Tytuł: “Hobbit: Pustkowie
Smauga” („The Hobbit: The Desolation of Smaug”)
Data
premiery: świat: 2 grudnia 2013, Polska: 27 grudnia 2013
Gatunek:
fantasy, przygodowy
Czas
trwania: 2h 41 min
Wytwórnia: New Line Cinema
Reżyseria: Peter Jackson
Scenariusz: Peter Jackson,
Guillermo del Toro, Fran Walsh, Philippa Boyens
W rolach głównych: Ian
McKellen, Martin Freeman, Richard Armitage
Na
podstawie książki J.R.R. Tolkiena „Hobbit”
Fabuła
filmu zaczyna się od retrospekcji, z której w rozmowie Thorina i Gandalfa w
karczmie „Pod rozbrykanym kucykiem” dowiadujemy się o rzekomym spisku, który ma
na celu zgładzić naszego krasnoluda. Nie jestem pewna, po co była cała scena-
załóżmy, że odegrała jakąś rolę wprowadzenia albo nawiązuje do kolejnej części.
Z karczmy przechodzimy już do głównej akcji. Cała brygada z czarodziejem na
czele szuka kogoś, kto mógłby pomóc im w bezpiecznym dotarciu do Mrocznej
Puszczy. Wybór pada na Beorna, przed którym cała kompania brawurowo ucieka
między drzewami, krzakami i trawą i… zamyka się w jego domu. W sumie fajna,
dość zabawna scena… dla osób, które nie czytały książki. W powieści cała
sytuacja z człowiekiem- mutantem była jeszcze śmieszniejsza i szczerze mówiąc,
żałuję, że Jackson ją zmienił. Nasi bohaterowie zamieniają z Beornem kilka
słów, z dobrych kilku dni w książce robi się krótka pogawędka o rasie
gospodarza i fru- krasnoludy muszą opuścić ostatnie miejsce, gdzie mogli
wypocząć. Przed samą puszczą Gandalf opuszcza krasnoludy i hobbita i do końca
filmu nie zobaczymy ich już razem- facet ma ważniejsze sprawy do załatwienia, niż
pilnowanie grupki nierozgarniętych krasnoludów. Pech chciał, że cała paczka jak
zwykle wpada w kłopoty. I znowu- gdzie Gandalf nie może, tam Bilba pośle.
Szczęście kompanii z wyjścia z tarapatów bez żadnego uszczerbku na zdrowiu nie
trwa jednak długo- cała brygada trafia w ręce Leśnych Elfów, ze znanym już
Legolasem i jego urodziwą, ale niebezpieczną kompanką Tauriel na czele. I tak
oto Jackson pominął kolejne ciekawe przygody naszych krasnoludów- z błąkania
się dniami i nocami po lesie w poszukiwaniu tajemniczych płomieni, z uśpionym
Bomburem na plecach (uwielbiam faceta XD), znów mamy tylko chwilkę chodzenia w
kółko. Dostajemy za to trochę naciągany wątek miłosny, całkowicie wzięty od
czapy. W królestwie Leśnych Elfów również nie pobędziemy zbyt długo: rozmowa
Thorina z Tharduilem, rzewna rozmowa Tauriel z Kilim i Legolasem za plecami i w
sumie już nasi bohaterowie pakują się do beczek i spływają rzeką. Przy okazji
na ekranie pojawia się Azog z całą armią orków, a w pościg ruszają elfy.
Następuje według mnie najlepsza scena z całego filmu: jatka między orkami,
elfami i krasnoludami, gdzie każdy bije się z każdym i ogólnie nie wiadomo, o
co chodzi. Mamy Legolasa skaczącego po głowach krasnoludom, mamy latającego
Bombura miażdżącego wszystkich po kolei swoją beczką i okazałym cielskiem, a w
końcu bohaterski czyn Kiliego okupiony strzałą w kolanie. Połączenie akcji i
humoru- najlepsza rzecz pod słońcem. Trudno było mi usiedzieć, patrząc na
skaczącego po krasnoludach elfa i Bombura w powietrzu. Dla tej sceny naprawdę
warto iść do kina. W międzyczasie przenosimy się do Gandalfa, który powoli
dochodzi do wniosku, że coś jest nie tak w Śródziemiu, że „cień i mrok” powoli
ogarniają całą krainę. Krótki epizodzik z Radagastem (który jednak już nie
jeździ na królikach- a może szkoda) i naprawdę fajna scena pojedynku
czarodzieja ze złem (aż czasem chce się krzyknąć: You shall not pass!” ;)). Co
prawda w samej książce nic o tym nie ma, jednak doszły mnie słuchy, że w innych
dziełach Tolkiena wzmianka o tych wydarzeniach się pojawia. Nie czytałam, więc
nie wnikam. Osobom, które przeczytały jedynie „Hobbita” może trochę zamącić w
głowie, ale tylko troszeczkę, fanom wszystkiego, co o Śródziemiu powstało, może
spodobać się nawiązanie do czegoś innego niż LOTR (albo i nie), a tym co nic
nie czytali, nie zrobi to żadnej różnicy- kilka efektów specjalnych tylko
podkręci atmosferę.
Bilbo (Freeman) i Smaug (Cumberbatch)- -ludzie już się śmieją z tego (nie)przypadkowego doboru aktorów. Najwidoczniej panom bardzo dobrze się współpracuje ;) |
Jakimś
cudem, pewnie dzięki okrojonej fabule na koszt „zapychaczy”, kompanii udaje się
jednak dojść do Samotnej Góry na czas. Wcześniej dostajemy krótki wątek z
Bardem, który może w samym „Pustkowiu…” nie gra żadnej ważnej roli (miejmy
nadzieję, że się to zmieni w ostatniej części, bo umniejszenie wagi tej postaci
byłoby już lekką przesadą) i krótkie przedstawienie życia w Laketown. Kili
czuje się coraz gorzej, przy okazji następuje kolejny, jakże zaskakujący
wszystkich zwrot akcji z orkami i kolejna tkliwa scenka z trójkątem Kili-
Tauriel- Legolas. Równolegle akcja toczy się we wnętrzu góry. I znowu- zamiast
błąkać się z pierścieniem na palcu przez kilka dni, Bilbo praktycznie od razu
staje przed Smaugiem w pełnej krasie. Pozory zostają zachowane, hobbit nie
zdradza swojego imienia, mówi zagadkami, ale to jednak nie to samo, co można
było znaleźć w książce. Zamiast pływania w skarbach dostajemy natomiast kolejną
megascenę, która miała za zadanie podkręcić tempo: następuje konfrontacja
krasnoludów ze smokiem, pościgi po całej górze, kilkukrotne cudowne
wyswobodzenie się z łap śmierci i widowiskowe próby zgładzenia poczciwego
smoczyska, na przykład przez oblanie go płynnym złotem. Na pewno jest to o
wiele ciekawsze i bardziej przejmujące rozwiązanie, niż błąkanie się
krasnoludów po swoim zdemolowanym królestwie bez poczucia niebezpieczeństwa
czyhającego za rogiem. Scena trzyma w napięciu, do końca nie wiedziałam, czy
zabiją w końcu smoka, czy może Jackson jednak trochę przyhamował i nie zmienił
wszystkiego totalnie. Film urywa się, podobnie jak pierwsza część, w
najbardziej niespodziewanym momencie, co wręcz może irytować. Jednak taką
irytację rozumiem jak najbardziej na plus.
Chyba
rzeczą, która najbardziej może zdenerwować fanów twórczości Tolkiena, jest dodanie
postaci Tauriel, specjalnie stworzonej dla Evangeline Lilly. Mi to jednak
osobiście nie przeszkadzało. Obsada „Hobbita” jest typowo męska, więc taką „rodzynkę”
w postaci roli kobiecej uważam za dość udaną. Zwłaszcza że postać Tauriel nie
jest nudna jak flaki z olejem. Jest interesująca, silna i nie da sobie w kaszę
dmuchać. Choć wątek miłosny uważam za bardzo naciągany i może niezbyt na
miejscu, jestem bardzo ciekawa, jak to wszystko się skończy. No i może dzięki
temu faceci, którzy chcą obejrzeć „Hobbita” w łatwiejszy sposób namówią swoje
dziewczyny, by jednak nie iść na jakąś denną komedię romantyczną. Przy okazji
częściej mogę oglądać na ekranie Kiliego, co bardzo mnie cieszy. Młody krasnolud
i jego brat to jedne z moich najbardziej ulubionych postaci z książki.
Naprawdę
długo się nad tym zastanawiałam, ale musicie mi wybaczyć jeszcze parę zdań. Nie
mogę pominąć Smauga. Od jakiegoś czasu mam „fazę” na Benedicta Cumberbatcha.
Pominę jego rolę w „Sherlocku”, bo przecież nie o tym mowa (może kiedy indziej).
Facet z natury ma głęboki, radiowy głos (wystarczy posłuchać czegokolwiek w
jego wykonaniu, choćby Sherlocka), ale to, co pokazał w „Hobbicie” jest po
prostu genialne. To, co słyszymy w filmie to naprawdę on- oglądałam filmiki, na
których pokazał swoje zdolności. Wiadomo, że jest to trochę podrasowane, ale już
na zaś obalam wszelkie mity o syntezatorach głosu, ivonkach czy innych pioruństwach,
które mogą zrodzić się w czyichś główkach.
„Pustkowie
Smauga” jest zdecydowanie lepsze od pierwszej części. Przy „Niezwykłej podróży”
miałam kryzysowe momenty, w których byłam bliska zaśnięcia i film bardzo mi się
dłużył, natomiast druga część, mimo że seans rozpoczął się o wiele później, do
samego końca trzymała w napięciu, a koniec filmu na pewno nie ucieszył, ale
pozostawił niedosyt. Naprawdę ciężko było mi wstać z fotela w sali kinowej ze
świadomością, że na następną część znowu trzeba trochę poczekać.
„Hobbit:
Pustkowie Smauga” rozbudził moje zainteresowanie, ale podwyższył też
poprzeczkę, którą postawiła pierwsza część. Także oczekiwania dotyczące
ostatniej hobbitowej części są o wiele większe. Jest to już drugi film, którego
sequel podobał mi się bardziej niż część pierwsza, co tym bardziej mnie
zaskakuje. Moja teza: „Pierwsza część zawsze najlepsza” zdaje się powoli
upadać. „Hobbit” to od początku bardziej swobodna adaptacja, niż trzymająca się
kurczowo pierwowzoru ekranizacja, co nie zmienia faktu, że film
usatysfakcjonuje zarówno tych, co czytali książkę, jak i tych drugich.
Nie
byłabym sobą, gdybym nie powiedziała czegoś o ścieżce dźwiękowej. Howard Shore
jak zwykle się popisał, ale to Ed Sheeran skradł moje serce. Zresztą,
posłuchajcie sami.
Naajs, ale poczekaj na rozszerzoną, wszelkie braki Jackson uzupełni z nawiązką xD
OdpowiedzUsuńPoczekamy, zobaczymy :D
UsuńRzeczywiście lepsza i ogólnie bardzo dobry film, byłam zachwycona :)
OdpowiedzUsuń