Tytuł: “Igrzyska
śmierci: W pierścieniu ognia” (Hunger Games: Catching Fire”)
Data premiery: świat:
11 listopada 2013, Polska: 22 listopada 2013
Gatunek: akcja, sci-fi
Czas trwania: 2h 36 min
Wytwórnia: Lionsgate
Reżyseria: Francis
Lawrence
Scenariusz: Simon Beaufoy, Michael Arndt
W rolach głównych:
Jennifer Lawrence, Josh Hutcherson, Liam Hemsworth
Na podstawie książki
Suzanne Collins „W pierścieniu ognia”
Od mojego wypadu na jedną z najbardziej wyczekiwanych
premier tego roku minął już tydzień. O moich oczekiwaniach pisałam przy
zwiastunowym spontanie. Czy film trzyma poziom trailerów?
Mam nadzieję, że osoby, które czytały książkę lub
oglądały film wybaczą mi krótkie wprowadzenie w fabułę dla tych, którzy nie
mają większego pojęcia o całej serii (jest ktoś taki w ogóle?). Katniss i Peeta
po wygranych Głodowych Igrzyskach ruszają w podróż po dystryktach państwa
Panem. Kapitolowi z prezydentem Snowem na czele nie podoba się fakt, że
ostatnie rozgrywki wygrała nie jedna, lecz dwie osoby. Zwłaszcza, że mieszkańcy
dystryktów uznali to jako sprzeciw wobec władzy i początek rewolucji. Katniss i
Peeta zostają więc uznani za wrogów numer jeden, których trzeba jak najszybciej
i jak najdyskretniej się pozbyć. Tymczasem trwają przygotowania do
szczególnych, 75 Głodowych Igrzysk.
Tyle byłoby w temacie fabuły. Staram się spoilerować
jak najmniej, czego znowu nie mogę powiedzieć o osobach zajmujących się
reklamą. Podobnie jak w przypadku „Intruza”, tak i tu na króciutkim opisie
filmu aż roi się od niepotrzebnych faktów. Niektórzy mogą powiedzieć: „I tak
wszyscy się tego domyślają”. Nie zmienia to jednak faktu, że odbiera to jeden z
najważniejszych elementów zaskoczenia w akcji.
Całe szczęście cała reszta jest świetna i bez żadnych
wątpliwości mogę powiedzieć, że „W pierścieniu ognia” jest o niebo lepsze od
pierwszej części „Igrzysk śmierci”. W sumie rzecz niezwykła, bo rzadko się
zdarza, że sequele przebijają poprzednie części. Po pierwsze: całkiem inna
realizacja i zdjęcia. Ci, którzy bali się, że po obejrzeniu „Catching Fire”
dostaną oczopląsu i zawrotów głowy tak, jak po „Hunger Games”, mogą spokojnie
iść do kina. Kamera już nie skacze na prawo i lewo, a film nie stracił przy tym
tego uczucia niepokoju, które zbudował drżący obraz z pierwszej części. Poza
tym ekranizacja cały czas trzyma w napięciu, co całkowicie różni ją od tej
pierwszej, która stała się filmem o wchodzeniu na drzewa, spaniu na drzewach i
schodzeniu z drzew, żeby przejść na inne drzewo. Tak właśnie odebrałam
„Igrzyska śmierci”- zresztą nie ja jedna. Największą zabawę będą miały
zwłaszcza te osoby, które nie czytały książki i nie wiedzą, co ich czeka.
Wczuwając się w rolę takiej osoby „nieobeznanej”, uważam, że może ich czekać
niezłe zaskoczenie, bo naprawdę do końca nie wiadomo, o co w tym wszystkim
chodzi. Film nie skąpi nam też scen zabawnych. Zwłaszcza jedna, z uczestnictwem
jednej z trybutek spoza Dwunastki, wyjątkowo mocno zapada w pamięć. Brawa
należą się więc scenarzystom, nowemu reżyserowi, który postawił całość na nogi
i aktorom, którzy świetnie wczuli się w swoje role i do końca nie zdradzili
swojej twarzy w pełnej krasie. Ekranizacja trzyma się przez to książki, choć
oczywiste jest to, że część faktów została pominięta lub lekko zmieniona.
Całość jednak nie powinna zawieść nawet największych fanów.
Niestety
przez rok zdążyło mi się trochę zapomnieć faktów dotyczących bohaterów, jak i
szczegółowych zarysów akcji, czego wcale nie uważam za minus, bo czekając na
według mnie ważną scenę, po drodze dostawałam co najmniej kilka „wstrząsów”,
które tym bardziej umilały mi seans. Nie mam zamiaru więc rozpisywać się
szczegółowo o aktorach, którzy wcielili się w nowe postaci. W większości nie są
to wielkie zarzuty, bo wszyscy spisali się co najmniej bardzo dobrze. Bardziej
chodzi o wygląd zewnętrzny. Inaczej wyobrażałam sobie Finnicka, jednak Sam
Claffin, mimo że na moje oko starszy niż bohater książki, całkiem fajnie
odegrał rolę ulubieńca Kapitolu i obiekt westchnień wszystkich kobiet. Zupełnie
odwrotnie było w przypadku Beetee’ego, którego wyobrażałam sobie jako
poczciwego staruszka, a który w filmie okazał się facetem w średnim wieku o
bardzo przyjemnej buźce. Największym zaskoczeniem byli jednak dla mnie chyba
Plutarch i prezydent Snow. W momencie seansu dotyczyło to zwłaszcza tego
pierwszego, gdyż z Donaldem Sutherlandem zdążyłam się już oswoić przy okazji
wszystkich zwiastunów, plakatów i innych tego typu spraw. Nie mogę zapomnieć o
Effie, która jest tak samo naiwna, ale pozytywna jak w poprzedniej części, oraz
panu imieniem Caeser Flickerman- tak samo irytującego, a jednocześnie nie
dającego się nie lubić, którego wraz z jego 32 śnieżnobiałymi zębami możemy
oglądać w pełnej krasie.
„W
pierścieniu ognia” niewątpliwie bije „Igrzyska śmierci” na głowę. Nie wiem, czy
to zasługa nowego reżysera, Francisa Lawrence’a, ale jeśli tak, to należą mu
się niskie ukłony i głośne brawa. Pierwsza część bestselerowej serii naprawdę
niczym nie zasłużyła sobie na taką realizację, która do najlepszych nie należy.
Druga część podniosła poziom i sprawia, że nie czujemy już tego niesmaku po
pierwszej ekranizacji. Akcja jest wartka, nie wlecze się jak flaki z olejem, a
ponad dwie godziny filmu mija jak z bicza strzelił (czego nie mogę powiedzieć
znów o „Igrzyskach”, których obejrzenie rozłożyłam sobie na aż dwa wieczory).
Mamy tu do czynienia z bardzo fajnymi efektami specjalnymi (choć niebo
spadające na głowę w ostatniej scenie w postaci metalowych rusztowań trochę
mnie zmieszało i rozbawiło- do tej pory nie wiem, dlaczego zrobili to tak, a
nie inaczej). Nie wiem co prawda, jak wyglądają one w 3D, gdyż moje oczy nie
trawią dwóch par okularów na raz i rozmazanych kształtów, które teoretycznie
mają wyskakiwać nam z ekranu (osobiście zawsze będę polecała wersje tradycyjne,
dwuwymiarowe). Jeśli ktoś był na 3D chętnie poznam opinię. Do tego trzeba dodać
muzykę i ogólnie dźwięk, który w sali kinowej daje po uszach w najlepszych
momentach, świetne kostiumy, które po prostu musiały wyglądać tak, a nie
inaczej (jakby to sknocili, to chyba nie tylko ja bym nie podarowała) i bardzo
dobrą grę aktorską. Dla dziewcząt: „W pierścieniu ognia” da nam wiele scen
romantycznych, a tylu pocałunków w trójkącie Katniss- Peeta- Gale nie
przypominam sobie nawet w całej serii. Dla chłopaków trochę niepocieszająca
wiadomość: bohaterowie będą walczyć, poleje się krew (i to nieraz) jednak
niewiele znajdzie się prawdziwej krwawej jatki. Jednak to wcale nie oznacza, że
Wam się nie spodoba- dobra intryga i tajemnica są niejednokrotnie lepsze niż
szaleniec z piłą mechaniczną. Jedyna rzecz, do której mogę się przyczepić, a
która chyba już nigdy mnie w pełni mnie nie zadowoli jest soundtrack. Mieli być
Imagine Dragons, The Lumineers, Sia, Of Monsters And Man I wielu innych,
tymczasem nie usłyszałam, a przynajmniej nie pamiętam, żebym usłyszała któreś z
nich. Był Coldplay, jak zwykle na końcu, więc też nie nacieszyłam się nim
zbytnio, gdy trzeba wychodzić. Jeśli się mylę (a pewnie tak jest), to byłabym
wdzięczna, gdybyście podali mi (choćby opisowo), w których momentach była jaka
piosenka. Mi po głowie chodzą niestety tylko wersje instrumentalne. Ten
maciupeńki, maciupupunieńki zgrzyt jednak nie zmienia faktu, iż nie mogę się
doczekać kolejnego spotkania z „Catching Fire”, z samymi „Igrzyskami..” i z
„Kosogłosem”, którego pierwsza część pojawi się za około rok (czy mnie pamięć
nie myli, czy dzielenie ostatnich części na dwie ekranizacje zaczęło się od
„Harry’ego Pottera”?). Tymczasem niemal na sto procent jestem pewna, że moją
ulubioną częścią, zarówno filmową, jak i książkową, jest na razie bezapelacyjnie
„W pierścieniu ognia”.
Jednocześnie chciałabym ogłosić, że od niedawna na Facebook'u istnieje strona poświęcona naszemu blogowi, na której będziemy zamieszczać informacje o nowych recenzjach, planach, a także bardziej spontaniczne, krótkie wpisy dotyczące wszelkiej maści rozrywki. Jeśli chcecie być na bieżąco, bardzo zachęcamy do polubienia naszej strony. Pamiętajcie, że bloga tworzycie też Wy i bardzo zależy nam na Waszej opinii. Dlatego odwiedzajcie naszego bloga, komentujcie, obserwujcie, lajkujcie, a my postaramy się sprostać wszelkim oczekiwaniom. Link na Facebooka znajdziecie poniżej.
Niestety, książki jeszcze nie czytałam, ale jestem już po seansie, a film mogę spokojnie zaliczyć do moich ulubionych :)
OdpowiedzUsuńTak słyszałam, że ta część filmu jest lepsza od poprzedniej. Książka podobała mi się, a "W pierścieniu ognia" właśnie najbardziej :)
OdpowiedzUsuńAni nie oglądałem, ani nie czytałem. Chyba czas nadrobić zaległości.
OdpowiedzUsuń[rozprawykuby.blogspot.com]