22:19

Cassandra Clare "Miasto kości"

Tytuł: „Miasto kości”
Autorka: Cassandra Clare
Liczba stron: 507
Wydawca: Wydawnictwo MAG


O „Mieście kości” słyszałam już jakiś czas temu, ale tak naprawdę nigdy nie czułam większej chęci, by zapoznać się z twórczością Cassandry Clare. Dopiero niedawno, gdy zaczęłam uważniej śledzić blogi recenzecnkie oraz polskiego i zagranicznego booktuba, seria mi o sobie przypomniała, a ja zechciałam w końcu na własnej skórze sprawdzić, czy te „ochy i  achy” na jej temat nie są przekoloryzowane i czy książka naprawdę jest tak wciągająca, dowcipna i trzymająca w napięciu. Wrzuciłam ją szybko na listę życzeń na Lubimy czytać oraz do przechowalni w księgarni internetowej, a już kilka dni później dzierżyłam pierwszy tom serii w dłoni, wychodząc dumnym krokiem z księgarni (nie mogłam się powstrzymać). Po chwilach tradycyjnego głaskania, tulenia i wąchania książki zabrałam się za lekturę.

                Na początku można by pomyśleć, że Clary Fray jest zwykłą amerykańską nastolatką. Dziewczyna sama o sobie tak myśli, przynajmniej do czasu, gdy staje się przypadkowo świadkiem bardzo dziwnej sceny w jednym z nocnych klubów. Kilka dni później jej mieszkanie zostaje zdemolowane, a matka uprowadzona. Cały świat Clary przewraca się do góry nogami. Odkrywa ona tajemnice jej matki: świat Nocnych Łowców, demonów i innych nadnaturalnych stworzeń. Clary postanawia za wszelką cenę odnaleźć matkę, która okazuje się być zamieszana w zniknięcie kielicha Anioła Raziela- mitycznego artefaktu, którym interesuje się cały nadnaturalny świat, z groźnym i szalonym Valentinem na czele.


                „Miasto kości” miało ten wątpliwy zaszczyt i przykry obowiązek przypomnienia mi, dlaczego rok szkolny nie nadaje się do czytania książek. Po raz kolejny postawiono mnie w wewnętrznym konflikcie: zostawić te wszystkie cudeńka na półce w spokoju i dać im szansę na pełen wydźwięk w przyszłości, czy jak najszybciej zabrać się za czytanie, by poznać nowe historie. To była masakra piłą mechaniczną, tortura zarówno dla mnie, jak i dla „Miasta kości”. Tak naprawdę zrobiłam krzywdę tej powieści, a przez to całej serii, dlatego też nie wiem, co tak naprawdę o niej sądzę.


Nie lubię czytać długich rozdziałów, wolę mieć szansę na to, by czytać tyle, na ile mam ochotę: pięć stron, pięćdziesiąt, pięćset, móc w każdej chwili przerwać i znowu zacząć. W „Mieście kości” przerw musiałam robić aż nadto, mimo że rozdziały są takie „akurat”. Nie powinnam mieć problemów z przeczytaniem ich na raz, tymczasem musiałam je dzielić na dwa, trzy razy wbrew własnej woli. Doszłam do wniosku, że czytanie małej ilości stron jest bardziej denerwujące i męczące niż czytanie całych książek za jednym "zasiądnięciem". Za nic nie mogłam się wbić w fabułę, poczuć klimat historii, wsiąknąć po uszy. Dlaczego? Bo mogłam czytać albo po pierwszej w nocy, gdy już miałam dość wszystkiego, albo ratami na przerwach, oczywiście równocześnie przygotowując się do zajęć, odrabiając niedokończone prace domowe i prowadząc jakiekolwiek życie towarzyskie, albo cichaczem pod biurkiem na lekcji informatyki. I w sumie jestem zła na siebie, że zaczęłam akurat tę książkę, która a) do cieniutkich nie należy i potrzebuje czasu oraz b) naprawdę zasługiwała na uwagę i zapowiadała się bardzo dobrze. Powieść nie wypadła źle- miałam przebłyski, gdzie czekałam ze zniecierpliwieniem na to, co się wydarzy i zatracałam się w świecie „Darów anioła”. Bohaterowie zyskali moją sympatię, snuję na ich temat pewne plany, czekam na rozwiązanie tajemnic i wytłumaczenie niedomówień, mogę nawet powiedzieć, że dołączyłam do tzw. „teamów” i wiem, co chciałabym zobaczyć w następnych częściach. Opiewany humor mnie nie zawiódł- całość przepełniona jest dowcipnymi momentami, ciętymi ripostami i żartem sytuacyjnym i nie wiem, czy śmiałam się z tego tylko dlatego, że czułam się zobligowana różnymi opiniami, czy rzeczywiście uznawałam to za fajny żart czy przemyślany sarkazm. Jakby nie było, cieszyłam się grą słów, jakimi Clare naszpikowała książkę i czekałam na kolejne gagi. Nie mogłam jednak tego wszystkiego doświadczyć w stu procentach i wiem, że gdybym „Miasto kości” czytała spokojniej i uważniej, książka spodobałaby mi się o wiele, wiele bardziej. Jest to jednak tylko i wyłącznie mea culpa- moja i mojej nieogarniętości.


Swoją drogą przyjemność z czytania zepsuł mi po części też wcześniej obejrzany film. Zrobiłam to pod wpływem chwili, gdy się nudziłam, a jeszcze nie pomyślałam, że warto byłoby najpierw przeczytać książkę. Naprawdę nie sądziłam, że ta fala krytyki rzeczywiście ma odzwierciedlenie w rzeczywistości. Tymczasem tak, zgadzam się, mimo pobieżnie przeczytanej książki i niezbyt dokładnego obejrzenia ekranizacji, film zmiażdżył fabułę i mimo że niewiele z niego wyniosłam, zepsuł mi przyjemność z kilku kluczowych momentów. Niestety, mimo sporo uszczuplonej i przekłamanej fabuły, okazał się jednym wielkim spoilerem, przez co lektura w kulminacyjnym momencie okazała się nadmuchanym do połowy balonem, z którego powoli, z irytującym piskiem ucieka powietrze. Ponieważ znałam zakończenie, całość ratowały tylko dialogi, i sposób opisania tego, co już niestety wiedziałam. I tak oto „Miasto kości” przypomniało mi o kolejnym kardynalnym błędzie, który dość często popełniam. Dlatego jeśli macie zamiar przeczytać książkę, pod żadnym pozorem nie idźcie w moje ślady i nie sięgajcie najpierw po film. Zresztą po lekturze też raczej nie polecam.


                Postanowiłam zrobić sobie przerwę, jeśli chodzi o „Dary anioła”, ale na pewno nie daję serii spokoju i kiedyś do niej wrócę. Gdy tylko nadarzy się okazja, zaopatruję się w „Miasto popiołów”, choć tym razem może poczekam, aż najbardziej burzliwy okres w moim dotychczasowym życiu, czyli matura, się skończy. Wiele osób mówi, że pierwszy tom jest tym najsłabszym. Jeśli tak, to seria ma u mnie świetlaną przyszłość, zwłaszcza jeśli w końcu poświęcę jej tyle czasu, ile będę chciała.

2 komentarze:

  1. Mam za sobą trylogię "Diabelskie maszyny" Cassandry Clare oraz pięć tomów "Darów anioła". Przede mną jeszcze jeden tom to kompletu :) Tyle że go jeszcze nie mam, więc póki co w planach :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A więc:
    Też najpierw obejrzałam film, ale nie wiedziałam wtedy, że scenariusz jest napisany na podstawie książki. Niedługo później dostałam "Miasto kości" i "Miasto popiołów" i zrobiłam taki sam błąd jak ty.. czytam ją nadal (zostało mi ok. 100 stron do końca) po około 5-6 str dziennie.. to jest masakra.. na zmianę z lekturami itd. Wszyscy się dziwią, że zbytnio mi się nie podoba, ale po przeczytaniu Twojej recenzji już wiem dlaczego.. Mam nadzieję, że szybko ją skończę, bo dopiero teraz zaczyna mi się podobać, a po kolejną część sięgnę może dopiero po wakacjach..
    Obserwuję i pozdrawiam :)

    http://triviaaboutme.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)