19:22

I see fire... I am fire... "Hobbit: Pustkowie Smauga"


Tytuł: “Hobbit: Pustkowie Smauga” („The Hobbit: The Desolation of Smaug”)
Data premiery: świat: 2 grudnia 2013, Polska: 27 grudnia 2013
Gatunek: fantasy, przygodowy
Czas trwania: 2h 41 min
Wytwórnia: New Line Cinema
Reżyseria: Peter Jackson
Scenariusz: Peter Jackson, Guillermo del Toro, Fran Walsh, Philippa Boyens
W rolach głównych: Ian McKellen, Martin Freeman, Richard Armitage
Na podstawie książki J.R.R. Tolkiena „Hobbit”

 Na „Pustkowie Smauga” czekałam praktycznie od momentu wyjścia z sali kinowej po pierwszej części. I mimo że w ciągu tego całego roku głowę zaprzątało mi wiele innych książek, filmów i innych rzeczy, gdzieś z tyłu cały czas pamiętałam, że w grudniu lub styczniu trzeba będzie przejść się do kina. No i w końcu znalazłam czas na nocny seans, który- muszę stwierdzić- zaskoczył mnie.

Fabuła filmu zaczyna się od retrospekcji, z której w rozmowie Thorina i Gandalfa w karczmie „Pod rozbrykanym kucykiem” dowiadujemy się o rzekomym spisku, który ma na celu zgładzić naszego krasnoluda. Nie jestem pewna, po co była cała scena- załóżmy, że odegrała jakąś rolę wprowadzenia albo nawiązuje do kolejnej części. Z karczmy przechodzimy już do głównej akcji. Cała brygada z czarodziejem na czele szuka kogoś, kto mógłby pomóc im w bezpiecznym dotarciu do Mrocznej Puszczy. Wybór pada na Beorna, przed którym cała kompania brawurowo ucieka między drzewami, krzakami i trawą i… zamyka się w jego domu. W sumie fajna, dość zabawna scena… dla osób, które nie czytały książki. W powieści cała sytuacja z człowiekiem- mutantem była jeszcze śmieszniejsza i szczerze mówiąc, żałuję, że Jackson ją zmienił. Nasi bohaterowie zamieniają z Beornem kilka słów, z dobrych kilku dni w książce robi się krótka pogawędka o rasie gospodarza i fru- krasnoludy muszą opuścić ostatnie miejsce, gdzie mogli wypocząć. Przed samą puszczą Gandalf opuszcza krasnoludy i hobbita i do końca filmu nie zobaczymy ich już razem- facet ma ważniejsze sprawy do załatwienia, niż pilnowanie grupki nierozgarniętych krasnoludów. Pech chciał, że cała paczka jak zwykle wpada w kłopoty. I znowu- gdzie Gandalf nie może, tam Bilba pośle. Szczęście kompanii z wyjścia z tarapatów bez żadnego uszczerbku na zdrowiu nie trwa jednak długo- cała brygada trafia w ręce Leśnych Elfów, ze znanym już Legolasem i jego urodziwą, ale niebezpieczną kompanką Tauriel na czele. I tak oto Jackson pominął kolejne ciekawe przygody naszych krasnoludów- z błąkania się dniami i nocami po lesie w poszukiwaniu tajemniczych płomieni, z uśpionym Bomburem na plecach (uwielbiam faceta XD), znów mamy tylko chwilkę chodzenia w kółko. Dostajemy za to trochę naciągany wątek miłosny, całkowicie wzięty od czapy. W królestwie Leśnych Elfów również nie pobędziemy zbyt długo: rozmowa Thorina z Tharduilem, rzewna rozmowa Tauriel z Kilim i Legolasem za plecami i w sumie już nasi bohaterowie pakują się do beczek i spływają rzeką. Przy okazji na ekranie pojawia się Azog z całą armią orków, a w pościg ruszają elfy. Następuje według mnie najlepsza scena z całego filmu: jatka między orkami, elfami i krasnoludami, gdzie każdy bije się z każdym i ogólnie nie wiadomo, o co chodzi. Mamy Legolasa skaczącego po głowach krasnoludom, mamy latającego Bombura miażdżącego wszystkich po kolei swoją beczką i okazałym cielskiem, a w końcu bohaterski czyn Kiliego okupiony strzałą w kolanie. Połączenie akcji i humoru- najlepsza rzecz pod słońcem. Trudno było mi usiedzieć, patrząc na skaczącego po krasnoludach elfa i Bombura w powietrzu. Dla tej sceny naprawdę warto iść do kina. W międzyczasie przenosimy się do Gandalfa, który powoli dochodzi do wniosku, że coś jest nie tak w Śródziemiu, że „cień i mrok” powoli ogarniają całą krainę. Krótki epizodzik z Radagastem (który jednak już nie jeździ na królikach- a może szkoda) i naprawdę fajna scena pojedynku czarodzieja ze złem (aż czasem chce się krzyknąć: You shall not pass!” ;)). Co prawda w samej książce nic o tym nie ma, jednak doszły mnie słuchy, że w innych dziełach Tolkiena wzmianka o tych wydarzeniach się pojawia. Nie czytałam, więc nie wnikam. Osobom, które przeczytały jedynie „Hobbita” może trochę zamącić w głowie, ale tylko troszeczkę, fanom wszystkiego, co o Śródziemiu powstało, może spodobać się nawiązanie do czegoś innego niż LOTR (albo i nie), a tym co nic nie czytali, nie zrobi to żadnej różnicy- kilka efektów specjalnych tylko podkręci atmosferę.


Bilbo (Freeman) i Smaug (Cumberbatch)-
-ludzie już się śmieją z tego (nie)przypadkowego doboru aktorów.
Najwidoczniej panom bardzo dobrze się współpracuje ;)
Jakimś cudem, pewnie dzięki okrojonej fabule na koszt „zapychaczy”, kompanii udaje się jednak dojść do Samotnej Góry na czas. Wcześniej dostajemy krótki wątek z Bardem, który może w samym „Pustkowiu…” nie gra żadnej ważnej roli (miejmy nadzieję, że się to zmieni w ostatniej części, bo umniejszenie wagi tej postaci byłoby już lekką przesadą) i krótkie przedstawienie życia w Laketown. Kili czuje się coraz gorzej, przy okazji następuje kolejny, jakże zaskakujący wszystkich zwrot akcji z orkami i kolejna tkliwa scenka z trójkątem Kili- Tauriel- Legolas. Równolegle akcja toczy się we wnętrzu góry. I znowu- zamiast błąkać się z pierścieniem na palcu przez kilka dni, Bilbo praktycznie od razu staje przed Smaugiem w pełnej krasie. Pozory zostają zachowane, hobbit nie zdradza swojego imienia, mówi zagadkami, ale to jednak nie to samo, co można było znaleźć w książce. Zamiast pływania w skarbach dostajemy natomiast kolejną megascenę, która miała za zadanie podkręcić tempo: następuje konfrontacja krasnoludów ze smokiem, pościgi po całej górze, kilkukrotne cudowne wyswobodzenie się z łap śmierci i widowiskowe próby zgładzenia poczciwego smoczyska, na przykład przez oblanie go płynnym złotem. Na pewno jest to o wiele ciekawsze i bardziej przejmujące rozwiązanie, niż błąkanie się krasnoludów po swoim zdemolowanym królestwie bez poczucia niebezpieczeństwa czyhającego za rogiem. Scena trzyma w napięciu, do końca nie wiedziałam, czy zabiją w końcu smoka, czy może Jackson jednak trochę przyhamował i nie zmienił wszystkiego totalnie. Film urywa się, podobnie jak pierwsza część, w najbardziej niespodziewanym momencie, co wręcz może irytować. Jednak taką irytację rozumiem jak najbardziej na plus.


Chyba rzeczą, która najbardziej może zdenerwować fanów twórczości Tolkiena, jest dodanie postaci Tauriel, specjalnie stworzonej dla Evangeline Lilly. Mi to jednak osobiście nie przeszkadzało. Obsada „Hobbita” jest typowo męska, więc taką „rodzynkę” w postaci roli kobiecej uważam za dość udaną. Zwłaszcza że postać Tauriel nie jest nudna jak flaki z olejem. Jest interesująca, silna i nie da sobie w kaszę dmuchać. Choć wątek miłosny uważam za bardzo naciągany i może niezbyt na miejscu, jestem bardzo ciekawa, jak to wszystko się skończy. No i może dzięki temu faceci, którzy chcą obejrzeć „Hobbita” w łatwiejszy sposób namówią swoje dziewczyny, by jednak nie iść na jakąś denną komedię romantyczną. Przy okazji częściej mogę oglądać na ekranie Kiliego, co bardzo mnie cieszy. Młody krasnolud i jego brat to jedne z moich najbardziej ulubionych postaci z książki. 


Naprawdę długo się nad tym zastanawiałam, ale musicie mi wybaczyć jeszcze parę zdań. Nie mogę pominąć Smauga. Od jakiegoś czasu mam „fazę” na Benedicta Cumberbatcha. Pominę jego rolę w „Sherlocku”, bo przecież nie o tym mowa (może kiedy indziej). Facet z natury ma głęboki, radiowy głos (wystarczy posłuchać czegokolwiek w jego wykonaniu, choćby Sherlocka), ale to, co pokazał w „Hobbicie” jest po prostu genialne. To, co słyszymy w filmie to naprawdę on- oglądałam filmiki, na których pokazał swoje zdolności. Wiadomo, że jest to trochę podrasowane, ale już na zaś obalam wszelkie mity o syntezatorach głosu, ivonkach czy innych pioruństwach, które mogą zrodzić się w czyichś główkach.
„Pustkowie Smauga” jest zdecydowanie lepsze od pierwszej części. Przy „Niezwykłej podróży” miałam kryzysowe momenty, w których byłam bliska zaśnięcia i film bardzo mi się dłużył, natomiast druga część, mimo że seans rozpoczął się o wiele później, do samego końca trzymała w napięciu, a koniec filmu na pewno nie ucieszył, ale pozostawił niedosyt. Naprawdę ciężko było mi wstać z fotela w sali kinowej ze świadomością, że na następną część znowu trzeba trochę poczekać.


„Hobbit: Pustkowie Smauga” rozbudził moje zainteresowanie, ale podwyższył też poprzeczkę, którą postawiła pierwsza część. Także oczekiwania dotyczące ostatniej hobbitowej części są o wiele większe. Jest to już drugi film, którego sequel podobał mi się bardziej niż część pierwsza, co tym bardziej mnie zaskakuje. Moja teza: „Pierwsza część zawsze najlepsza” zdaje się powoli upadać. „Hobbit” to od początku bardziej swobodna adaptacja, niż trzymająca się kurczowo pierwowzoru ekranizacja, co nie zmienia faktu, że film usatysfakcjonuje zarówno tych, co czytali książkę, jak i tych drugich.

Nie byłabym sobą, gdybym nie powiedziała czegoś o ścieżce dźwiękowej. Howard Shore jak zwykle się popisał, ale to Ed Sheeran skradł moje serce. Zresztą, posłuchajcie sami.


3 komentarze:

  1. Naajs, ale poczekaj na rozszerzoną, wszelkie braki Jackson uzupełni z nawiązką xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Rzeczywiście lepsza i ogólnie bardzo dobry film, byłam zachwycona :)

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)