Tytuł: “Fantastyczne
zwierzęta I jak je znaleźć” (“Fantastic Beasts And Where To Find Them”)
Data premiery: świat: 8
listopada 2016, Polska: 18 listopada 2016
Gatunek: fantasy,
przygodowy
Czas trwania: 133min.
Wytwórnia: Warner Bros.
Reżyseria: David Yates
Scenariusz: J.K.
Rowling
W rolach głównych: Eddie
Redmayne, Katherine Waterson, Dan Fogler
Od
premiery a zarazem od mojego spotkania z „Fantastycznymi zwierzętami i jak je znaleźć” minął już miesiąc. Od
tamtej pory codziennie obiecuję sobie, że w końcu usiądę do recenzji, słucham
ścieżki dźwiękowej, przeszukuję kadry z filmu i lajkuję każdy fanart na
Instagramie. Chyba więc najwyższy czas sklecić parę w miarę logicznych słów,
zwłaszcza że od dawna nie miałam tak bogatych notatek w swoim magicznym
recenzenckim zeszyciku.
Do Nowego Jorku z końca lat 30. XX wieku przybywa Newton Scamander, który kilka lat później zostanie jednym z najpopularniejszych magizoologów w historii oraz autorem jednego z podręczników Hogwartu „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć”. Jego pobyt w Stanach Zjednoczonych od samego początku nie idzie jednak za dobrze, poczynając od użycia magii na oczach nie-maga/mugola w obecności pracownicy amerykańskiego odpowiednika Ministerstwa Magii, na masowej ucieczce magicznych stworzeń nielegalnie przetrzymywanych przez Scamandera kończąc. Czy to jedno z tych stworzeń terroryzuje Nowy Jork, niszcząc wszystko i wszystkich na swej drodze? Czy społeczność czarodziejów zostanie ujawniona przez nierozmyślne działanie przybysza z dalekiego Londynu? I czy Stany Zjednoczone mają się bać tylko nierozważnych czarodziejów i dzikich bestii, czy może grozi im jeszcze większe niebezpieczeństwo?
Nie
będę owijać w bawełnę i trzymać Was w niepewności. Zakochałam się w tym filmie
i, podążając za wieloma innymi recenzentami filmowymi i Potterhead,
zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że jest to jeden z lepszych, o ile nie
najlepszy film z uniwersum Harry’ego Pottera. Nawet nie spodziewałam się tak
wspaniałego, tak genialnego powrotu do świata czarodziejów, zwłaszcza po
„Przeklętym dziecku”, które dla wielu było rzeczywiście przeklęte, a dla mnie
po prostu takie sobie. „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć” to TEN świat,
TA magia, którą pokochałam całym sercem kilkanaście lat temu.
W filmie od
razu czuć rękę J.K. Rowling i tylko Rowling. Jest to historia w jej najlepszym
stylu, pełna szczegółów, kolorów i… magii oczywiście. Wraz z Newtem Scamanderem
dostajemy zupełnie inną historię, inne problemy, inną rzeczywistość. Nie mamy
już chłopca, który przeżył, nie mamy magicznego zamku ani niedobrych mugolskich
krewnych. Obawiałam się tego powiewu świeżości, oderwania się od realiów, które
towarzyszyły nam tyle lat. Jednak ta nowa rzeczywistość okazała się przepięknym
powrotem. W ogóle nie miałam problemów z wbiciem się w film, czułam się wręcz
jak w domu. czułam się, jakbym znowu miała kilka lat i oglądała „Kamień Filozoficzny”,
gdzie wszystko jest nowe, fascynujące, kolorowe, bajeczne. A w momencie, gdy
razem z Newtem i Jacobem weszłam do walizki, usłyszałam tę muzykę, zobaczyłam
ten świat… poczułam się, jakbym wróciła do 31 lipca 1991 roku i razem z
Hagridem i Harrym przekroczyła magiczny mur i znalazła się na ulicy Pokątnej.
Nawet teraz, gdy minęło tyle czasu, a ja tylko wspominam tamten moment, mam w
oczach łzy wzruszenia. Nigdy nie spodziewałabym się, że będę mogła jeszcze raz
przeżyć to wejście w świat magii. Tymczasem znowu miałam te 4-5 lat, znowu ktoś
opowiadał mi niestworzone historie, znowu oglądałam „Harry’ego Pottera”
pierwszy raz w życiu.
Ale
jak to? „Harry Potter” bez Harry’ego Pottera? Rzeczywiście, w „Fantastycznych
zwierzętach” nie uświadczymy znajomych twarzy (jeszcze nie…), ale to żaden
problem. Nawet na chwilę nie zatęskniłam za starymi znajomymi z Hogwartu,
przede wszystkim dzięki trzem męskim bohaterom, którzy w tym filmie są moimi
„golden trio”, nawet jeśli takowego tercetu nie tworzyli.
Po pierwsze: Eddie
Redmayne jako Newton Scamander. Ludzie często narzekają na rodzaju dziwactwa i
tiki nerwowe, których nie jest w stanie powstrzymać, w jakim filmie by nie
grał. Ale w „Fantastycznych zwierzętach” zagrały one znakomicie. Redmayne nie
gra Scamandera, Redmayne JEST Scamanderem: odludkiem, dziwakiem, który woli
zwierzaczki niż ludzi, który chowa się za swoją dziwną mimiką, mową i
gestykulacją albo ucieka do walizki, gdzie w końcu może być sobą. Jego kontakt
z magicznymi bestiami! On je naprawdę kocha, naprawdę się nimi fascynuje, to
jest jego królestwo! Kwintesencja Puchonów: dobrych, troskliwych, pracowitych i
dobrych w ZNAJDYWANIU różnych rzeczy.
Po drugie: Dan
Fogler jako Jacob Kowalski. Pomińmy temat, że ten śmieszny to zawsze musi być
fajtłapowatym grubaskiem- najwidoczniej ludzie lubią takie uproszczenia. Ja Kowalskiego
uwielbiam. Dlatego, że jest tą dobrą, zabawną duszą w całym filmie, że nie
zawsze wszystko rozumie i nie wszystko od razu mu wychodzi, że przeważnie to on
jest początkiem, środkiem i końcem żartów- nie zawsze najwyższych lotów i
bardzo oryginalnych. Uwielbiam go przede wszystkim za to, to my jesteśmy
Jacobem Kowalskim! Tak właśnie wyglądały nasze pierwsze kroki w magicznym
świecie, tak samo jak on chcieliśmy w nim być i być. I tak samo jak u niego
pamięć o tych wydarzeniach nigdy nie zniknie, zawsze już będziemy częścią tej
historii.
I po trzecie:
Ezra Miller jako Credence, przy którym cały czas czułam niepokój, ale ten
fascynujący, przyciągający rodzaj. Jak na postać, która niewiele w filmie miała
do powiedzenia, był niezwykle interesujący i mam nadzieję, że jego historia nie
dobiegła jeszcze końca. Szkoda byłoby wyrzucić postać tak ważną, a jednocześnie
epizodyczną i na odwrót.
I trochę
dziegciu. Tuż przed premierą ujawniono, że to Johny Depp zagra Grindelwalda i
że nawet zobaczymy go w pierwszej części. Jak od początku nie byłam do tego
przekonana, tak nadal nie uważam, żeby był to dobry pomysł. Depp nie pasuje mi
w ogóle do potterowskiego uniwersum. Choć muszę przyznać, że na ekranie jest
dosłownie kilka chwil, nic nie mówi, tylko patrzy, a ja miałam ciarki.
Pozostaje po prostu dać mu szansę.
Akcja filmu
cały czas prze do przodu, nie zatrzymując się ani na chwilę. Od czasu dostajemy
spokojniejszą scenę na rozładowanie napięcia jakimś żartem i odsapnięciem od
zawrotnego tempa, jednak przez cały film coś się dzieje, wprowadzany jest
kolejny wątek, który nawiązuje do przeszłości, jak i przyszłości świata
czarodziejów, którą dane nam było już poznać. „Fantastyczne zwierzęta”
zaczynają odpowiadać na pytania z „Harry’ego Pottera”, które niejednemu
zdarzyło się zadawać, a które teraz błyszczą w internecie jako topowe teorie
fanowskie, easter eggi i fascynujące nawiązania, które tylko wyborowi fani
zauważą. Owszem, to było świetne uczucie odkrywać te wszystkie mrugnięcia okiem
do widza, ale bym się tak nie zachwycała. Dla mnie każdy wymieniany szczegół
był czymś oczywistym i bardzo się z niego cieszyłam, ale nie robiłabym z tego
takiej sensacji. Toż to Rowling, ona na pewno to wszystko zaplanowała, to nie
są zwykłe ciekawostki i smaczki!
Dynamizm
historii podkreślony jest przez bardzo umiejętne poprowadzenie całej
„narracji”. W „Fantastycznych zwierzętach” nie uświadczymy zbędnych błysków,
czarów-marów, które sprawiałyby wrażenie, że coś się dzieje. Mamy za to bardzo
dobre wykorzystanie magicznych zwierząt, które wyskakują nie wiadomo skąd,
kurczą się i rozszerzają, łopoczą skrzydłami, a nawet pozwalają zobaczyć świat
swoimi oczami. Nie ma tu bezcelowego,
bezsensownego biegania, za to świetnie użyta jest teleportacja, której jest tu
wyjątkowo dużo. Po co się narażać na ujawnienie, biegając z wyciągniętą
różdżką, skoro można za jednym gestem po prostu zniknąć?
Ścieżka
dźwiękowa! Zacznijmy od tego, że James Newton Howard kupił mnie już fragmentem
„Hedwig’s Theme”. Jestem totalną fanką i zwolenniczką takiego typu nawiązania.
„Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć” pod względem fabuły istny przekrój
przez wszystkie części Pottera: od kolorowego uroczego „Kamienia
Filozoficznego” po mroczne, brutalne „Insygnia śmierci”. I podobnie jest z
soundtrackiem. Bardzo mocno słychać inspiracje wspomnianymi „Kamieniem
Filozoficznym” i „Insygniami Śmierci”, jak i na przykład żywszymi, żartobliwymi
utworami z „Zakonu Feniksa”.
Jednocześnie nie są to popłuczyny z Pottera, które próbowano sprzedać po raz
drugi, zmieniając nalepkę na opakowaniu.
Tak naprawdę
to nie ma co podsumować. Zakochałam się w tym filmie i w najśmielszych snach
nie pomyślałabym, że tak bardzo „Fantastyczne zwierzęta” mi się spodobają.
Takiego powrotu do kasowego uniwersum życzyłabym wszystkim twórcom i wszystkim
fanom. Newt Scamander i spółka znowu wniosły do mojego życia magię i to bez zbędnego
machania różdżkami i wywrzaskiwania zaklęć. Znając styl Rowling być może łatwo
jest domyślić się wszystkich plot twistów, ale byłam zbyt zajęta chłonięciem
filmu, by doszukiwać się rozwiązania zagadek. Nie mogę się doczekać kolejnych
części i mam nadzieję, że tak dobry początek zwiastuje jeszcze lepsze
rozwinięcie tej historii. A dla tych, którzy nie zamierzają czekać kolejnych
pięciu czy dziesięciu lat na zakończenie serii, mam bardzo dobra wiadomość: „Fantastyczne
zwierzęta i jak je znaleźć” nie są takie złe jako jeden niepodzielny film z
wyraźnym zakończeniem. Choć wątpię, by po obejrzeniu pierwszej części nie
naszła Was choć malutka ochota i ciekawość kolejnych odsłon.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)