Tytuł: „Badacz potworów”
Autor: Rick Yancey
Liczba stron: 464
Wydawca: Jaguar
"Ależ tak, dziecino. Potwory istnieją, a jakże. Ot, choćby w mojej piwnicy właśnie taki jeden wisi sobie na haku".
Mimo
że „Badacz potworów” atakował mnie swoją okładką za każdym razem, gdy weszłam
na stronę Wydawnictwa Jaguar, nie miałam ochoty przeczytać tej książki. Dlatego
też to nie tę powieść zamówiłam, gdy miałam wybrać sobie coś do zrecenzowania. Ponieważ
jednak wydawnictwo nie miało jednej z powieści na składzie, polecono mi właśnie
tę nowość, książkę znanego i lubianego w Polsce autora, z którym nie miałam
wcześniej żadnego kontaktu. Później poszło z górki. Po przeczytaniu kilku
pozytywnych opinii, postanowiłam zmierzyć się z powieścią, mimo że terminy
gonią, nieprzeczytanych pozycji na półce aż za dużo, a książka nie należy do najkrótszych.
Dwunastoletni
Will Henry po tragicznej śmierci rodziców trafia pod skrzydła Pellinore’a
Wartropa. Will ma zająć miejsce ojca, który był lojalnym i oddanym asystentem tego
ekscentrycznego i tajemniczego doktora bliżej nieznanej światu profesji. Doktor
Warthrop jest bowiem badaczem potworów. Pewnej nocy cmentarny złodziej przywozi
do domu doktora zwłoki młodej dziewczyny, rozpoczynając tym polowanie na
przerażające monstra zagrażające życiu całego miasteczka New Jerusalem.
Bardzo
żałuję, że lektura tej książki przebiegała w taki a nie inny sposób. Szkoda mi,
że nie mogłam na spokojnie usiąść i przeczytać spory kawałek powieści. Zamiast
tego, łykałam po dwie-trzy strony w łóżku, zanim mama kazała gasić mi światło. Przez
to nie mogłam odczuć w pełni tego magicznego, tajemniczego klimatu, nie mogłam
odpowiednio, godnie przeżywać wszystkich okropności, jakie spotkały naszą
dwójkę. Jest to główny powód, dlaczego nie odczułam tej grozy, która była opiewana zarówno na okładce książki, jak i w
opiniach czytelników. Czytając na przekór wszystkim ostrzeżeniom po północy (bo
był to jedyny dogodny do tego czas), nie wkręciłam się w fabułę na tyle, by
drżeć ze strachu bądź obrzydzenia.
Dopiero teraz, gdy majówka pozwoliła
mi na chwilę odpoczynku, uznałam, że to wstyd, że tak długo książka leży
niedokończona. Sięgnęłam ponownie i przeczytałam raz a dobrze. Efekt?
Piorunujący. Fabuła mnie wciągnęła niesamowicie, zwroty akcji zaskakiwały,
żarty śmieszyły, a krew i poharatane ciała przerażały i obrzydzały. Może to
dlatego, że pod koniec zawsze wszystko nabiera tempa i powagi, a może właśnie
dlatego, że skupiłam się na „Badaczu…” i tylko „Badaczu…”. Zresztą za każdym
razem gdy udało mi się przeczytać więcej niż pięć stron powieści na raz, coś w
środku mnie ruszało i nie pozwalało przejść obojętnie obok następnej i
następnej strony.
Historia ciągle nabiera tempa, z
dnia na dzień pojawiają się nowe poszlaki i zwroty akcji. Yancey potrafi
trzymać w napięciu. Było kilka brylancików, które zapierały dech w piersiach,
łapały za serce i wbijały w fotel. Brawa należą się szczególnie za ostatnie
strony, które przybierają na sile z każdą kolejną stroną coraz szybciej, tak że
w trakcie punktu kulminacyjnego stale obgryzałam paznokcie albo zasłaniałam
usta ręką w bezgłośnym okrzyku. Chyba nie spodziewałam się aż takich zwrotów akcji
i takich zaskoczeń. Końcówka po prostu powala na kolana- już nie da się jej
dzielić na kilka części. Niestety jest kilka mankamentów, które sprawiają, że
historia nie jest aż tak dynamiczna, jak mogłaby być. Największym zarzutem jest
ilość i długość rozdziałów. Na ponad czterysta stron przypada prolog,
trzynaście rozdziałów i epilog, co daje średnio trzydzieści stron na rozdział.
Nie jest jednak tak kolorowo, bowiem bardzo często trafiają się rozdziały
mające po pięćdziesiąt, a nawet sześćdziesiąt stron! Niestety bardzo ciężko
jest przez nie przebrnąć. Tym bardziej wzrastała moja irytacja, że musiałam
przerywać w środku rozdziału, i to kilkukrotnie. Przy makabrycznie długich
rozdziałach, tempo spowalnia również sam sposób prowadzenia akcja. W
większości przypadków książek przerwy między kolejnymi wydarzeniami trwają od
kilku godzin (np. podczas snu), do nawet kilku miesięcy, przez co i sama
historia „rozwleka się” najczęściej do roku. „Badacz potworów” to historia
kilku tygodni, opowiadana niemal bez przerwy. Główny bohater i narrator, Will
Henry, praktycznie nie kładzie się spać, będąc ciągle potrzebnym i nieodzownym
u boku doktora. Dlatego nie jest dziwne to, że w pewnych momentach czytelnik
może być równie zmęczony jak dwunastoletni adept monstrumologii. Chwila
odpoczynku czasami jednak bardzo dobrze robi.
Przy recenzowaniu „Badacza potworów”
trudno nie wspomnieć o bohaterach. Po pierwsze: Will Henry. Bardzo się cieszę,
że znowu jako główny bohater powrócił nie tylko chłopiec, ale w dodatku tak
młody. Bardzo miła odmiana od szesnastoletnich/ osiemnastoletnich dziewczyn
zakochanych po uszy w jakimś chłopaku (nudyyyy). Miło znowu zagłębić się w
szalone historie dziecka, jest to niczym powrót do straszniejszej wersji
historii młodego Pottera. Może Was zdziwić niezwykle dojrzały język i mnóstwo
refleksji o sensie życia, wiary, człowieczeństwa itp. Will Henry wydaje się być
bardzo dojrzałym jak na swój wiek chłopcem z momentami słabości, gdy zachowuje
się jak normalne dziecko. Należy tutaj pamiętać, że „Badacz potworów” to trzy pierwsze pamiętniki Henry’ego, które nie
były pisane na bieżąco, ale spisał je już mężczyzna w podeszłym wieku, a kto
wie- może nawet u schyłku swojego bardzo długiego życia. Zdając sobie z tego
sprawę, górnolotne kwestie nie będą tak razić. Zwłaszcza że po jakimś czasie
one zupełnie przestają być zauważane i po prostu chłoniemy niesamowitą historię
dwunastoletniego chłopca. Niezwykle charyzmatycznym bohaterem jest sam doktor
Warthrop. Na początku może on irytować, zwłaszcza sposobem traktowania małego
Willa, z czasem jednak nabrałam do niego sympatii. Pod koniec książki mogę
powiedzieć, że nawet go bardzo polubiłam, choć nie wyzbył się swoich
denerwujących zachowań. Zapunktował czymś innym, a nawet te jego negatywne
cechy są w pewien sposób czarujące i sprawiają, że postać może nie jest
krystaliczna, ale bardzo pozytywna (mimo swojej ciemnej strony mocy). Trudno
nie wspomnieć o jeszcze jednym fanatyku potworów, doktorze Kearnsie/Corym
(niepotrzebne skreślić). To dopiero jest fascynująca, a jednocześnie totalnie
irytująca kreatura! Facet potrafi tak zamącić w głowie, tak napsuć nerwy, że
przez większość czasu można nie kojarzyć, co jest prawdą, a co kłamstwem. Co ja
mówię: przez cały czas tak naprawdę nic o nim nie wiemy. Postać jeszcze
bardziej denerwująca niż monstrumolog, ale jaki dreszczyk emocji wprowadza do
tej i tak zwariowanej historii.
Czy
mogę nie wspomnieć o szacie graficznej (pytanie retoryczne)? „Badacz potworów”
buduje klimat nie tylko przez fabułę. Fragmenty tekstu pisane na maszynie,
bardzo wymowne rysunki narządów i narzędzi (choć potworków tu nie zobaczymy-
smuteczek, ale można pobudzić wyobraźnię), fajny w dotyku, żółty papier niemal
jak z oryginalnych zapisków Willa Henry’ego… Cóż trzeba chcieć więcej. I ten „urokliwy”
cmentarz na okładce… rozpływam się ;)
Jak wcześniej mówiłam, w mojej
przygodzie z „Badaczem potworów” żałuję tylko tego, że tak długo zajęło mi jej
przeczytanie i że tak niemiłosiernie poszatkowałam całą historię na własne
życzenie. Gdyby nie to, to nie wiem, czy dałabym radę usiedzieć w miejscu
podczas lektury. Powieść trzyma w napięciu i oprócz wątku miłosnego znajdziemy
tu praktycznie wszystko, co dobra książka młodzieżowa powinna posiadać: ciekawe
postaci, wciągającą fabułę, kilka zwrotów akcji i parę trupów. Wystarczająco,
by wbić kogoś w fotel na dłużej, niż trwa przeciętny program telewizyjny i
wypicie kubka kawy. Jestem jak najbardziej na tak i czekam na więcej: zarówno
na „Monstrumologa” jak i inne dzieła Yanceya.
W tym miejscu chciałabym serdecznie
podziękować Wydawnictwu Jaguar za udostępnienie „Badacza potworów” i danie mi
możliwości:
a) Przeczytania tak dobrej książki, na którą pewnie
sama bym się nie skusiła,
b) Pokazania moich recenzenckich możliwości.
Bardzo dziękuję za zaufanie, jakim mnie obdarzono. I
mam nadzieję, że nie napsułam zbyt wielu nerwów, a czekanie na recenzję się
opłacało. :D
Lubię Wydawnictwo Jaguar, mają wiele dobrych książek, ale do tej jakoś mnie ciągnie, może ze względu na wiek bohatera...
OdpowiedzUsuńFajna książka się zapowiada... przeczytam!
OdpowiedzUsuń+zapraszam do mnie! nowa notka :)
~Dżastin
mój blog -> http://wyznania-czytelniczki.blog.pl/
Usuń~Dżastin