12:00

Podsumowanie roku 2016 cz.2- Naj...Roku

                Tak jak obiecałam, tym razem nie przedłużając wszystkiego o kolejny miesiąc, chciałabym podzielić się z Wami moimi Ulubieńcami i Antyulubieńcami Roku 2016. Muszę przyznać, że dawno nie miałam tylu kandydatów do poszczególnych kategorii, a jednocześnie nie miałam większego problemu z wybraniem tych naj. I mimo że większość z tych rzeczy jest powszechnie znana, mam nadzieję, że coś wpadnie Wam w oko.


Książka Roku: „Dwór cierni i róż” Sarah J. Maas
Jeśli chodzi o najlepszą książkę roku 2016, to miałam dwa typy. Ten drugi to tak naprawdę więcej niż jedna powieść, więc nie chciałam naginać jakoś zasad albo wybierać jedną ulubioną spośród kilku. Ma być jedna książka, więc jest jedna książka. A jest nią „Dwór cierni i róż” Sary J. Maas. Według mnie to zdecydowanie lepsza historia od „Szklanego tronu”, do którego mam coraz więcej wątpliwości i o którym nie myślałam zbyt wiele po skończeniu lektury. Natomiast ACOTAR zajmował moje myśli przez kilka dobrych dni, a nawet teraz od czasu do czasu odzywa się we wspomnieniach. Zdecydowanie czekam bardziej na tę kontynuację niż na kolejny- nie pamiętam który z kolei- tom „Szklanego tronu”.


Książkowe Zaskoczenie Roku: Trylogia Czasu Kerstin Gier
Tu całe szczęście wręcz idealnie pasował ten drugi kandydat. Nigdy nie myślałam, że Trylogia Czasu Kerstin Gier może mi się tak bardzo spodobać. Oczywiście największe zaskoczenie wiązało się z „Czerwienią rubinu”. Do tej pory nie mogę się od tego odpędzić, a w połączeniu z filmami cała seria zawładnęła mną od czasu wakacji. Trochę głupio czytać mi to jeszcze raz po tak krótkim czasie, ale chętnie sięgnęłabym po książki już teraz. I aż korci mnie, żeby w końcu zrobić sobie maraton z filmową wersją, która jest kompletnie inna, a jednocześnie równie zajmująca.



 Książkowy Gniot Roku: „Kiedy odszedłeś” Jojo Moyes/ „Fangirl” Rainbow Rowell
W tym roku mamy straszny tłok w tej kategorii, bo aż dwie książki zawiodły mnie co najmniej bardzo. Jedna z nich to hit poprzednich lat, który kompletnie mnie nie porwał i nie widzę powodów, dla którego książka stała się takim fenomenem. A mowa o „Fangirl” Rainbow Rowell. Być może nie jest to książka tragiczna, ale po takich opiniach i recenzjach, po takich oczekiwaniach rozczarowanie jest po prostu straszne. Druga książka natomiast od początku wydawała się mieć marne szanse na sukces, ale niestety okazało się jeszcze gorzej. „Kiedy odszedłeś” Jojo Moyes bez Willa Traynora od początku startowało z przegranej pozycji, bo w dużym stopniu to ta postać trzymała poziom „Zanim się pojawiłeś”. Niestety kontynuacja zaliczyła taką glebę, której sama nigdy bym się nie spodziewała. Nie jestem w stanie wybrać, bo obie książki zdenerwowały mnie niemiłosiernie, w dodatku czytałam je jedna po drugiej, dlatego w tym roku gniotów będzie dwa.




Film Roku: „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć”
Tu nawet nie będę się rozpisywać. Nie obejrzałam zbyt wielu filmów w tym roku, ale ile razy nie byłabym w kinie, to i tak wygrałby „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć”. Długo prowadził specjalny „Sherlock”, później „Gdzie jest Dory”, ale Newt Scamander po prostu oszołomił wszystkich i schował do swojej magicznej walizeczki.




Najgorszy Film Roku: „Wierna”
Zwykle mam problem z wytypowaniem najgorszego filmu roku, a tym razem było to bardzo łatwe. Zdecydowanie najbardziej przeciętna była tutaj „Wierna”. O ile „Niezgodna”, jak i „Zbuntowana” jakoś mnie trzymały w tym kinie, to trzecia część w ogóle nie zapadła mi w pamięci. Z fabuły nie pamiętam kompletnie nic, więc chyba było naprawdę źle, a jedyne co kojarzę, to straszne efekty specjalne, które odbijają mi się do tej pory. Zastanawiam się, czy budżet nie pozwolił na bardziej wyrafinowane CGI, czy może jesteśmy już tak atakowani wirtualną rzeczywistością, że nie sposób widza zadowolić, ale już lepiej wyglądały efekty specjalne w filmie promującym moje liceum. Najprawdopodobniej jest to koniec wszelkiej przygody z tą serią, bo ani po książki, ani po ostatni film/ serial (co to w końcu ma być, bo różne wersje słyszałam?) sięgać nie zamierzam.


Serial roku:
Tutaj ni ma nic, bo moje postanowienie o nadrobieniu seriali poszło się czesać. Ale spokojnie: w najbliższym podsumowaniu na pewno coś będzie, bo Netflix już u mnie gra i buczy.


Artysta Roku: Team Starkid
Z artystą roku też nie miałam większego problemu, mimo że nie jest to do końca oczywisty kandydat. Dlaczego? Bo nie jest to ani zespół, ani solista, ani instrumentalista, ale grupa teatralna. A mówię oczywiście o mojej największej miłości tego roku, czyli Starkid Productions, włączając wszystkie pomniejsze grupy i pojedynczych artystów z nimi związanych. Dzięki Team Starkid, bez wychodzenia z domu mogę oglądać świetne pod względem muzyki, fabuły, a przede wszystkim humoru musicale. Dzięki nim przypomniałam sobie niejako, dlaczego tak bardzo lubię teatr muzyczny.  Aż mam ochotę obejrzeć jeszcze raz ich wszystkie produkcje (dwie jeszcze przede mną!), a później nadrobić całe Glee. A później założyć swoją grupę teatralną i robić coś podobnego. Jedno jest pewne: od tamtego roku niekoniecznie Radcliffe, Watson, Grint i Felton będą kojarzyć mi się z Harrym, Hermioną, Ronem i Malfoyem, a Quirellmort stał się najnowszym OTP.

A Very Potter Sequel "Stutter"
Twisted: The Untold Story of a Royal Vizier "Twisted"
Tin Can Brothers "Spies Are Forever" zwiastun

Reaktywacja Roku: Panic! at the Disco
                Co prawda już w okrojonym składzie, ale „zespół” daje radę i po raz kolejny przy tej kategorii zastanawiam się, dlaczego tak długo czekałam z odświeżeniem I aktualizacją twórczości artystów, których przecież bardzo lubię. Zwłaszcza że uwielbiam Brendona Urie nie tylko za jego naprawdę godne podziwu umiejętności, ale również za jego humor i osobowość.

"Victorious"
"Impossible Year"



Album Roku: Panic! at the Disco „Death of a Bachelor”
                W związku z reaktywacją P!ATD nie miałam żadnego problemu z wyborem płyty, której najczęściej słuchałam w tym roku. Uwielbiam tę różnorodność, jaka panuje na krążku, gdzie zażyjemy połączenia typowych poprockowych/alternatywnych/ emo (nie znoszę tego określenia) kawałków z klasyką i elegancją Sinatry. Dla każdego coś dobrego, dla mnie szczególnie „L.A. Devotee”, „House Of Memories”, „Golden Days” i „Victorious”.




"House Of Memories"

Odkrycie Roku: All Good Things

                Nowa kategoria, ale w tym roku poznałam wyjątkowo dużo fajnych I nowych rzeczy. I mogłabym tutaj powtórzyć się i wspomnieć o Team Starkid, ale przecież o wiele lepsze i bardziej słuszne będzie podzielenie się jak największym dobrem. Zwłaszcza że jest to perełka nie za bardzo znana, co mnie dziwi i przeraża. All Good Things, czyli zespół który pokochałam przez trailer „Błękitu szafiru”, zespół,  który na Fb ma niecałe 4 tysiące polubień, a który gra TAKĄ muzykę. Od momentu, gdy poznałam ich dorobek dosłownie maltretuję swoje uszy ich piosenkami. Tym bardziej jest mi smutno, że są tak mało popularni, mimo że ich piosenki pojawiają się w znanych produkcjach (pal lich „Błękit szafiru”, w „Dance Moms” Maddie Ziegler tańczyła do ich piosenki, a pojawiają się one też w popularnych serialach!). Czekam z niecierpliwością na przełom i w końcu na solowy ogólnodostępny krążek.
"Love And War"

"Fight"
"Get Up"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)