Tytuł: „Portret Doriana Graya”
Autor: Oscar Wilde
Liczba stron: 306
Wydawca: W.A.B
O „Portrecie
Doriana Graya” dowiedziałam się przez przypadek. Przeglądając dobre kilka lat
temu Demotywatory czy inną śmieszną stronę, wyskoczyła mi reklama nowego filmu,
który właśnie miał wejść do kin. Ciekawa grafika i interesujący opis skusił
mnie, by poszukać więcej informacji. I tak trafiłam na Wikipedię, a dokładniej
na stronę poświęconą powieści Wilde’a. Przeczytałam streszczenie i zachciało mi
się jechać właśnie na ten film, zwłaszcza że akurat organizowano nam wycieczkę
szkolną. Na „Doriana Graya” jednak nie pozwolili nam iść, co w sumie wyszło nam
na dobre i zaowocowało tym, że „Incepcję” mogę oglądać za każdym razem, gdy
leci w telewizji. Gray jednak mnie nie opuszczał i z uwagą rozglądałam się za
okazją, by przeczytać książkę i obejrzeć film. Było ich kilka, ale zawsze
coś stawało naprzeciw. Aż do tego roku, gdy koleżanka zaskoczyła mnie
informacją, że „Portret Doriana Graya” ma w domu, a tym większe zaskoczenie
było wtedy, gdy dzień później przyniosła mi ją do szkoły. Pozostało mi tylko zacząć
lekturę.
Dorian
Gray jest młodym i wyjątkowo przystojnym mężczyzną. Dla wybitnego malarza
Bazylego Hallwarda staje się on inspiracją i zostaje poproszony o pozowanie do
jego nowego, prawdopodobnie największego do tej pory dzieła. W trakcie pracy
nad portretem Dorian poznaje Lorda Henryka- mężczyznę o dość oryginalnych
przekonaniach i wyjątkowej charyzmie. To właśnie on uświadamia chłopakowi, że
jego uroda jest jego jedynym atutem i kluczem do sukcesu, jednak z czasem
zostanie jej pozbawiony, a przez to bezwartościowy dla świata. Pod wpływem słów
lorda Dorian wypowiada życzenie, żeby to jego podobizna na portrecie się
starzała i nosiła wszelkie znaki upływającego czasu, a jego prawdziwa postać
pozostała nietknięta. O dziwo życzenie się spełnia, a na obrazie da się
dostrzec zmiany- nie tylko jednak wynikające z upływu czasu, ale też namacalny obraz duszy Doriana i skutki jego czynów.
Mój
odbiór książki może być lekko wypaczony czasem, przez jaki czekałam na to, bym
w końcu mogła ją przeczytać. Obawiam się, że tym razem powieści wyszło to
bardziej na złe niż na dobre. Przez te cztery lata moje oczekiwania i
wyobrażenia na jej temat stale rosły, przez co trochę się zawiodłam. Mogę wyjść
na jakąś sadystkę czy osobę szaloną i psychiczną, ale w całej historii o zepsuciu
młodego człowieka, materializmie, o człowieku przedmiotowo traktującym innych,
wykorzystującym ich, wręcz kryminaliście, zabrakło mi tego zła. Moje wrażenia i
zarzuty mogę porównać do tych z „Pachnidła”. Zabrakło mi ohydnych,
odstręczających, brutalnych opisów, bardziej namacalnych przejawów okrucieństwa
i upadku Doriana. Serce mi podskakiwało za każdym razem, gdy zbliżał się
znaczący moment w historii bohatera, jednak zwykle kończyło się na małym
rozczarowaniu. Momenty, które trzymały mnie w napięciu od początku do końca
tak, że nie mogłam przestać czytać, da się policzyć na palcach jednej ręki.
Jeśli chodzi o napięcie towarzyszące czytaniu i zaskakujące fragmenty jest
trochę słabo. Osobiście wolałabym trochę więcej mocy.
Nie
mogę jednak przez to skreślać książki. Po lekturze kilku powieści z tego okresu
mogę zauważyć pewne podobieństwa. Zarówno w „Studium w szkarłacie” Doyla, jak i we
wspomnianym „Pachnidle” rzeczywiście zbrodnie też nie są tak chętnie ukazywane
bezpośrednio, a fabuła jest trochę ugładzona i zmiękczona. O wiele częściej
znajduje się opisy zdarzeń z perspektywy świadków, w formie niedokładnych
opowieści, które nie skupiają się na realistycznym i szczegółowym opisie, a
prędzej na oddaniu towarzyszących emocji. Zauważyłam też skłonności do refleksji,
bardzo głębokie wejście w psychikę bohaterów, ich pobudki, emocje, wyznawane
wartości. Tak jest też w „Portrecie Doriana Graya”, gdzie opisów przemyśleń bohaterów można znaleźć naprawdę dużo. Nie są to też tylko i wyłącznie typowe
refleksje, ale nastawienie do życia i priorytety można dostrzec w
wyjątkowo rozbudowany opisach ich zajęć, rutyn, zainteresowań itd. I mimo że
czasem długie na kilka stron opisy kolekcji klejnotów czy materiałów Doriana mogą
nużyć i wloką się niemiłosiernie, dodają głębi całej opowieści.
„Portret
Doriana Graya” jest już klasykiem, dlatego nie żałuję, że go przeczytałam. Tym
bardziej, że powieść chodziła za mną od lat i w końcu mogłam skonfrontować moje
oczekiwania z rzeczywistością. To, że troszkę się zawiodłam, to zupełnie inna
sprawa. Mimo braku piorunującego wrażenia nie mówię jej „nie” i mam zamiar dać
jej drugą szansę w przyszłości, jak i nadal zabieram się za ekranizację. Od razu czuć, że powieść nie ma kilku, a nawet
kilkunastu lat, ale to właśnie nadaje jej pewnej niezwykłości, magii, jakiejś
elegancji. Poza tym w ciekawy, alegoryczny sposób przekazuje pewne ponadczasowe
racje, które każdy może znaleźć bez problemu. Czy chciałabym mieć książkę na
własność? Zdecydowanie tak, między innymi dla wspaniałej, mrocznej okładki, jak i dlatego, by następnym razem nie szukać jej po wszystkich znajomych.
Klasykę warto znać, a przynajmniej spróbować poznać. Osobiście chciałabym przeczytać
nowszą wersję tej historii, napisaną we współczesnym stylu i porównać, jak
powieść zmieniała się na przestrzeni wieków.
Zostałeś/aś wybrany/a do LBA!
OdpowiedzUsuńhttp://blizszysercu-fotografia.blogspot.com/2014/11/know-how.html
To jedna z moich ulubionych książek! Ja mogą przygodę z nią zaczęłam od filmu, ale za pierwszym razem nie udało mi się obejrzeć go w całości, dałam radę dopiero za drugim. Jeśli w książce zabrakło mocy to odnajdziesz ją w filmie, przynajmniej częściowo. Ale film generalnie nie zebrał dobrych recenzji.
OdpowiedzUsuń