Tytuł: „Korona w mroku”
Autorka: Sarah J. Maas
Liczba stron: 495
Wydawca: Uroboros
Wchodząc wczoraj na Facebooka, zalała mnie istna fala
tsunami postów i newsów o dacie premiery „Dworu mgły i furii”, a także zajawek
tytułu trzeciego tomu serii, który w skrócie ma brzmieć ACOWAR. Pomyślałam, że skoro
każda wymówka do odkładania projektów na niekreślone później zawsze jest dobra,
Sarah J. Maas znowu jest na językach, a recenzja „Korony w mroku” już dawno
czeka napisana, będzie to najlepszy moment na wspominki wakacji i recenzję
drugiej części przygód dzielnej i nieustraszonej panny, której imię każdy
wymawia inaczej.
Po wygranym turnieju Celaena jako Królewska
Obrończyni musi spełniać wszystkie rozkazy króla Adarlanu, przede wszystkim
„uciszać” niewygodnych ludzi. Już po kilku tygodniach pracy zostaje poddana
próbie i wrzucona w środek starych znajomych: ma zamordować Archera Finna,
podejrzewanego o spiskowanie przeciwko władcy. Czy Celaena wykona zadanie, mimo
że nie wierzy w winę wygodnickiego i oportunistycznego Finna? Czy złamie się i wykona każde zadanie, byle tylko odzyskać wolność? A przede wszystkim
czy odpowie na wezwanie swojej przeszłości, która coraz głośniej daje o sobie
znać?
Jeśli chodzi o twórczość Sary J. Maas, to można być
niemal w stu procentach pewnym, że akcja wciągnie na całego i nieraz porządnie
zaskoczy. Klimat „Korony w mroku” jest inny niż poprzedniego tomu i nie
ukrywam, że pomysł turnieju przemawiał do mnie bardziej, jednak szybko
przyzwyczaiłam się do nowych realiów. Na pewno pomogły w tym wspomniane zwroty
akcji. Muszę przyznać, że cała intryga jest mniej przewidywalna niż w pierwszej
części. Choć w trakcie czytania wydawało się, że cała sprawa została niemalże
natychmiastowo rozwiązana, co mnie totalnie zdenerwowało, to później musiałam
oddać honor autorce, która specjalnie skierowała tok myślenia czytelnika na
inny tor i wyszło jej to naprawdę dobrze.
Od „Korony w mroku” zaczęłam jednak bardziej
przejmować się historią innych postaci, a nie samej Celaeny. Jej wątek
oczywiście nadal był ciekawy i świetnie odkrywało się kolejne tajemnice jej
przeszłości, podziwiało się walkę z wrogami zarówno cielesnymi jak i tymi w jej
głowie, to coraz bardziej ciągnęło mnie do momentów z Chaolem, a przede
wszystkim Dorianem.
Skoro już o naszych kochanych chłopcach mowa, kilka
słów o wątku romantycznym. Pisząc to, już dawno jestem po lekturze „Dziedzictwa
ognia”. Przez całą „Koronę w mroku” byłam stanowcza i trzymałam się Teamu
Dorian, jednak wiem już, że raczej nie mam na to żadnych szans. Jednocześnie
nie mogę być zła na Sarę za to, jak poprowadziła wątek romansu w tej części. Zwłaszcza że znowu: sytuacja wydaje się być przesądzona, później wszystko obraca się o 180
stopni, a na końcu znowu nie można być pewnym żadnej z wersji. Poza tym po ponownym przeczytaniu pierwszej części oba pairingi do mnie przemówiły, więc nie zgrzytałam zębami, bo dziewczyna nie kończy z tym, którego bym chciała.
Patrząc na moje zapiski dotyczące „Korony w mroku”,
znajduję tylko jeden element, który bardzo mnie irytował, a jest on na tyle
mały i śmieszny, że po prostu muszę na ten drobiazg zwrócić uwagę. Jest to
kolejna książka, w której pojawia się jakiś wkurzający, magicznie ożywiony
przedmiot. O co w tym wszystkim chodzi? Dlaczego autorzy tak bardzo lubią
obdarowywać głównych bohaterów nietypowymi partnerami w przygodzie, wyjętymi
rodem z „Pięknej i bestii” i efektywnie uprzykrzać życie zarówno im jak i
czytelnikom? Zwłaszcza że magiczna kołatka, o której tu mowa, wydaje się być co
najmniej mało istotna, jeśli w ogóle nie bez znaczenia. Ale to tylko taka
natrętna mucha latająca nad głową, którą można przegnać na kilka chwil albo po
prostu próbować ignorować jej bzyczenie.
„Korona w mroku” to godna następczyni „Szklanego
tronu”. Nadal jednak, tak jak pierwsza część, nie zachwyciła mnie do tego
stopnia, by totalnie zatracić się i zakochać w Erilei i jej mieszkańcach. Jest
to po prostu bardzo dobry kawałek fantastyki, wydaje mi się, że skierowany
bardziej do kobiet. Na miano klasyka raczej bym nie liczyła, ale widzę
elementy, które wyniosły serię na szczyty list bestsellerów. Obawiam się
jednak, że jeśli Maas nie będzie w stanie pożegnać się z serią i dalej będzie tworzyć
kolejne części, całej serii grozi stoczenie się po równi pochyłej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)