też Eddie Malone, amerykański dziennikarz, który nieźle namiesza (bo czego można byłoby się spodziewać po dziennikarzach, jak nie niezłego bajzlu) i tak naprawdę też nie wiadomo, czy się go lubi, czy wręcz przeciwnie. Zostaje Bovril, czyli lemur przemyślny i zwierzątko Alka (?), którego kocham i wyobrażam sobie jako jeszcze słodszą i zabawniejszą istotkę niż Mort z „Pingwinów z Madagaskaru”, mimo że w książce niekoniecznie mamy do czynienia z małą, puchatą i kochaną kulką.


                Recenzja „Behemota” bez słowa o rysunkach byłaby recenzją niepełną. Po raz kolejny Keith Tompson stanął na wysokości zadania i upiększył fabułę swoimi ilustracjami. Po raz kolejny mamy dawkę przepięknych, bardzo szczegółowych i kolorowych w swojej szarości małych dzieł, które sprawiają, że po książkę sięga się jeszcze chętniej. Nie jest to niczym dziwnym, że pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam, trzymając książkę, było jej przekartkowanie i przejrzenie wszystkich obrazków. Wychodzi ze mnie natura dziecka, skoro zachwycam się książką z ilustracjami.


                Chyba najlepszym i najwymowniejszym podsumowaniem będzie po prostu fakt, że po przeczytaniu „Behemota” postanowiłam nie robić sobie przerwy od Westerfelda i z biegu sięgnęłam po ostatnią część trylogii, „Goliata”, o którym- miejmy nadzieję- niedługo. Już teraz mogę powiedzieć, że seria to dwie pieczenie na jednym ogniu- piękny widok na półce i niezapomniane momenty w głowie, do których z pewnością wrócę, a które wzbudziły u mnie apetyt zarówno na inne dzieła Westerfelda, jak i ogółem na steampunk.



                

3 komentarze:

  1. Chciałam napisać, że w przeglądaniu ilustracji nie ma nic dziecinnego, ale zmieniam zdanie. To jest ta dziecięcość (raczej niż dziecinność), którą należy pielęgnować! Sama piszę magisterkę o ilustracjach, a licencjat pisałam o ilustracjach w książce dla dzieci. Po książkę bardzo chętnie sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja mam takie pytanko średnio w temacie - myślałaś może o stworzeniu zakładki z linkami do wszystkich recenzji? Byłoby to bardzo pomoce w nawigacji :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już od jakiegoś czasu zabieram się za zmianę wyglądu bloga i prawdopodobnie taka zakładka się pojawi. ;)

      Usuń

Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)