20:47

Pod naszymi łóżkami czają się potwory... "Badacz potworów" Rick Yancey

Tytuł: „Badacz potworów”
Autor: Rick Yancey
Liczba stron: 464
Wydawca: Jaguar

 "Ależ tak, dziecino. Potwory istnieją, a jakże. Ot, choćby w mojej piwnicy właśnie taki jeden wisi sobie na haku". 
            Mimo że „Badacz potworów” atakował mnie swoją okładką za każdym razem, gdy weszłam na stronę Wydawnictwa Jaguar, nie miałam ochoty przeczytać tej książki. Dlatego też to nie tę powieść zamówiłam, gdy miałam wybrać sobie coś do zrecenzowania. Ponieważ jednak wydawnictwo nie miało jednej z powieści na składzie, polecono mi właśnie tę nowość, książkę znanego i lubianego w Polsce autora, z którym nie miałam wcześniej żadnego kontaktu. Później poszło z górki. Po przeczytaniu kilku pozytywnych opinii, postanowiłam zmierzyć się z powieścią, mimo że terminy gonią, nieprzeczytanych pozycji na półce aż za dużo, a książka nie należy do najkrótszych.

            Dwunastoletni Will Henry po tragicznej śmierci rodziców trafia pod skrzydła Pellinore’a Wartropa. Will ma zająć miejsce ojca, który był lojalnym i oddanym asystentem tego ekscentrycznego i tajemniczego doktora bliżej nieznanej światu profesji. Doktor Warthrop jest bowiem badaczem potworów. Pewnej nocy cmentarny złodziej przywozi do domu doktora zwłoki młodej dziewczyny, rozpoczynając tym polowanie na przerażające monstra zagrażające życiu całego miasteczka New Jerusalem.


            Bardzo żałuję, że lektura tej książki przebiegała w taki a nie inny sposób. Szkoda mi, że nie mogłam na spokojnie usiąść i przeczytać spory kawałek powieści. Zamiast tego, łykałam po dwie-trzy strony w łóżku, zanim mama kazała gasić mi światło. Przez to nie mogłam odczuć w pełni tego magicznego, tajemniczego klimatu, nie mogłam odpowiednio, godnie przeżywać wszystkich okropności, jakie spotkały naszą dwójkę. Jest to główny powód, dlaczego nie odczułam tej grozy, która była opiewana zarówno na okładce książki, jak i w opiniach czytelników. Czytając na przekór wszystkim ostrzeżeniom po północy (bo był to jedyny dogodny do tego czas), nie wkręciłam się w fabułę na tyle, by drżeć ze strachu bądź obrzydzenia.


            Dopiero teraz, gdy majówka pozwoliła mi na chwilę odpoczynku, uznałam, że to wstyd, że tak długo książka leży niedokończona. Sięgnęłam ponownie i przeczytałam raz a dobrze. Efekt? Piorunujący. Fabuła mnie wciągnęła niesamowicie, zwroty akcji zaskakiwały, żarty śmieszyły, a krew i poharatane ciała przerażały i obrzydzały. Może to dlatego, że pod koniec zawsze wszystko nabiera tempa i powagi, a może właśnie dlatego, że skupiłam się na „Badaczu…” i tylko „Badaczu…”. Zresztą za każdym razem gdy udało mi się przeczytać więcej niż pięć stron powieści na raz, coś w środku mnie ruszało i nie pozwalało przejść obojętnie obok następnej i następnej strony.


            Historia ciągle nabiera tempa, z dnia na dzień pojawiają się nowe poszlaki i zwroty akcji. Yancey potrafi trzymać w napięciu. Było kilka brylancików, które zapierały dech w piersiach, łapały za serce i wbijały w fotel. Brawa należą się szczególnie za ostatnie strony, które przybierają na sile z każdą kolejną stroną coraz szybciej, tak że w trakcie punktu kulminacyjnego stale obgryzałam paznokcie albo zasłaniałam usta ręką w bezgłośnym okrzyku. Chyba nie spodziewałam się aż takich zwrotów akcji i takich zaskoczeń. Końcówka po prostu powala na kolana- już nie da się jej dzielić na kilka części. Niestety jest kilka mankamentów, które sprawiają, że historia nie jest aż tak dynamiczna, jak mogłaby być. Największym zarzutem jest ilość i długość rozdziałów. Na ponad czterysta stron przypada prolog, trzynaście rozdziałów i epilog, co daje średnio trzydzieści stron na rozdział. Nie jest jednak tak kolorowo, bowiem bardzo często trafiają się rozdziały mające po pięćdziesiąt, a nawet sześćdziesiąt stron! Niestety bardzo ciężko jest przez nie przebrnąć. Tym bardziej wzrastała moja irytacja, że musiałam przerywać w środku rozdziału, i to kilkukrotnie. Przy makabrycznie długich rozdziałach, tempo spowalnia również sam sposób prowadzenia akcja. W większości przypadków książek przerwy między kolejnymi wydarzeniami trwają od kilku godzin (np. podczas snu), do nawet kilku miesięcy, przez co i sama historia „rozwleka się” najczęściej do roku. „Badacz potworów” to historia kilku tygodni, opowiadana niemal bez przerwy. Główny bohater i narrator, Will Henry, praktycznie nie kładzie się spać, będąc ciągle potrzebnym i nieodzownym u boku doktora. Dlatego nie jest dziwne to, że w pewnych momentach czytelnik może być równie zmęczony jak dwunastoletni adept monstrumologii. Chwila odpoczynku czasami jednak bardzo dobrze robi.


            Przy recenzowaniu „Badacza potworów” trudno nie wspomnieć o bohaterach. Po pierwsze: Will Henry. Bardzo się cieszę, że znowu jako główny bohater powrócił nie tylko chłopiec, ale w dodatku tak młody. Bardzo miła odmiana od szesnastoletnich/ osiemnastoletnich dziewczyn zakochanych po uszy w jakimś chłopaku (nudyyyy). Miło znowu zagłębić się w szalone historie dziecka, jest to niczym powrót do straszniejszej wersji historii młodego Pottera. Może Was zdziwić niezwykle dojrzały język i mnóstwo refleksji o sensie życia, wiary, człowieczeństwa itp. Will Henry wydaje się być bardzo dojrzałym jak na swój wiek chłopcem z momentami słabości, gdy zachowuje się jak normalne dziecko. Należy tutaj pamiętać, że „Badacz potworów” to  trzy pierwsze pamiętniki Henry’ego, które nie były pisane na bieżąco, ale spisał je już mężczyzna w podeszłym wieku, a kto wie- może nawet u schyłku swojego bardzo długiego życia. Zdając sobie z tego sprawę, górnolotne kwestie nie będą tak razić. Zwłaszcza że po jakimś czasie one zupełnie przestają być zauważane i po prostu chłoniemy niesamowitą historię dwunastoletniego chłopca. Niezwykle charyzmatycznym bohaterem jest sam doktor Warthrop. Na początku może on irytować, zwłaszcza sposobem traktowania małego Willa, z czasem jednak nabrałam do niego sympatii. Pod koniec książki mogę powiedzieć, że nawet go bardzo polubiłam, choć nie wyzbył się swoich denerwujących zachowań. Zapunktował czymś innym, a nawet te jego negatywne cechy są w pewien sposób czarujące i sprawiają, że postać może nie jest krystaliczna, ale bardzo pozytywna (mimo swojej ciemnej strony mocy). Trudno nie wspomnieć o jeszcze jednym fanatyku potworów, doktorze Kearnsie/Corym (niepotrzebne skreślić). To dopiero jest fascynująca, a jednocześnie totalnie irytująca kreatura! Facet potrafi tak zamącić w głowie, tak napsuć nerwy, że przez większość czasu można nie kojarzyć, co jest prawdą, a co kłamstwem. Co ja mówię: przez cały czas tak naprawdę nic o nim nie wiemy. Postać jeszcze bardziej denerwująca niż monstrumolog, ale jaki dreszczyk emocji wprowadza do tej i tak zwariowanej historii.


Czy mogę nie wspomnieć o szacie graficznej (pytanie retoryczne)? „Badacz potworów” buduje klimat nie tylko przez fabułę. Fragmenty tekstu pisane na maszynie, bardzo wymowne rysunki narządów i narzędzi (choć potworków tu nie zobaczymy- smuteczek, ale można pobudzić wyobraźnię), fajny w dotyku, żółty papier niemal jak z oryginalnych zapisków Willa Henry’ego… Cóż trzeba chcieć więcej. I ten „urokliwy” cmentarz na okładce… rozpływam się ;)


            Jak wcześniej mówiłam, w mojej przygodzie z „Badaczem potworów” żałuję tylko tego, że tak długo zajęło mi jej przeczytanie i że tak niemiłosiernie poszatkowałam całą historię na własne życzenie. Gdyby nie to, to nie wiem, czy dałabym radę usiedzieć w miejscu podczas lektury. Powieść trzyma w napięciu i oprócz wątku miłosnego znajdziemy tu praktycznie wszystko, co dobra książka młodzieżowa powinna posiadać: ciekawe postaci, wciągającą fabułę, kilka zwrotów akcji i parę trupów. Wystarczająco, by wbić kogoś w fotel na dłużej, niż trwa przeciętny program telewizyjny i wypicie kubka kawy. Jestem jak najbardziej na tak i czekam na więcej: zarówno na „Monstrumologa” jak i inne dzieła Yanceya.


             W tym miejscu chciałabym serdecznie podziękować Wydawnictwu Jaguar za udostępnienie „Badacza potworów” i danie mi możliwości:
a)      Przeczytania tak dobrej książki, na którą pewnie sama bym się nie skusiła,
b)      Pokazania moich recenzenckich możliwości.

Bardzo dziękuję za zaufanie, jakim mnie obdarzono. I mam nadzieję, że nie napsułam zbyt wielu nerwów, a czekanie na recenzję się opłacało. :D

3 komentarze:

  1. Lubię Wydawnictwo Jaguar, mają wiele dobrych książek, ale do tej jakoś mnie ciągnie, może ze względu na wiek bohatera...

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajna książka się zapowiada... przeczytam!

    +zapraszam do mnie! nowa notka :)
    ~Dżastin

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mój blog -> http://wyznania-czytelniczki.blog.pl/
      ~Dżastin

      Usuń

Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)