Tytuł: „Jedwabnik”
Autor: Robert Galbraith
Liczba stron: 476
Wydawca: Wydawnictwo Dolnośląskie
Ostatnio
miałam coraz większą chęć na Rowling. Roczna przerwa od lektury serii o
Potterze sprawiała, że miałam na nią ponownie ochotę bardziej i bardziej. Mając
jednak na względzie, że moje zaległości czytelnicze są coraz mniejsze, ale
jednak nadal ogromne, wiedziona miłym
wspomnieniem „Wołania kukułki”, sięgnęłam właśnie po drugi tom o przygodach
londyńskiego prywatnego detektywa Cormorana Strike’a.
Ekscentryczny
pisarz Owen Quine zaginął. Zaniepokojona żona jednak nie decyduje się na wezwanie
policji, zgłasza się za to do prywatnego detektywa Cormorana Strike’a. Szybko
się jednak okazuje, że Quine został brutalnie zamordowany, a sprawca może
okazać się jednym z najbardziej niebezpiecznych i nieprzewidywalnych złoczyńców
chodzących po londyńskich ulicach. Kluczem do rozwiązania sprawy może być świeżo
ukończona książka pisarza, której publikacja mogłaby zrujnować życie wielu
osobom.
Muszę
przyznać, że nie mogłam się wbić w „Jedwabnika”. Po pierwszym tomie, który
naprawdę mnie zainteresował, oczekiwałam, że kontynuacja pójdzie mi równie
gładko, jak „Wołanie kukułki”. Zwłaszcza że sprawa jest zdecydowanie ciekawsza-
to nie jest już zwykłe wypchnięcie przez okno, ale naprawdę obrzydliwy
przypadek. Tak się jednak nie stało. Najgorszy jest początek, gdy jeszcze nie
wiadomo, co tak naprawdę spotkało Owena Quine’a. Po odkryciu zwłok wszystko
zaczyna się powoli rozkręcać, jednak nadal momentami wieje nudą. W przypadku
sprawy z pierwszego tomu, Strike cały czas działa, prowadzi mnóstwo
przesłuchań, przeszukuje miejsce zbrodni i okolice. W „Jedwabniku” jest tego
zdecydowanie mniej. Strike błądzi, a ani policja, ani klientka, ani świadkowie
mu nie pomagają. Sama sprawa powinna trzymać w napięciu, jednak można odnieść
wrażenie, że „Jedwabnik” momentami skupia się przede wszystkim na tym, co je i
pije Strike w pubach i restauracjach.
Są
jednak momenty, które zdecydowanie zasługują na uwagę i przede wszystkim ze
względu na nie i dzięki nim dokończyłam książkę. Atmosfera zagęszcza się tym
bardziej, im bliżej końca jesteśmy. Właśnie końcówka trzyma w tak dużym napięciu,
że nie pozwala oderwać wzroku od liter.
W przypadku „Wołania kukułki” na kilka stron przed momentem kulminacyjnym
domyśliłam się prawdy. „Jedwabnik” bije poprzednika na głowę. Przez całą
książkę zmieniałam obiekt swoich podejrzeń, zaprzestawałam prywatnego śledztwa,
nie starałam się przewidzieć, jak książka się skończy, gdyż jest to trudne,
jeśli w ogóle możliwe. Tak naprawdę sprawcę poznałam dopiero, gdy Cormoran
wskazał go palcem, nie potrafiłam zidentyfikować mordercy, mimo że miałam go
przed nosem, mimo że stał obok. I bardzo to doceniam, bo to wraz z dalszymi
wydarzeniami- tak, dalszymi, bo samo rozwiązanie tajemnicy nie jest ostateczną
bombą- zapewniło mi naprawdę godną rozrywkę i w żaden sposób nie rozczarowało.
Wydaje
mi się, że zarówno w „Wołaniu kukułki”, jak i „Jedwabniku” mam problem z
bohaterami. Przez większość książki nie mogłam ich rozróżnić, plątałam się w
natłoku różnych postaci, niekoniecznie związanych ze sprawą. Jeśli jest to
zabieg, który ma pokazać potęgę umysłu Strike’a i obalić mit pięknego życia
detektywa rozwiązującego przeciekawe tajemnice, to ten zabieg się udał. Myślę,
że to całe zamieszanie związane z mnogością tych postaci tylko podbiło uczucie
zaskoczenia i sprawiło, że całe rozwiązanie sprawy okazało być się takie
nieprzewidywalne. Jednak żeby cieszyć się tym momentem, najpierw trzeba się
trochę pomęczyć- przynajmniej przez te kilkaset stron. Ale jedno trzeba
przyznać- nawet ta masa postaci jest wykreowana bardzo dobrze. W „Wołaniu
kukułki” od razu było czuć, że przebywamy w środowisku związanym z modelingiem,
drogimi ciuchami, znanymi markami i całym show-biznesem. W „Jedwabniku” po raz
kolejny dostajemy bardzo autentyczny obraz środowiska, tym razem artystycznego,
literackiego, a składa się na niego zarówno wygląd zewnętrzny postaci, jak ich
zachowanie, przekonania, język. Po prostu czuć, że kręcimy się wokół pisarzy i
wydawców, których konikiem jest literatura. Po raz kolejny Galbraith/ Rowling
pokazał/a, jak elastyczny ma język i jak autentycznie potrafi pisać.
W serii o Cormoranie Strike’u
cenię to, że uwaga czytelnika nie jest zwrócona tylko na tajemnicę, jaką
należy rozwiązać. Bardzo mnie cieszy, że poznajemy również prywatne historie
głównych bohaterów. W „Jedwabniku” akcja idzie na przód również tutaj, a przy
okazji odkrywamy kilka innych smaczków z przeszłości, zarówno Strike’a, jak i
Robin. Takie wstawki między postępami w dochodzeniu- zwłaszcza, gdy są marne-
przybliża czytelnikowi bohaterów, pozwala bardziej się wczuć i dodatkowo
urozmaica całą lekturę.
Mimo
że „Jedwabnik” wymagał ode mnie trochę czasu i poświęcenia i nie była to
lektura tak łatwa i przyjemna, jak mogłoby się wydawać, nie jestem zawiedziona
tą książką, ani zła, ani rozczarowana. Jak długo nie trwałby rozwój akcji,
kilka momentów w trakcie powieści, a przede wszystkim sama końcówka są godne
uwagi. Po raz kolejny mamy niezwykle ciekawą sprawę, dokładnie opisane, nie
popędzane ani nie przerysowane śledztwo i przede wszystkim jego brawurowe
zakończenie. Wątki poboczne tylko dodają charakteru i pozwalają lepiej
zrozumieć bohaterów, a przez to bardziej ich polubić. Robin i Cormoran coraz
bardziej przypominają duet, co bardzo mnie cieszy i jestem niezwykle ciekawa,
jak ich historia się potoczy- zarówno ta wspólna, detektywistyczna, jak i
oddzielne, prywatne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)