15:59

Zwycięstwo lub szaleństwo... Michael Grant "BZRK"

Tytuł: „BZRK”
Autor: Michael Grant
Liczba stron: 350
Wydawca: Amber

O „BZRK” słyszałam już wcześniej, ale nie miałam nawet pojęcia, że w mojej okolicy jest możliwość dostania jej. Dobrze, że żyją tu ludzie obeznani w temacie i z gustem podobnym do mojego, na których w większości przypadków mogę liczyć. Dlatego, gdy tylko powieść znalazła się u mnie na półce, przystąpiłam do czytania.


Światem rządzi nanotechnologia. Rywalizacja między dwoma organizacjami jest tak naprawdę walką o przyszłość świata. AFGC z przerażającymi Bliźniakami na czele i armią nanobotów walczą o utopijny świat, okupiony wolnością jednostki. Przeciwko staje BZRK, które ze swoimi biotami walczy przede wszystkim o to drugie, nawet jeśli ceną, jaką przyjdzie im zapłacić będzie albo śmierć, albo szaleństwo. Cała walka toczy się we wnętrzu człowieka, w bebechach, a o wszystkim wiedzą tylko wtajemniczeni. AFGC szykuje się do najważniejszej akcji, a BZRK- z pomocą dwójki niedawno rekrutowanych nastolatków, spróbuje wszystkiemu zapobiec.

Książka, podobnie jak w filmach Hitchcocka, zaczyna się brawurowo- istne trzęsienie ziemi, a później napięcie tylko rośnie. Od samego początku wiadomo, że nie będzie to powieść dla malutkich dzieci lub osób o niezbyt stabilnych nerwach. Już pierwsze strony obfitują w wydzierających się wniebogłosy szaleńców i krwawą miazgę z tysięcy ludzi. Potem historia tylko nabiera tempa. Brawurowy początek może jest i jednym z najlepszych momentów, ale dalsza fabuła wcale nie odstaje poziomem i nie zanudza. Wraz z kolejnymi stronami dowiadujemy się coraz więcej o nanotechnologii, obu organizacjach, ich planach, o członkach, ich przeszłości i relacjach między nimi. A akcja wciąga coraz bardziej, tak że nawet gdyby chciało się przerwać czytanie w połowie rozdziału, strony, to jest to niemożliwe. Patrząc na powieść z zaledwie kilkudniowej perspektywy, nie mogę sobie przypomnieć żadnych gorszych momentów, które wlekłyby się mi niemiłosiernie. „BZRK” pochłonęłam praktycznie za jednym „zasiądnięciem” do lektury. 350 stron minęło jak z bicza strzelił i pozostawiło chętkę na więcej.


Główni bohaterowie, jakimi są Noah i Sadie, są bardzo ciekawi. Dwoje nastolatków o skrajnych charakterach, wychowani w skrajnie różnych warunkach i kulturach w jednym momencie mają stworzyć zespół marzeń. Sadie- Amerykanka, córka milionera, osierocona buntowniczka, która ma odmienny gust nie tylko co do muzyki i Noah- raczej cichy Brytyjczyk z przeciętnej rodziny, który ma zająć miejsce brata, któremu BZRK zniszczyło psychikę. Czy dogadają się? Czy zbliżą się do siebie na tyle, by współpracować ze sobą i ufać drugiemu bezgranicznie? Czy nie przekroczą granicy i nie zżyją się zbyt szybko i zbyt mocno? Świetnie wykreowani, szczegółowi bohaterowie, o których można powiedzieć bardzo dużo, mimo że nieczęsto zagłębiamy się w ich uczucia i wspomnienia. A to przecież nie jedyni występujący w książce ludzie. Szalona Wilkes z niewyparzonym językiem, Ofelia, która bierze pod skrzydła nowych rekrutów BZRK, a z drugiej strony Bug Man- zarozumiały nastolatek bez uczuć, którego ambicją jest doprowadzenie do szału przeciwnika i udowodnienie swojej wielkości, a w końcu przeraźliwi Benjamin i Charles Armstrongowie, którym bliżej do potwora niż do ludzi, nie tylko przez paskudny charakter i chęć zniewolenia ludzkości, ale też niezbyt przyjemny dla oka "problem fizyczny". Choć muszę przyznać, że na początku musiałam mocno się skupić, by rozróżnić każdą postać i przydzielić do odpowiedniej organizacji, tak pod koniec nie było z tym żadnego problemu. Z każdą stroną coraz łatwiej odnaleźć się w pomiędzy gąszczem rąk i nóg, zarówno w makro, jak i w bebechach. Zrzucam winę na moją nieogarniętość. ;)


Dreszczyk emocji zapewniają nie tylko bitwy na ludzkim oku czy w mózgu albo brutalne pościgi i strzelaniny w świecie „realnym”, ale też niezbyt wyszukane, wręcz brutalne i wulgarne słownictwo- nie tylko w dialogach, ale i w opisach. Na tle innych książek być może jest bardzo rażące i nie do przyjęcia, w „BZRK” jednak nie odczułam większego dyskomfortu, czytając dość dosadne zdania, choć przyznam się, że nie przepadałam, nie przepadam i raczej nie będę przepadać za wulgarnym, obraźliwym słownictwem. Jednak w dzisiejszych czasach i okolicznościach niestety trzeba się przyzwyczajać, a jak już wcześniej powiedziałam: tu jest to bardzo wskazane, odpowiednie i nieodrażające aż tak, jakby mogło to być (na szczęście). Rzeczy brutalne opisane są brutalnym słownictwem i prędzej przeszkadzałby mi tu kwiecisty, poetycki język niż parę soczystych przekleństw z trzema wykrzyknikami na końcu. Tak więc zasada decorum zachowana, panie polonistki się cieszą, a ci, którzy opuścili kilka lekcji polskiego sprawdzają, o czym mówię XD.


Kolejną dość ciekawą rzeczą może być to, że książka przedstawia alternatywną… teraźniejszość. A może- kto wie?- już teraz dzieją się rzeczy z książki, tylko my nie mamy o tym zielonego pojęcia. Faktem jest, że fajnie jest czasem oderwać się od fantasy osadzonego w czasach średniowiecznych albo przeciwnie- od książek z megadalekiej przyszłości, i poczytać coś, co może dziać się teraz, za dwa, trzy lub dziesięć lat. W książce jest facebook, iphone, Starbucks, CNN i cała reszta, więc nietrudno wyobrazić sobie całą otoczkę, która- lekko zarysowana, ale nie przerysowana- wszystko uzupełnia, nie wtrącając się nachalnie i ustępując miejsca temu, co naprawdę istotne, czyli nano. Czasem odrobina normalności popłaca.


Choć oczywiście nie można mówić tu o pełnej normalności w dosłownym  tego słowa znaczeniu. Mamy przecież świat nano, wnętrze człowieka oglądane oczami mikroskopijnego robaczka. Pan Grant się popisał i bardzo ciekawie, dokładnie i realistycznie opisał ludzkie ciało widziane z takiej perspektywy, choć niektórych może przyprawić to o mdłości. W przybliżeniu większym niż pod mikroskopem, nawet najgładsza skóra wydaje się usłana zeschniętymi liśćmi, rzęsy i włosy są koślawymi drzewami, usta- suchym pergaminem, a krew- strumieniem jakiejś ziarnistej substancji oklejającej ci nogi. Nie pomagają też pasożyty, które, wyglądając na kilkumetrowe monstra, również są dokładnie wykreowane. Mimo wszystko w tym wszystkim jest jakiś urok, który sprawia, że skrzywimy się raz lub dwa, a później niezbyt przyjemny widok przejdzie na porządek dzienny.


A teraz czas na podsumowanie. Książkę zaliczam do tych na plus i narobiłam sobie „smaka” na kolejną część, która już niebawem powinna ujrzeć światło dzienne. Bitwa się skończyła, ale wojna trwa i myślę, że na dwóch powieściach się nie skończy. Jeśli pan Grant pisze tak wszystkie książki, to nasuwają mi się dwa wnioski: pierwszy- muszę sięgnąć po osławioną już serię „GONE”, a drugi: na dwóch powieściach na pewno się nie skończy, bo ile „GONE” ma już części- sześć? Miłym faktem jest też to, że kupiono już prawa do ekranizacji „BZRK”. Cóż, będziemy czekać. Tymczasem dobrze Wam radzę: idźcie do biblioteki lub księgarni i sięgnijcie po książkę lub chociaż przewertujcie ja sobie pobieżnie. Polecam też wizytę na youtubie i gobzrk.com- kampania reklamowa i trailery książki zrobione są naprawdę ciekawie.


1 komentarz:

Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)