23:28

Noc w Panem... Maraton "Igrzysk śmierci"+ "Kosogłos cz.1" premierowo

                
Tytuł: “Igrzyska śmierci: Kosogłos część 1” (Hunger Games: Mockingjay part 1”)
Data premiery: świat: 10 listopada 2014, Polska: 21 listopada 2014
Gatunek: akcja, sci-fi, antyutopia/dystopia
Czas trwania: 2h 3 min
Wytwórnia: Lionsgate
Reżyseria: Francis Lawrence
Scenariusz: Danny Strong, Peter Craig
W rolach głównych: Jennifer Lawrence, Josh Hutcherson, Liam Hemsworth
Na podstawie książki Suzanne Collins „Kosogłos”.

Rok temu po wyjściu z „W pierścieniu ognia” wiedziałam, że muszę obejrzeć kolejną część. Dlatego też gdy w mediach zaczęło robić się głośno o premierze „Kosogłosa”, uważniej zaczęłam śledzić nowe wiadomości. Wyjście na maraton było raczej decyzją podjętą pod wpływem chwili- przez przypadek znalazłam wiadomość o nim na stronie internetowej Heliosa i podrzuciłam pomysł koleżankom, by wybrać się razem. Miałam wiele wątpliwości, czy wytrzymam, czy wytrwam do końca bez zmrużenia oka, mimo to chciałam iść i spróbować czegoś nowego.


          Tak się też stało i 21 listopada o 22:30 stawiłyśmy się w przepełnionym ludem z całego miasta i okolic kinie. Kolejki do kas, po dolewki i jedzenie oraz toalet już zaczęły się ustawiać (nie zrozumiem tego fenomenu, że do toalety damskiej ogonek może być kilometrowy, a w męskiej pustki XD). Zajęłyśmy miejsca na sali i już przed rozpoczęciem pierwszego filmu zostałyśmy miło zaskoczone: „Igrzyska śmierci” rozpoczęły się od razu, bez zbędnych reklam. Ale niespodzianka!
O awoksach mówi się dopiero teraz,ale lepiej późno
 niż wcale... szach-mat hejterzy pierwszej części...
Gdy czytałam całą trylogię, a miałam przyjemność robić to jeden tom po drugim, „Kosogłos” podobał mi się najmniej. Mimo to w kilku miejscach poruszył do granic możliwości i zapewnił chwile zapomnienia w świecie Panem. Po obejrzeniu wszystkich do tej pory filmów po kolei, stwierdzam, że moje przypuszczenia się sprawdziły i ekranizacja pierwszej części ostatniego tomu wypadła dotychczas najgorzej.
Upływ czasu widać po całej ekipie,
ale Prim zaskoczyła mnie wyjątkowo
Do tej pory uważałam, że „Igrzyska śmierci” wcale nie są dobrą ekranizacją. Wcześniej oglądałam ją tylko raz, dzieląc na dwie części i film jakoś nie zapadł szczególnie w mej pamięci. Po maratonie jednak zmieniłam zdanie- film mnie wciągnął i tak naprawdę jedynym mankamentem całości jest osławiony w całym internecie, niemiłosiernie trzęsący się obraz. Rozumiem taki zabieg podczas pojedynków- nie wszyscy chcą oglądać lejącą się krew, ale zastosowanie go w typowo statycznych, spokojnych scenach jest lekką przesadą. Jeśli reżyser chciał uzyskać efekt niepokoju, wywołał u mnie w większości przypadków tylko nieprzyjemne uczucie zawrotów głowy i oczopląsu. Ogólnie jednak „Igrzyska” mnie zaskoczyły tym, że okazały się o wiele, wiele lepsze, niż je zapamiętałam.

Miła odmiana- ogarnięty Haymitch
Piękna i-co najważniejsze- naturalna Effie
 jak zwykle wtrąciła swoje trzy grosze i do "Kosogłosa"
W pierścieniu ognia” (recenzja: KLIK) nadal jest dla mnie najlepszą ekranizacją z całej serii. Kamera już się nie trzęsie, krajobrazy to nie tylko drzewa i drzewa, a specyficzna arena i nietypowość igrzysk nadaje tempo. Znów cieszyłam się na widok Finnicka, jak i bardziej ogarniętego Haymitcha, ironicznie podśmiewałam się z Effie, z uwagą oglądałam show w przeddzień rozpoczęcia Ćwierćwiecza Poskromienia i z radością przypominałam sobie szczegóły, które gdzieś mi umknęły. Johanna Mason znowu dała się zapamiętać, a genialna i przezabawna scena w windzie  skradły całą uwagę. Natomiast spadające belki, sprawiające wrażenie, jakby arena była zbudowana w niewiarygodnie wielkiej hali nadal mnie denerwowały. Ocena sprzed roku zatem się diametralnie nie zmieniła, co nawet mnie cieszy, a dla filmu powinno być tylko komplementem, bo znaczy to tyle, że „W pierścieniu ognia” jeszcze mnie nie zanudziło.

Nie mogło zabraknąć Ceasara
 i jego przerażającego uśmiechu...
Nie to jest jednak najważniejszym punktem tej recenzjo-opinio-relacji. Przyszedł czas na „Kosogłosa cz.1”. Nie będę się tłumaczyć zmęczeniem, bo naprawdę dobrze trzymałam się jak na niemiłosiernego śpiocha, który ma za sobą nieprzespaną noc, ani  tym, że książkę czytałam dawno temu. Okazuje się nawet, że zaskakująco dużo rzeczy pamiętałam, co może tym bardziej podwyższyło poprzeczkę. Podążanie za trendem dzielenia ostatnich tomów na dwa filmy niestety nie wyszło „Kosogłosowi” na dobre. Osobiście jestem zwolenniczką poprzednich tomów i nigdy tak naprawdę nie ukrywałam, że „Kosogłosa” lubię najmniej. Powstań i rewolucji u nas dostatek, zdecydowanie wolę pojedynki na mniejszej powierzchni między mniejszą liczbą ludzi, takie typowe face-to-face. Powiem wręcz, że główną zaletą całej serii może być właśnie pomysł na tego typu pojedynki, sporo brutalności szerzonej wśród dzieci ku uciesze publiczności. Tymczasem pierwsza część trzeciej części (uwielbiam to zestawienie słów) jest jakby nieśmiałym wstępem do całej akcji, która zawiera się w drugiej części. Cały film dzieje się przede wszystkim w Dystrykcie 13- niestety podziemia nie są koniecznie ciekawym materiałem na akcję wbijającą w fotel. Dla urozmaicenia mamy dwa wypady do Dwunastki i jeden do Ósemki. Obraz zniszczonego Dystryktu 12 wbija się w głowę i łapie za serce, co dodatkowo potęguje scena w domu w Katniss w Wiosce Zwycięzców (ach ten Snow). Na chwilę uwagi na pewno zasługuje spontaniczne przemówienie Katniss w Ósemce, gdzie razem z nią nieśmiało powtarzałam „If we burn, you burn with us!”.Jednak poza tym nie były one wyjątkowo ekscytujące, a przynajmniej nie poderwały mnie z fotela do klaskania, jak podczas lądowania samolotu z polskimi turystami. Może jestem zbyt krytyczna, zbyt wiele oczekiwałam. Odniosłam wrażenie takie jak w książce, że całość opiera się na kręceniu filmików, publikowaniu filmików i blokowaniu filmików, choć muszę przyznać, że tworzenie pierwszych propagit wyjątkowo mi się spodobało, może dlatego, że zawierało odrobinkę nienachalnego humoru zwłaszcza ze strony Haymitcha („I tak oto przyjaciele, umiera rewolucja, haha!”). A gdy już je sobie odpuścimy, dostajemy dyktowanie warunków, na jakich będą powstawać filmiki. Przez to akcja rozwija się powoli i może odrobinę nużyć. Nie podobał mi się też sposób, w jaki sposób potraktowana została opowieść Finnicka. Przerywana wstawkami z misji odbicia zwycięzców straciła cały swój wyraz i urok, a w książce podobała mi się wyjątkowo. W filmie nie można było się w to wbić, poczuć prawdziwe zaskoczenie, oburzenie, zostało to za bardzo spłycone. Gdyby zostawić widza z Finnickiem na kilka minut sam na sam, dać w spokoju wysłuchać poruszającego wyznania, dałoby to lepszy efekt niż sztuczne budowanie napięcia przez zbędne cięcia.

Są momenty, które zasługują na pełną uwagę. Serce zabiło mi mocniej podczas bombardowania i ewakuacji Trzynastki, jak wspomniałam dopadło mnie wzruszenie, a jednocześnie obrzydzenie podczas obu spacerów po zniszczonym Dystrykcie 12, a setki białych róż wywarły na mnie duże, niewytłumaczalne wrażenie. Ścisnęło mnie za serce, gdy słuchałam „Drzewa wisielców” śpiewanych najpierw przez Katniss, później przez cały tłum i obrazowany świetnymi, nawet wybuchowymi obrazami rebelii w innych dystryktach- jest to zdecydowanie jeden z lepszych momentów filmu i na tyle wbija się w pamięć, że śpiewam go cały czas, mimo że nie znam tekstu, a moje gardło jest jak rozpalona do czerwoności tarka. Momenty z Effie wprowadziły troszkę humoru i utwierdzają mnie w przekonaniu, że w swojej kapitolińskości jest ona bardzo pozytywną postacią, do której pałam wyjątkową sympatią. Widok Peety na ekranie, który za każdym razem wyglądał coraz gorzej, a zwłaszcza jego ostatnia przemowa poruszały do dna. Tu należą się brawa Joshowi, który w tak krótkim czasie „antenowym” wykonał kawał dobrej roboty. A końcówka miażdżyła i w kinie dało się słyszeć szepty typu: „Nie mów, że film skończy się właśnie teraz”. Zakończenie po prostu wymiata. Muszę przyznać, że akurat tę scenę- tak ważną- pamiętałam w małych szczegółach i może dlatego wywarła na mnie takie wrażenie. Twórcy zostawili wielkie bum! na koniec, ale pozwolili chwilę ochłonąć, więc jeśli ktoś się martwi, że końcówka będzie aż nadto przejmująca, niech się nie boi- dostaliśmy kilka minut na ochłonięcie (co w sumie nie wiem, czy jest fajne, czy nie), ale takie nie do końca.

Peeta... który jeszcze wygląda jak Peeta
Chyba od początku byłam przygotowana na to, że pierwsza część „Kosogłosa” w fotel mnie nie wbije, przede wszystkim ze względu na to, że jest to początek książki, akcja musi się rozwinąć, a to zajmuje trochę czasu. „Kosogłos cz.2” zapowiada się znacznie ciekawiej. Wystarczy spojrzeć na te momenty prawdziwej akcji, które pamiętam, i dodać to, co mi już przez te kilka lat umknęło. Jeśli twórcy chcą mieć wielki finał, to raczej sobie go zapewnią. Cztery filmy zrobione z trylogii mogą albo ucieszyć, albo zrazić prawdziwych fanów twórczości Collins, przy czym skłaniam się raczej do tej pierwszej wersji- dobrego nigdy za wiele, znam to z autopsji. Ja jednak, jako osoba, która przeczytała trylogię i zamierza przeczytać ją jeszcze kiedyś, ale której seria zbytnio nie porwała, będę upierać się przy tezie, że lepszym rozwiązaniem byłoby stworzenie „tylko” trzech filmów, ale takich, które porządnie wytarmosiłyby nerwy widza i zostawiły z niego kłębek nerwów. Cieszmy się jednak, że seria w ogóle została zekranizowana w całości i to na nawet wysokim poziomie, bo nie wszyscy miłośnicy serii fantastycznych i młodzieżowych mają taką przyjemność (smuteczek). Na maraton filmowy oczywiście mam chęć, ale może nie w najbliższym czasie. Mimo że zombie ze mnie nie zrobił, wolę dać sobie trochę czasu na porządne wyspanie się. ;)

Żeby nie było, że popieram któryś z teamów- macie Gale'a... ;)




O muzyce wspomnieć dużo nie mogę- "Drzewo wisielców" skradło całe show...





5 komentarzy:

  1. kurczę, strasznie żałuję, że jeszcze nie oglądałam "Kosogłosa", no niestety siedzę w domu i choruję, może jak będzie wszystko okej to się wybiorę i z wielką chęcią podzielę się z Tobą moją opinią :)
    serdecznie pozdrawiam, zwariowana książkoholiczka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życzę więc zdrowia i czekam na Twoje odczucia. :D

      Usuń
  2. Byłam we wtorek w kinie i już mogę co nieco na jego temat powiedzieć. Jutro szczegółowa recenzja (jeżeli czas mi pozwoli, więc na razie nic nie obiecuje), a dzisiaj kilka słów. No więc tak.. Zacznę może nietypowo, bo od muzyki. Zrobiło na mnie wrażenie drzewo wisielców, ale ta piosenka nie była dla mnie zaskoczeniem, gdyż znałam już ją wcześniej i wiedziałam, ze będzie w soundtracku, więc teraz trochę żałuje, bo mogłam miec inne emocje, ale tak miałam gęsią skórkę i łzy w duszy, gdy Katniss zaczeła ją śpiewać. Bardzo wzruszająca scena. Ogólnie wiele mnie wzruszyło i nie będe pisać co dokładnie, bo nie chcę spojlerować. Czekam niecierpliwie na drugą część, bo w tej było momentami nużąco, jednak i tak moje wrażenia są jak najbardziej na plus. Czekam na realizacje zakończenia całej tej przygody na ekranie. Mam nadzieje, że i tym razem się nie zawiode. Ogólnie odbieram film na plus i nie żałuję, że się na niego wybrałam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. + podoba mi się nagłowek. Sam, Patrick i Charlie to moi przyjaciele :)
      sorki za błedy językowe w mojej wcześniejszej wypowiedzi, ale czas mnie goni :/

      Usuń
    2. Ja w sumie miałam to szczęście, że "Drzewo wisielców" gdzieś z tyłu głowy siedziało, ale nie do końca wiedziałam, w którym kościele dzwoni. ;D
      A Charlie i przyjaciele jeszcze pewnie troszkę "powiszą", bo nie mogę się zabrać za zmianę nagłówka. Dlatego cieszę się, że nie tylko mi szablon choć trochę przypadł do gustu. ;)

      Usuń

Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)