Tytuł: „Wołanie kukułki”
Autor: Robert Galbraith
Liczba stron: 450
Wydawca: Wydawnictwo Dolnośląskie
To,
że od lat jestem Potterhead (mimo że dopiero niedawno poznałam tę nazwę
fandomu), nikogo nie powinno dziwić. Zbytnio się z tym nie kryję, część moich
znajomych uważa mnie za wariata, część nie neguje, ale się dziwi, inni znowu
zgadzają się ze mną w stu procentach. Dlatego niemożliwością było, żebym nie przeczytała innych dzieł Rowling. Bardzo chciałam mieć „Trafny wybór”, ale
szczerze mówiąc, po jakimś czasie i kilku niezbyt pochlebnych komentarzach
odpuściłam. Zupełnie inaczej było z „Wołaniem kukułki”. Może zacznijmy od tego, że gdyby ktoś nie puścił farby, to zarówno ja, jak i wielu czytelników
prawdopodobnie nie sięgnęłoby po książkę jakiegoś nieznanego autora. Fakt, że
Rowling napisała i wydała ją pod pseudonimem nasuwa mi pewne przemyślenie- w
sumie historia zatoczyła koło: kiedyś wydawca nie chciał opublikować „Harry’ego
Pottera” pod jej pełnym nazwiskiem, żeby nie wydać, że książkę napisała
kobieta, a kilka lat później Rowling sama decyduje się skryć pod męskim
wcieleniem…
Lula
Landry nie żyje. Gwiazda modelingu, twarz czołowych domów mody, wschodząca
gwiazda show-biznesu i stała bywalczyni okładek tabloidów i stron portali
plotkarskich skoczyła z trzeciego piętra na ulicę zasypaną śniegiem. Czy aby na
pewno? Innego zdania jest jej przyrodni brat, który po trzech miesiącach od
zamknięcia całej sprawy zwraca się o ponowne śledztwo do prywatnego detektywa
Cormorana Strike’a. Detektyw, co prawda niechętnie, ale przyjmuje zlecenie.
Razem ze swoją tymczasową asystentką zaczyna prowadzić śledztwo, które ma
doprowadzić jego i jego klienta do prawdy.
Szczerze
mówiąc myślałam, że Londynowi wystarczy jeden genialny detektyw. Nawet jeśli
żył on dobre „parę” lat temu, powinniśmy zostawić to miasto w spokoju. Całe
szczęście się myliłam, choć może nie do końca. Być może Londyn zasługuje na
tylko jednego cudownego i genialnego Sherlocka Holmesa, jednak to wcale nie
oznacza, że Cormoran Strike nie ma tu już żadnego miejsca bytu. Dlaczego? Bo
Strike wcale nie jest jedynym, genialnym na cały świat detektywem, a
przynajmniej nie tak rysuje się na kartach powieści. Cormoran to zbliżający się
wielkimi krokami do kryzysu wieku średniego trzydziestolatek, weteran wojenny z
uciętą nogą, bez grosza przy duszy i kogoś bliskiego przy sercu. W sumie można
o nim śmiało powiedzieć jako o życiowym nieudaczniku, który ledwo wiąże koniec
z końcem, wmawiając sobie i innym, że tak nie jest. Zatem bijmy brawo Rowling: nie poddała się
schematowi typowego angielskiego detektywa, przez co wykreowała świetną postać,
którą być może ciężko polubić od pierwszego wejrzenia, jednak nadal przyciąga.
Tak jak Holmes nęci swoją elegancją i geniuszem, o którym nie śniło się
filozofom, tak Strike robi to za pomocą swojej niewyględności i błądzeniu w
sprawie. I nadal jest genialny!
Drugą
rzucającą się postacią w oczy jest Robin: charyzmatyczna „tymczasowa”
sekretarka Strike’a, która swoją przebiegłością i błyskotliwością zaskakuje nie
tylko czytelnika, ale i samego pracodawcę. Polubiłam ją od samego początku i
naprawdę żałuję, że tak rzadko pojawiała się w książce, zwłaszcza razem ze
Strikem. Z drugiej strony się jednak cieszę, że nie zaczęli od razu pracować
jak najbliżsi współpracownicy i przyjaciele. Bardzo ciekawie czyta się o ich
„docieraniu się”, zwłaszcza patrząc na czas, jaki Robin ma pracować w biurze
Strike’a. Bardzo spodobała mi się determinacja dziewczyny, która z jednej
strony szuka „normalnej” pracy, a z drugiej nie może oprzeć się spełnianiu swojego
marzenia o rozwiązywaniu zagadek. Jestem niezmiernie ciekawa, jak to dalej się
wszystko potoczy.
Cała
fabuła może wydawać się w ogóle nie posuwać na przód. Mimo że miałam takie
odczucia, jakby nic specjalnego się nie działo, to… w sumie wcale mi to nie
przeszkadzało. Wydaje się, jakby Strike błądził i nie wiedział co robić,
zeznania albo nie wnoszą nic nowego, albo wręcz kłócą się ze słowami kogoś
innego. Tak naprawdę nie jest się w stanie przewidzieć, jak wygląda koniec tej
sprawy. Mimo że nie przychylałam się do teorii, że jednak Lula popełniła
samobójstwo, to czasami to rozwiązanie samo się nasuwało. W sumie byłoby to
niezłe zaskoczenie, a przy tym albo kiepski, albo genialny żart ze strony
autorki- czytać w napięciu 500 stron, by dowiedzieć się, że jednak żadnej
tajemnicy nie było. Całe to zagmatwanie sprawia, że historia jest interesująca
do samego rozwiązania, które- muszę przyznać- jest wyjątkowo niespodziewane i
wątpię, by ktoś je rozgryzł wcześniej. I właśnie to sprawia, że zaczynamy
postrzegać Strike’a zupełnie inaczej, że jednak ma on choć ociupinkę tego
detektywistycznego geniuszu, by być w stanie poukładać pozornie w ogóle
niepowiązane fakty, uprzednio przesiewając je przez sito i oddzielając od
wyjątkowo wiarygodnych bujd i bajek (których troszku jest).
„Wołanie
kukułki” to zdecydowanie książka dla starszej publiczności. Nie chodzi tu tylko
o to, że nie jest to już bajka o czarodziejach, ale poważne, zawiłe, pozbawione
typowego humoru dochodzenie w trudnym śledztwie. Sam styl pisania stawia
wymagania selekcji odbiorców. Język w książce jest brutalny, momentami wulgarny,
ale nie przesadzony. Jest bardzo współczesny, typowy. Wydaje się, jakbyśmy
słuchali prawdziwej rozmowy. Realistyczności dodają choćby stałe „powiedzonka”
danych postaci, a takie a nie inne słownictwo to po prostu kwestia warstwy
społecznej, jaką obejmuje dana historia, oraz temat. Myślę, że sposób rozumowania
i wyrażania opinii danych bohaterów został wiarygodnie oddany. Celebryci wydają
się być rozpieszczeni, zbyt pewni siebie, lubujący się w plotkach, Robin
zachowuje się i myśli jak każda normalna młoda kobieta, Strike podczas
dochodzenia zachowuje chłodny dystans, wydaje się być profesjonalistą. W
momentach odosobnienia natomiast daje się ponieść wspomnieniom i refleksjom, co
trafnie oddane jest przez bardziej poetycki, wyszukany styl. Jedynym drobnym
mankamentem, który przez dłuższy czas mnie denerwował było spolszczanie obcych
słów. Jakoś ciężko było mi czytać o „lanczu” i innych tego typu sprawach. Osobiście
nie rozumiem, dlaczego zdecydowano się na taki zapis, choć wszyscy i tak
rozumieją oryginalną pisownię.
„Wołanie
kukułki” oceniam zdecydowanie na plus. Historia zawarta w książce mnie
zainteresowała, nie dała się do końca rozwikłać, przez co czytało się ją w
napięciu, a zakończenie zaskoczyło i zdecydowanie usatysfakcjonowało. Świat
show-biznesu i modelingu mnie wciągnął, co się ceni zwłaszcza, gdy modą się
raczej człowiek nie interesuje (jak w moim przypadku). Oprócz głównego wątku,
jakim jest sprawa o śmierci Landry, wątki poboczne dotyczące przeszłości Strike’a,
życia Robin i ich współpracy również interesują, nie są nużące i wnoszą wiele
do fabuły. Bohaterowie, zarówno główni, jak i ci najmniejsi, mają charakter,
nie są jednowymiarowi, a zarysowani są na tyle dokładnie, by nie mieć większych
wątpliwości, kto jest kim. Oczywiście na największą uwagę zasługuje Strike i
jego asystentka, którzy mam nadzieję z każdą kolejną częścią będą tworzyć coraz
lepszy, niepowtarzalny duet. W ten oto sposób „Kukułkę” odstawiam w spokoju i w
niepokoju czekam na „Jedwabnika” i resztę.
Rowling podołała zadaniu i Wołanie Kukułki bardzo mi się podobało :) Już nie mogę się doczekać Jedwabnika!
OdpowiedzUsuńrevievv
Mam ogromną chrapkę na tę książkę, zwłaszcza, że po fenomenalnej serii o Harry'm Potterze nie czytałam już żadnej z pozycji pani Rowling - i czas to zmienić! :)
OdpowiedzUsuńhttp://faaantasyworld.blogspot.com/