Tej historii bieg stary jest jak świat... "Piękna i Bestia"
Tytuł:
„Piękna i Bestia” („Beauty and the Beast”)
Data premiery: świat: 23
lutego 2017, Polska: 17 marca 2017
Gatunek: fantasy, musical, romans
Czas trwania: 2h 9min
Wytwórnia: Disney
Reżyseria: Bill Condon
Scenariusz: Stephen Chbosky, Evan
Spiliotopoulos
W rolach głównych: Emma Watson, Dan Stevens,
Luke Evans, Josh Gad
Na
fabularną wersję „Pięknej i Bestii” czekałam w sumie od momentu ogłoszenia, że
taki film powstanie. Emma Watson obsadzona w głównej roli też mi nie
przeszkadzała, choć miałam pewne obawy, nie tyle jak wypadnie w filmie, a jak
zostanie odebrana przez widzów, którzy nie mogą wymazać wizerunku Hermiony
sprzed oczu. W ogóle, czy to nie dziwne, że od tej pory dzieci mogą zapamiętać
Watson nie jako Hermionę, a właśnie jako Bellę?
Bella mieszka w małej francuskiej wiosce, gdzie
wiedzie spokojne życie ze swoim ojcem. Gdy dowiaduje się, że ten został
uwięziony w nawiedzonym zamku ukrytym w środku puszczy przez potworną bestię,
postanawia zostać w zamku w zamian za wolność starego ojca. Bestia zgadza się na
ten układ. Z czasem Bella poznaje sekrety swojego nowego domu, historię jego
zaklętych w meble mieszkańców, jak i samego właściciela.
Le Fou to jeden z promyczków całej produkcji...
Oryginalna
animacja była mi zupełnie obca aż do dnia premiery, gdy uznałam, że najwyższy czas
ją sobie nadrobić, więc nie wiązałam z nią żadnych silniejszych emocji i
wspomnień z dzieciństwa. I być może dlatego tak pozytywnie odebrałam ten remake,
a jednocześnie rozumiem, dlaczego ludzie nie są do końca zadowoleni z
wprowadzonych zmian. Gdyby ktoś zmienił moją Pocahontas albo nawet Arielkę też
pewnie zgrzytałabym zębami.
Zacznijmy
od tego, w jakiej konwencji utrzymany jest cały film. Producenci postanowili
iść na całość i zrobić z tego pełnoprawny, widowiskowy musical na dużym
ekranie, co bardzo mi się podoba. Zakochałam się wręcz w tym pomyśle i już nie
mogę się doczekać, by usłyszeć informacje, że baśń zostanie przeniesiona na
sceny teatrów muzycznych. Film ma mnóstwo elementów, które zagrają idealnie w
przedstawieniu, a przy technologii, jaka używana jest dzisiaj w teatrach nie
widzę większych przeszkód i trudności- nawet technicznych, by przełożyć
scenariusz na realia teatralne bez większych zmian.
Do
oryginalnej ścieżki muzycznej dodano dwie nowe piosenki, przez co film staje
się jeszcze bardziej musicalowy. Czasami animacje Disneya same nie wiedzą, czym
dokładnie chcą być i zatrzymują się na kilku chwytliwych piosenkach, które
jednak nie czynią z nich filmów muzycznych, a z drugiej strony odchodzą od
animacji, powiedzmy, czysto przygodowych i familijnych. Największą zaletą tych
piosenek jest jednak to, że idealnie wpasowują się w klimat tych oryginalnych
kawałków, przez co osoby, które nie znają pierwowzoru nawet nie zauważą
różnicy. W połączeniu z przepiękną ścieżką dźwiękową również opartą o
oryginalną, ale umiejętnie wzbogaconą, tworzą poruszający, pełen emocji i magii
klimat już od pierwszych minut filmu, a wręcz od samego zwiastuna. Rozumiem
jednak, że wielu osobom ten natłok muzyki i piosenek może się nie spodobać,
gdyż są np. tacy, którzy nie lubią tańczonych i śpiewanych wstawek w filmach,
dlatego uprzedzam, żeby takowe osoby omijały raczej „Piękną i Bestię” szerokim
łukiem.
Nowe projekty zaklętych mieszkańców zamku
mogą na początku denerwować, ale ostatecznie miło się na nie patrzy...
Trzeba
przyznać, że w całym tym muzycznym natłoku aktorzy odnajdują się bardzo dobrze.
Na pierwszy rzut oka widać, a raczej słychać, że większość z nich to nie są
aktorzy musicalowi, ale wszyscy przynajmniej starają się trzymać poziom, przez
co słucha się tego wszystkiego bardzo miło. Chociaż muszę przyznać, że trochę
przesadzono z autotunem u Emmy Watson i zwłaszcza wtedy, gdy jest to pierwsza
kwestia w całym filmie, rodzi się w głowie takie niedowierzanie i leciutki
zgrzyt. Luke Evans jako Gaston i Josh Gad jako Le Fou kradną całe show swoją
brawurową sceną w karczmie (od tamtego momentu prawdziwie zakochałam się w
Gastonie, bez względu na to, jakim bucem był), Evana McGregora jako Lumiere
albo się kocha, albo nienawidzi za jego akcent, a otwierające i zamykające sceny balowe są po prostu bajeczne. Nie mogę przestać wyobrażać sobie, jak by
to wyglądało na scenie, na żywo, w wykonaniu piekielnie uzdolnionych aktorów
musicalowych. Jedyne, do czego mogę się przyczepić, to głośność filmu, która w
pewnych momentach była po postu uciążliwa i nieznośna na dłuższą metę. Winę za
to zrzucam jednak przede wszystkim na jakieś niedociągnięcia techniczne ze
strony samego kina, gdyż kilkanaście minut wcześniej dało się przyciszyć
reklamy i zwiastuny Power Rangers, a podczas seansu nikt tego nie skontrolował.
Oprawa
wizualna całego filmu również mnie usatysfakcjonowała. Feeria barw, rozmach, z jakim wyprodukowano wcześniej wspomnianą scenę w karczmie albo w zamku podczas piosenki „Be Our Guest” zapierają dech w piersiach i sprawiają, że nie wiemy, gdzie mamy patrzeć. Bardzo podoba mi się też
sposób, w jaki poprzez kostiumy oddano charaktery postaci, zwłaszcza Belli, ubierając ją w zwiewne
lekkie sukienki z podwiniętym bokiem i ciężkimi butami do kompletu, zamiast
zapinać ją w falbany i gorsety.
Jak
już wspomniałam, nie miałam nic przeciwko zmianom w fabule filmu. Wiele z nich
uważam za bardzo dobre zmiany, które nadają głębię całej historii, a czasem
nawet sens, ale znalazło się tez kilka takich, które nawet mnie zabolały. Jeśli jesteście jeszcze przed seansem, radziłabym ominąć kolejny akapit, gdyż
będzie on zawierał spoilery różnej wagi.
Nie zabrakło oczywiście marzeń wszystkich książkoholików,
czyli przepięknej biblioteki, choć akurat tę konkretną książkę
najchętniej wyrzuciłabym przez okno...
Zacznijmy
od tego, że bardzo fajnie film wybrnął z odwiecznych zarzutów co do historii,
jakoby Bella miała po prostu syndrom sztokholmski i dlatego „zakochała się” w
Bestii. Kto by pomyślał, że wystarczy Bestię nauczyć czytać? Po pierwsze, to
oczywiste, że jako młody, ale dorosły książę dziwne by było, gdyby Bestia był analfabetą, po
drugie ta zmiana stworzyła przestrzeń, na której można było zbudować zdrową
relację między bohaterami i przymknąć usta niedowiarkom. Wiele osób ma wątpliwości, co do sceny w bibliotece,
która straciła na sile itd., dla mnie natomiast bardzo miło oglądało się fragmenty, gdzie Bella i Bestia przesiadywali razem przy książkach, buszowali
po półkach i pokazywali sobie coś w tekście. Znalazło się też miejsce dla sceny z oryginalnej baśni, której nie uświadczymy w animacji, a która o wiele sprawniej wyjaśnia, dlaczego Bestia postanowił uwięzić ojca Belli. Kolejny ważny aspekt: w końcu
logicznie wyjaśniono, co takiego książę zrobił czarodziejce, że go przeklęła, a
także ile miał wtedy lat i jak to się stało, że nikt w okolicy nie pamięta,
dlaczego zamek oddalony chwilę od wioski nagle zniknął. Przy okazji wiąże
się to z kilkoma gagami, zwykle naiwnymi, niezbyt górnolotnymi, ale
przyjemnymi. Problem mam za to przede wszystkim z dodatkowym artefaktem
wprowadzonym do fabuły. Magiczna księga potrafiąca teleportować uwięzionego
księcia gdziekolwiek chce... Rozumiem, że twórcy chcieli wydłużyć film, że
chcieli pokazać matkę Belli, choćby po to, by puścić o tym informacje na
Filmwebie itp. i sprawić, że ludzie zaczną wymyślać różne teorie spiskowe na ten
temat (pozdrawiam Super Carlin Brothers). Jednak ani nie wniosło to nic
szczególnego do fabuły, ani nie było jakąś druzgocącą informacją, a przede
wszystkim nie trzymało się logicznej kupy! Zrozumiałabym utworzenie swego
rodzaju mary, fatamorgany, która mogłaby pozwolić na odwiedzenie Paryża, bo
chyba tak miało być w zamiarze, ale oni tam się realnie przenieśli i zabrali
grzechotkę!
Zaryzykowałabym
stwierdzenie, że „Piękna i bestia” bardziej przypadła mi do gustu jako film
fabularny niż jako animacja. Ze względu na ten rozmach, tę teatralność, to
bogactwo, które momentami może wręcz podchodzić pod kicz, ale bardzo dobrze sprawdza się w klasycznej, ponadczasowej baśni o książętach, magii i miłości. A przy okazji jest to film, który z ogromnym szacunkiem podchodzi zarówno do animowanego pierwowzoru, jak i oryginalnej baśni, nie próbuje zmieniać na siłę fabuły, nie przerabia diametralnie charakteru postaci czy choćby wizualnej oprawy znanej z Disneyowskiej bajki. Jeśli tak mają
wyglądać kolejne kultowe animacje ponownie przeniesione na duży ekran, to
bardzo chętnie zaznajomię się z kolejnymi filmami. I oczywiście czekam na informację o przeniesieniu filmu na deski teatru, również w Polsce, bo po realizacji aż czuć, że wałkowanie historii o Belli i Bestii sie na tym nie skończy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)