23:03

"Papierowe miasta"- film

Tytuł: „Papierowe miasta” („Paper Towns”)
Data premiery: świat: 18 czerwca 2015, Polska: 31 lipca 2015
Gatunek: dramat, przygodowy, romans
Czas trwania: 108 min
Wytwórnia: 20th Century Fox
Reżyseria: Jake Scherier
Scenariusz:  Scott Neustadter, Michael H. Weber
W rolach głównych: Nat Wolff, Cara Delevingne, Austin Abrams, Justice Smith
Na podstawie powieści Johna Greena „Papierowe miasta” („Paper Towns”)
               
Premierą „Papierowych miast” żyłam od momentu, gdy się o niej dowiedziałam. (Nie)stety tak się złożyło, że akurat 31 lipca byłam na wakacjach i seans musiałam przełożyć na później, ale co się odwlecze, to ni uciecze, dlatego zaraz po powrocie zabrałam się do planowania wypadu do kina na kolejną ekranizację powieści Pana Zielonego.


Tuż przed pójściem do kina natrafiłam na informację, że film nie jest do końca ekranizacją książki Greena, ale jej fragmentów. Siedząc już w sali uznałam jednak, że wcale tego nie widać i „Papierowe miasta” wyszły po prostu jak typowa ekranizacja powieści, gdzie część wątków jest pominięta, część lekko zmieniona, a jeden czy dwa elementy dodano dla lepszego efektu. Skutek tego jest taki, że film nie wieje nudą, ciągle coś się dzieje i podczas seansu nie zasypiamy, nie czujemy potrzeby przerwy, co miejscami zdarzało się u mnie przy lekturze. Na wielki plus zmieniła się także końcówka, która w książce wyjątkowo mnie rozczarowała, a która w filmie okazała się satysfakcjonująca, a przede wszystkim trochę bardziej zrozumiała. Bardzo podobało mi się też ukazanie relacji Margo z jej młodszą siostrą, które w filmie mają dość zaskakujące i ciekawe rozwiązanie. Co prawda w tym przypadku zdania są podzielone, ale jeśli tak jak jak mi zakończenie „Papierowych miast” się nie podobało, to istnieją realne szanse na to, że ta filmowa Was nie zawiedzie. Zresztą ze zmianami w fabule spotykamy się na każdym kroku, więc nie powinno to nikomu przeszkadzać, zwłaszcza jeżeli przywołamy w pamięci wielkie produkcje filmowe hucznie ogłaszane genialnymi ekranizacjami, które w realu nie miały prawie nic wspólnego z pierwowzorem. Podać przykłady?

Podróż przez Stany niestety jest dość skrócona,
co wcale nie znaczy, że nie znalazły się w niej
najlepsze momenty... ale i tak ubolewam.
              Jak z miejsca ukochałam sobie postacie w książce, tak patrząc na aktorów wcielających się w konkretne role, przyjęłam ich z marszu i bez problemu zaskarbili oni moją sympatię. Nat Wolff to dla mnie idealny Quentin, a Cara Delevingne świetnie wcieliła się w Margo: obie dziewczyny wydają się być nieprzeciętne, zarówno jeśli chodzi o urodę, jak i sposób bycia. Austin Abrams wcielający się w Bena sprawił, że jeszcze bardziej zakochałam się w tym chłopaku i tak jak Krwawy Ben świeci w książce, tak Austin błyszczy w filmie i buduje znaczną część całej atmosfery. Może powiem trochę na wyrost, ale wydaje mi się, że obsadzenie właśnie roli Bena mogło być istotniejsze niż nawet wybranie odtwórcy Q czy Margo- bez niego byłoby po prostu słabo. Patrząc na Justice’a Smitha, czyli filmowego Radara też szeroko się uśmiechałam i trzymam kciuki za tego aktora i życzę mu jak najlepiej. Natomiast do tej pory nie mogę się przyzwyczaić do filmowej Lacey, która jednak nie przeszkadzała mi na tyle, by zaprzątać nią sobie głowę. Wielka Trójka wyszła świetnie, usatysfakcjonowała mnie i zapewniła bardzo dobrą zabawę.

               
UWAGA! Poniższy akapit mówi o pewnych elementach filmu, których prawdopodobnie nie wszyscy chcą poznać przed seansem. Nie zdradzają one kluczowych momentów fabuły, jednak są elementami zaskoczenia, które zdecydowanie umilają oglądanie. Dlatego jeśli nie chcesz psuć sobie zabawy, omiń akapit szerokim łukiem. I żeby później nie było, że zepsułam frajdę- ostrzegałam…

Trzeba przyznać, że "dziecięce" wersje Margo i Quentina
wyglądają, jakby rzeczywiście byli to Nat i Cara
kilka(naście) lat temu.
Uwielbiam, gdy film zaskakuje widza nie tylko zwrotami akcji, ale też różnego rodzaju dodatkami, szczegółami i kilka takich drobnostek znalazłam też w „Papierowych miastach”, a które sprawiły, że wielki banan pojawił się na mojej twarzy. Jednym z nich jest scena na stacji benzynowej, a konkretnie pracujący na niej kasjer. Bardzo spodobało mi się, że tak fajnie powiązano dotychczasowe ekranizacje książek Greena: skoro Nat pojawił się jako Isaac w „Gwiazd naszych wina”, to dlaczego by nie nawiązać jeszcze jakoś? No i pomysł z malutką, nawet nieepizodyczną rolą Ansela Elgorta trafił w dziesiątkę- cała sala kinowa rozbrzmiała jednym głośnym „Awwwww” na widok tych kilku sekund z uwielbianym przez wszystkich Augustusem (choć miałam nadzieję, że Ansela obsadzą w roli ochroniarza na początku). A drugim momentem, nawet jeszcze lepszym, bo nawiązującym do dzieciństwa zarówno bohaterów, jak i widzów w moim wieku, jest „ulubiona” piosenka Bena i spółki, którą pokrzepiali się przy Trollowej Norze: jak połączyć pokolenie z końca lat 90. i zafascynowanie bohaterów grami wideo? No jasne, że wstawić piosenkę z jednej z najbardziej kultowej kreskówki i serii gier na Nintendo. „Pokemony” rządzą! I z ręką na sercu mogę powiedzieć, że jest to najlepszy kawałek muzyczny w całym filmie! ;)


               Jeśli ktoś, kto nie czytał „Papierowych miast”, a oczekuje czegoś w stylu „Gwiazd naszych wina” (bo ten sam autor…serio, można tak pomyśleć?), może się zawieść. „Papierowe miasta” to nie romansidło i wyciskacz łez, to nie historia pięknej miłości z tragedią w tle, jak to było w przypadku poprzedniej ekranizacji książki Greena. „Papierowe miasta” to o wiele lżejsza historia, pełna akcji i humoru, gdzie głównym wątkiem jest przyjaźń trójki chłopaków, którzy to według mnie są głównymi bohaterami całej historii. Czy powiedziałabym, że „Papierowe miasta” są na wyrost nazywane romansem? Raczej tak. Bo miłość jest tu tylko tłem, Margo bardzo odległym motorem napędzającym Q do działania, a meritum dzieje się przed naszymi oczami, którego główny bohater długo nie zauważa, czyli nawiązywanie przyjaźni i rozwijanie ich. Nie jesteście pewni, czy „Papierowe miasta” to dobry pomysł na filmowy seans z sympatią? Jest. A czy nie będzie dziwne, jeśli pójdziecie całą paczką i zajmiecie cały rząd w kinowej sali? Nie, nie będzie. Bo „Papierowe miasta” będą lekką i przyjemną rozrywką zarówno dla samotników, par, jak i paczki przyjaciół.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)