Tytuł:
„Cierpienia młodego Wertera”
Autor:
Johann Wolfgang Goethe
Liczba
stron: 109
Wydawca:
Greg
Przeczytałam
tę książkę tylko dlatego, że była ona opracowywana w tamtym roku, a ja nie
chciałam mieć zaległości na polskim od samego początku. Poświęciłam więc cały
pierwszy weekend szkolnego września na tę krótką, ale jakże ciężką lekturę.
Gdybym mogła sięgnąć po nią tylko z przyjemności, na pewno bym się nie
zdecydowała i patrząc na to z obecnej perspektywy, nie żałowałabym. Nie mogę
jednak zaprzeczyć, że dzięki temu, że jakoś książkę przemęczyłam, zarobiłam na
starcie kilka dobrych ocen.
Werter jest
młodzieńcem, typowym romantykiem, który po dość niefortunnym., tajemniczym
romansie, przenosi się do niejakiego Wahlheim, skąd relacjonuje nawet
najbłahsze wydarzenia swojemu przyjacielowi Wilhelmowi. Typowy samotnik, pasjonata natury, poezji i sztuki pewnego
dnia poznaje Lottę, w której zakochuje się od pierwszego wejrzenia. Niestety
dziewczyna jest zaręczona z innym, pewnym Albertem, który wyjechał załatwić
jakieś sprawy. Werter od samego początku jest na straconej pozycji, mimo to
każdą wolną chwilę spędza z Lottą i jej rodzeństwem. Nawet wtedy, gdy Albert
wraca do narzeczonej, bohater nie odstępuje swojej ukochanej na krok i coraz
bardziej się w niej zadurza. Wkrótce jego uczucie zaczyna doprowadzać go do
nieuchronnej klęski.
Książkę
dosłownie zmęczyłam w dwa dni, ale na pewno nie byłoby tak, gdyby nie presja
czasu. Lektura polegała jedynie na tym, by móc później powiedzieć bez kłamania, że ją
przeczytałam. O czytaniu ze zrozumieniem nie było tutaj raczej mowy, choć
oczywiście ogólne przesłanie i zarys sytuacji w pamięci utkwił. Wywodów Wertera
nawet nie trzeba próbować zrozumieć, bo według mnie jest to co najmniej bardzo,
BARDZO trudne, wszystkie jego refleksje dotyczące życia i śmierci, miłości i
nienawiści wloką się jak flaki z olejem, a zaszyfrowane nazwiska bohaterów
(którzy w ogóle nie są tu potrzebni, bo wszystko kręci się wokół Wertera i jego
Lotty) i miejsc wcale nie ułatwiają przebrnięcia przez całość (nie wiem jak Wy, ale mnie
okropnie przeszkadzało latanie od fabuły do przypisów na dole strony i
wyjaśnień na końcu książki, które i tak do niczego się nie przydają). Wszystko
sprawia, że te banalne 100 stron staje się katorgą i prawdziwymi cierpieniami
młodego Janka, Franka czy innego ucznia. Cóż, po raz kolejny lektura szkolna
okazała się totalną klapą, podczas gdy wydaje mi się, że nie byłoby aż tak
trudno znaleźć inną, ciekawszą książkę o podobnej tematyce, formie i wielkości.
Jeśli ktoś
chce znaleźć coś do przeczytania dla zabicia czasu, ot z ciekawości i myśli o
„Werterze” (czy ktoś taki w ogóle jest?)- kategorycznie odradzam. Nie jest to książka, która pozwoli na
chwilę relaksu. Jedynym plusem, który idzie za przeczytaniem powieści jest to,
że istnieją jakieś mikroskopijne szanse, że książka znajdzie się akurat na
Waszym arkuszu maturalnym z języka polskiego. Albo jeśli gdy Wasz polonista
uwielbia „Cierpienia…” i lektura pozwoli na zarobienie dobrej oceny lub dwóch
lub chociaż ustrzeże przed niepożądaną kosą.
raczej nie mój klimat ;D
OdpowiedzUsuńzapraszam do mnie ;)
http://mybooksmylife.blog.pl/
Zgadzam się z tobą,dla to tez była męczarnia,czytałam o wiele lepsze lektury
OdpowiedzUsuńMam prośbę, mogłabyś polecić mojego bloga w swoim następnym poście? odwdzięczę się tym samym ;)
OdpowiedzUsuńteż męczyłam tę lekturę .. podziwiam Cię ,że ogarnęłaś ją w dwa dni : ) mi zajęło to troszkę więcej czasu : )
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowy rozdział :)
OdpowiedzUsuńhttp://mybooksmylife.blog.pl/
Pozdrawiam
C.C.Clouds ;*
Nie przepadam za lekturami. "Cierpienia młodego Wertera" czytaliśmy tylko fragmentami, chociaż jestem w grupie rozszerzonej. Oczywiście niezbyt mi się podobała ta książka, chociaż głównego bohatera jestem w stanie nawet trochę zrozumieć :D
OdpowiedzUsuń