Autorka: Cassandra Clare
Liczba stron: 507
Wydawca: Wydawnictwo MAG
O „Mieście
kości” słyszałam już jakiś czas temu, ale tak naprawdę nigdy nie czułam
większej chęci, by zapoznać się z twórczością Cassandry Clare. Dopiero
niedawno, gdy zaczęłam uważniej śledzić blogi recenzecnkie oraz polskiego i
zagranicznego booktuba, seria mi o sobie przypomniała, a ja zechciałam w końcu
na własnej skórze sprawdzić, czy te „ochy i
achy” na jej temat nie są przekoloryzowane i czy książka naprawdę jest tak
wciągająca, dowcipna i trzymająca w napięciu. Wrzuciłam ją szybko na listę
życzeń na Lubimy czytać oraz do przechowalni w księgarni internetowej, a już
kilka dni później dzierżyłam pierwszy tom serii w dłoni, wychodząc dumnym
krokiem z księgarni (nie mogłam się powstrzymać). Po chwilach tradycyjnego
głaskania, tulenia i wąchania książki zabrałam się za lekturę.
Na
początku można by pomyśleć, że Clary Fray jest zwykłą amerykańską nastolatką.
Dziewczyna sama o sobie tak myśli, przynajmniej do czasu, gdy staje się
przypadkowo świadkiem bardzo dziwnej sceny w jednym z nocnych klubów. Kilka dni
później jej mieszkanie zostaje zdemolowane, a matka uprowadzona. Cały świat Clary przewraca się do góry nogami. Odkrywa ona tajemnice jej matki: świat Nocnych Łowców, demonów i innych nadnaturalnych
stworzeń. Clary postanawia za wszelką cenę odnaleźć matkę, która okazuje się być zamieszana w zniknięcie kielicha Anioła Raziela- mitycznego artefaktu,
którym interesuje się cały nadnaturalny świat, z groźnym i szalonym Valentinem
na czele.
„Miasto
kości” miało ten wątpliwy zaszczyt i przykry obowiązek przypomnienia mi,
dlaczego rok szkolny nie nadaje się do czytania książek. Po raz kolejny
postawiono mnie w wewnętrznym konflikcie: zostawić te wszystkie cudeńka na
półce w spokoju i dać im szansę na pełen wydźwięk w przyszłości, czy jak
najszybciej zabrać się za czytanie, by poznać nowe historie. To była masakra piłą
mechaniczną, tortura zarówno dla mnie, jak i dla „Miasta kości”. Tak naprawdę
zrobiłam krzywdę tej powieści, a przez to całej serii, dlatego też nie wiem, co
tak naprawdę o niej sądzę.
Nie lubię
czytać długich rozdziałów, wolę mieć szansę na to, by czytać tyle, na ile mam
ochotę: pięć stron, pięćdziesiąt, pięćset, móc w każdej chwili przerwać i znowu
zacząć. W „Mieście kości” przerw musiałam robić aż nadto, mimo że rozdziały są
takie „akurat”. Nie powinnam mieć problemów z przeczytaniem ich na raz, tymczasem musiałam
je dzielić na dwa, trzy razy wbrew własnej woli. Doszłam do wniosku, że czytanie
małej ilości stron jest bardziej denerwujące i męczące niż czytanie całych
książek za jednym "zasiądnięciem". Za nic nie mogłam się wbić w fabułę, poczuć
klimat historii, wsiąknąć po uszy. Dlaczego? Bo mogłam czytać albo po pierwszej
w nocy, gdy już miałam dość wszystkiego, albo ratami na przerwach, oczywiście
równocześnie przygotowując się do zajęć, odrabiając niedokończone prace domowe
i prowadząc jakiekolwiek życie towarzyskie, albo cichaczem pod biurkiem na
lekcji informatyki. I w sumie jestem zła na siebie, że zaczęłam akurat tę
książkę, która a) do cieniutkich nie należy i potrzebuje czasu oraz b) naprawdę
zasługiwała na uwagę i zapowiadała się bardzo dobrze. Powieść nie wypadła źle-
miałam przebłyski, gdzie czekałam ze zniecierpliwieniem na to, co się wydarzy i
zatracałam się w świecie „Darów anioła”. Bohaterowie zyskali moją sympatię,
snuję na ich temat pewne plany, czekam na rozwiązanie tajemnic i wytłumaczenie
niedomówień, mogę nawet powiedzieć, że dołączyłam do tzw. „teamów” i wiem, co
chciałabym zobaczyć w następnych częściach. Opiewany humor mnie nie zawiódł- całość
przepełniona jest dowcipnymi momentami, ciętymi ripostami i żartem sytuacyjnym
i nie wiem, czy śmiałam się z tego tylko dlatego, że czułam się zobligowana
różnymi opiniami, czy rzeczywiście uznawałam to za fajny żart czy przemyślany
sarkazm. Jakby nie było, cieszyłam się grą słów, jakimi Clare naszpikowała
książkę i czekałam na kolejne gagi. Nie mogłam jednak tego wszystkiego
doświadczyć w stu procentach i wiem, że gdybym „Miasto kości” czytała
spokojniej i uważniej, książka spodobałaby mi się o wiele, wiele bardziej. Jest to jednak tylko i wyłącznie mea culpa- moja i mojej nieogarniętości.
Swoją drogą
przyjemność z czytania zepsuł mi po części też wcześniej obejrzany film. Zrobiłam
to pod wpływem chwili, gdy się nudziłam, a jeszcze nie pomyślałam, że warto
byłoby najpierw przeczytać książkę. Naprawdę nie sądziłam, że ta fala krytyki
rzeczywiście ma odzwierciedlenie w rzeczywistości. Tymczasem tak, zgadzam się,
mimo pobieżnie przeczytanej książki i niezbyt dokładnego obejrzenia ekranizacji, film zmiażdżył fabułę i mimo że niewiele z
niego wyniosłam, zepsuł mi przyjemność z kilku kluczowych momentów. Niestety,
mimo sporo uszczuplonej i przekłamanej fabuły, okazał się jednym wielkim
spoilerem, przez co lektura w kulminacyjnym momencie okazała się nadmuchanym do
połowy balonem, z którego powoli, z irytującym piskiem ucieka powietrze. Ponieważ znałam
zakończenie, całość ratowały tylko dialogi, i sposób opisania tego, co już
niestety wiedziałam. I tak oto „Miasto kości” przypomniało mi o kolejnym
kardynalnym błędzie, który dość często popełniam. Dlatego jeśli macie zamiar
przeczytać książkę, pod żadnym pozorem nie idźcie w moje ślady i nie sięgajcie
najpierw po film. Zresztą po lekturze też raczej nie polecam.
Postanowiłam
zrobić sobie przerwę, jeśli chodzi o „Dary anioła”, ale na pewno nie daję serii spokoju i
kiedyś do niej wrócę. Gdy tylko nadarzy się okazja, zaopatruję się w „Miasto
popiołów”, choć tym razem może poczekam, aż najbardziej burzliwy okres w moim
dotychczasowym życiu, czyli matura, się skończy. Wiele osób mówi, że pierwszy
tom jest tym najsłabszym. Jeśli tak, to seria ma u mnie świetlaną
przyszłość, zwłaszcza jeśli w końcu poświęcę jej tyle czasu, ile będę chciała.
Mam za sobą trylogię "Diabelskie maszyny" Cassandry Clare oraz pięć tomów "Darów anioła". Przede mną jeszcze jeden tom to kompletu :) Tyle że go jeszcze nie mam, więc póki co w planach :)
OdpowiedzUsuńA więc:
OdpowiedzUsuńTeż najpierw obejrzałam film, ale nie wiedziałam wtedy, że scenariusz jest napisany na podstawie książki. Niedługo później dostałam "Miasto kości" i "Miasto popiołów" i zrobiłam taki sam błąd jak ty.. czytam ją nadal (zostało mi ok. 100 stron do końca) po około 5-6 str dziennie.. to jest masakra.. na zmianę z lekturami itd. Wszyscy się dziwią, że zbytnio mi się nie podoba, ale po przeczytaniu Twojej recenzji już wiem dlaczego.. Mam nadzieję, że szybko ją skończę, bo dopiero teraz zaczyna mi się podobać, a po kolejną część sięgnę może dopiero po wakacjach..
Obserwuję i pozdrawiam :)
http://triviaaboutme.blogspot.com/