14:58

Robert Galbraith "Wołanie kukułki"

Tytuł: „Wołanie kukułki”
Autor: Robert Galbraith
Liczba stron: 450
Wydawca: Wydawnictwo Dolnośląskie

                To, że od lat jestem Potterhead (mimo że dopiero niedawno poznałam tę nazwę fandomu), nikogo nie powinno dziwić. Zbytnio się z tym nie kryję, część moich znajomych uważa mnie za wariata, część nie neguje, ale się dziwi, inni znowu zgadzają się ze mną w stu procentach. Dlatego niemożliwością było, żebym nie przeczytała innych dzieł Rowling. Bardzo chciałam mieć „Trafny wybór”, ale szczerze mówiąc, po jakimś czasie i kilku niezbyt pochlebnych komentarzach odpuściłam. Zupełnie inaczej było z „Wołaniem kukułki”. Może zacznijmy od tego, że gdyby ktoś nie puścił farby, to zarówno ja, jak i wielu czytelników prawdopodobnie nie sięgnęłoby po książkę jakiegoś nieznanego autora. Fakt, że Rowling napisała i wydała ją pod pseudonimem nasuwa mi pewne przemyślenie- w sumie historia zatoczyła koło: kiedyś wydawca nie chciał opublikować „Harry’ego Pottera” pod jej pełnym nazwiskiem, żeby nie wydać, że książkę napisała kobieta, a kilka lat później Rowling sama decyduje się skryć pod męskim wcieleniem…

                Lula Landry nie żyje. Gwiazda modelingu, twarz czołowych domów mody, wschodząca gwiazda show-biznesu i stała bywalczyni okładek tabloidów i stron portali plotkarskich skoczyła z trzeciego piętra na ulicę zasypaną śniegiem. Czy aby na pewno? Innego zdania jest jej przyrodni brat, który po trzech miesiącach od zamknięcia całej sprawy zwraca się o ponowne śledztwo do prywatnego detektywa Cormorana Strike’a. Detektyw, co prawda niechętnie, ale przyjmuje zlecenie. Razem ze swoją tymczasową asystentką zaczyna prowadzić śledztwo, które ma doprowadzić jego i jego klienta do prawdy.


                Szczerze mówiąc myślałam, że Londynowi wystarczy jeden genialny detektyw. Nawet jeśli żył on dobre „parę” lat temu, powinniśmy zostawić to miasto w spokoju. Całe szczęście się myliłam, choć może nie do końca. Być może Londyn zasługuje na tylko jednego cudownego i genialnego Sherlocka Holmesa, jednak to wcale nie oznacza, że Cormoran Strike nie ma tu już żadnego miejsca bytu. Dlaczego? Bo Strike wcale nie jest jedynym, genialnym na cały świat detektywem, a przynajmniej nie tak rysuje się na kartach powieści. Cormoran to zbliżający się wielkimi krokami do kryzysu wieku średniego trzydziestolatek, weteran wojenny z uciętą nogą, bez grosza przy duszy i kogoś bliskiego przy sercu. W sumie można o nim śmiało powiedzieć jako o życiowym nieudaczniku, który ledwo wiąże koniec z końcem, wmawiając sobie i innym, że tak nie jest.  Zatem bijmy brawo Rowling: nie poddała się schematowi typowego angielskiego detektywa, przez co wykreowała świetną postać, którą być może ciężko polubić od pierwszego wejrzenia, jednak nadal przyciąga. Tak jak Holmes nęci swoją elegancją i geniuszem, o którym nie śniło się filozofom, tak Strike robi to za pomocą swojej niewyględności i błądzeniu w sprawie. I nadal jest genialny!


                Drugą rzucającą się postacią w oczy jest Robin: charyzmatyczna „tymczasowa” sekretarka Strike’a, która swoją przebiegłością i błyskotliwością zaskakuje nie tylko czytelnika, ale i samego pracodawcę. Polubiłam ją od samego początku i naprawdę żałuję, że tak rzadko pojawiała się w książce, zwłaszcza razem ze Strikem. Z drugiej strony się jednak cieszę, że nie zaczęli od razu pracować jak najbliżsi współpracownicy i przyjaciele. Bardzo ciekawie czyta się o ich „docieraniu się”, zwłaszcza patrząc na czas, jaki Robin ma pracować w biurze Strike’a. Bardzo spodobała mi się determinacja dziewczyny, która z jednej strony szuka „normalnej” pracy, a z drugiej nie może oprzeć się spełnianiu swojego marzenia o rozwiązywaniu zagadek. Jestem niezmiernie ciekawa, jak to dalej się wszystko potoczy.


                Cała fabuła może wydawać się w ogóle nie posuwać na przód. Mimo że miałam takie odczucia, jakby nic specjalnego się nie działo, to… w sumie wcale mi to nie przeszkadzało. Wydaje się, jakby Strike błądził i nie wiedział co robić, zeznania albo nie wnoszą nic nowego, albo wręcz kłócą się ze słowami kogoś innego. Tak naprawdę nie jest się w stanie przewidzieć, jak wygląda koniec tej sprawy. Mimo że nie przychylałam się do teorii, że jednak Lula popełniła samobójstwo, to czasami to rozwiązanie samo się nasuwało. W sumie byłoby to niezłe zaskoczenie, a przy tym albo kiepski, albo genialny żart ze strony autorki- czytać w napięciu 500 stron, by dowiedzieć się, że jednak żadnej tajemnicy nie było. Całe to zagmatwanie sprawia, że historia jest interesująca do samego rozwiązania, które- muszę przyznać- jest wyjątkowo niespodziewane i wątpię, by ktoś je rozgryzł wcześniej. I właśnie to sprawia, że zaczynamy postrzegać Strike’a zupełnie inaczej, że jednak ma on choć ociupinkę tego detektywistycznego geniuszu, by być w stanie poukładać pozornie w ogóle niepowiązane fakty, uprzednio przesiewając je przez sito i oddzielając od wyjątkowo wiarygodnych bujd i bajek (których troszku jest).


                „Wołanie kukułki” to zdecydowanie książka dla starszej publiczności. Nie chodzi tu tylko o to, że nie jest to już bajka o czarodziejach, ale poważne, zawiłe, pozbawione typowego humoru dochodzenie w trudnym śledztwie. Sam styl pisania stawia wymagania selekcji odbiorców. Język w książce jest brutalny, momentami wulgarny, ale nie przesadzony. Jest bardzo współczesny, typowy. Wydaje się, jakbyśmy słuchali prawdziwej rozmowy. Realistyczności dodają choćby stałe „powiedzonka” danych postaci, a takie a nie inne słownictwo to po prostu kwestia warstwy społecznej, jaką obejmuje dana historia, oraz temat. Myślę, że sposób rozumowania i wyrażania opinii danych bohaterów został wiarygodnie oddany. Celebryci wydają się być rozpieszczeni, zbyt pewni siebie, lubujący się w plotkach, Robin zachowuje się i myśli jak każda normalna młoda kobieta, Strike podczas dochodzenia zachowuje chłodny dystans, wydaje się być profesjonalistą. W momentach odosobnienia natomiast daje się ponieść wspomnieniom i refleksjom, co trafnie oddane jest przez bardziej poetycki, wyszukany styl. Jedynym drobnym mankamentem, który przez dłuższy czas mnie denerwował było spolszczanie obcych słów. Jakoś ciężko było mi czytać o „lanczu” i innych tego typu sprawach. Osobiście nie rozumiem, dlaczego zdecydowano się na taki zapis, choć wszyscy i tak rozumieją oryginalną pisownię.


                „Wołanie kukułki” oceniam zdecydowanie na plus. Historia zawarta w książce mnie zainteresowała, nie dała się do końca rozwikłać, przez co czytało się ją w napięciu, a zakończenie zaskoczyło i zdecydowanie usatysfakcjonowało. Świat show-biznesu i modelingu mnie wciągnął, co się ceni zwłaszcza, gdy modą się raczej człowiek nie interesuje (jak w moim przypadku). Oprócz głównego wątku, jakim jest sprawa o śmierci Landry, wątki poboczne dotyczące przeszłości Strike’a, życia Robin i ich współpracy również interesują, nie są nużące i wnoszą wiele do fabuły. Bohaterowie, zarówno główni, jak i ci najmniejsi, mają charakter, nie są jednowymiarowi, a zarysowani są na tyle dokładnie, by nie mieć większych wątpliwości, kto jest kim. Oczywiście na największą uwagę zasługuje Strike i jego asystentka, którzy mam nadzieję z każdą kolejną częścią będą tworzyć coraz lepszy, niepowtarzalny duet. W ten oto sposób „Kukułkę” odstawiam w spokoju i w niepokoju czekam na „Jedwabnika” i resztę. 

2 komentarze:

  1. Rowling podołała zadaniu i Wołanie Kukułki bardzo mi się podobało :) Już nie mogę się doczekać Jedwabnika!

    revievv

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam ogromną chrapkę na tę książkę, zwłaszcza, że po fenomenalnej serii o Harry'm Potterze nie czytałam już żadnej z pozycji pani Rowling - i czas to zmienić! :)

    http://faaantasyworld.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)