Tytuł: „BZRK”
Autor: Michael Grant
Liczba stron: 350
Wydawca: Amber
O
„BZRK” słyszałam już wcześniej, ale nie miałam nawet pojęcia, że w mojej
okolicy jest możliwość dostania jej. Dobrze, że żyją tu ludzie obeznani w
temacie i z gustem podobnym do mojego, na których w większości przypadków mogę
liczyć. Dlatego, gdy tylko powieść znalazła się u mnie na półce, przystąpiłam
do czytania.
Światem
rządzi nanotechnologia. Rywalizacja między dwoma organizacjami jest tak
naprawdę walką o przyszłość świata. AFGC z przerażającymi Bliźniakami na czele
i armią nanobotów walczą o utopijny świat, okupiony wolnością jednostki.
Przeciwko staje BZRK, które ze swoimi biotami walczy przede wszystkim o to
drugie, nawet jeśli ceną, jaką przyjdzie im zapłacić będzie albo śmierć, albo
szaleństwo. Cała walka toczy się we wnętrzu człowieka, w bebechach, a o
wszystkim wiedzą tylko wtajemniczeni. AFGC szykuje się do najważniejszej akcji,
a BZRK- z pomocą dwójki niedawno rekrutowanych nastolatków, spróbuje
wszystkiemu zapobiec.
Książka,
podobnie jak w filmach Hitchcocka, zaczyna się brawurowo- istne trzęsienie
ziemi, a później napięcie tylko rośnie. Od samego początku wiadomo, że nie
będzie to powieść dla malutkich dzieci lub osób o niezbyt stabilnych nerwach.
Już pierwsze strony obfitują w wydzierających się wniebogłosy szaleńców i
krwawą miazgę z tysięcy ludzi. Potem historia tylko nabiera tempa. Brawurowy
początek może jest i jednym z najlepszych momentów, ale dalsza fabuła wcale nie
odstaje poziomem i nie zanudza. Wraz z kolejnymi stronami dowiadujemy się coraz
więcej o nanotechnologii, obu organizacjach, ich planach, o członkach, ich
przeszłości i relacjach między nimi. A akcja wciąga coraz bardziej, tak że
nawet gdyby chciało się przerwać czytanie w połowie rozdziału, strony, to jest
to niemożliwe. Patrząc na powieść z zaledwie kilkudniowej perspektywy, nie mogę
sobie przypomnieć żadnych gorszych momentów, które wlekłyby się mi
niemiłosiernie. „BZRK” pochłonęłam praktycznie za jednym „zasiądnięciem” do
lektury. 350 stron minęło jak z bicza strzelił i pozostawiło chętkę na więcej.
Główni
bohaterowie, jakimi są Noah i Sadie, są bardzo ciekawi. Dwoje nastolatków o
skrajnych charakterach, wychowani w skrajnie różnych warunkach i kulturach w
jednym momencie mają stworzyć zespół marzeń. Sadie- Amerykanka, córka
milionera, osierocona buntowniczka, która ma odmienny gust nie tylko co do
muzyki i Noah- raczej cichy Brytyjczyk z przeciętnej rodziny, który ma zająć
miejsce brata, któremu BZRK zniszczyło psychikę. Czy dogadają się? Czy zbliżą
się do siebie na tyle, by współpracować ze sobą i ufać drugiemu bezgranicznie?
Czy nie przekroczą granicy i nie zżyją się zbyt szybko i zbyt mocno? Świetnie
wykreowani, szczegółowi bohaterowie, o których można powiedzieć bardzo dużo,
mimo że nieczęsto zagłębiamy się w ich uczucia i wspomnienia. A to przecież
nie jedyni występujący w książce ludzie. Szalona Wilkes z niewyparzonym
językiem, Ofelia, która bierze pod skrzydła nowych rekrutów BZRK, a z drugiej
strony Bug Man- zarozumiały nastolatek bez uczuć, którego ambicją jest
doprowadzenie do szału przeciwnika i udowodnienie swojej wielkości, a w końcu
przeraźliwi Benjamin i Charles Armstrongowie, którym bliżej do potwora niż do
ludzi, nie tylko przez paskudny charakter i chęć zniewolenia ludzkości, ale też
niezbyt przyjemny dla oka "problem fizyczny". Choć muszę przyznać, że
na początku musiałam mocno się skupić, by rozróżnić każdą postać i przydzielić
do odpowiedniej organizacji, tak pod koniec nie było z tym żadnego problemu. Z
każdą stroną coraz łatwiej odnaleźć się w pomiędzy gąszczem rąk i nóg, zarówno
w makro, jak i w bebechach. Zrzucam winę na moją nieogarniętość. ;)
Dreszczyk
emocji zapewniają nie tylko bitwy na ludzkim oku czy w mózgu albo brutalne
pościgi i strzelaniny w świecie „realnym”, ale też niezbyt wyszukane, wręcz
brutalne i wulgarne słownictwo- nie tylko w dialogach, ale i w opisach. Na tle
innych książek być może jest bardzo rażące i nie do przyjęcia, w „BZRK” jednak
nie odczułam większego dyskomfortu, czytając dość dosadne zdania, choć przyznam
się, że nie przepadałam, nie przepadam i raczej nie będę przepadać za
wulgarnym, obraźliwym słownictwem. Jednak w dzisiejszych czasach i
okolicznościach niestety trzeba się przyzwyczajać, a jak już wcześniej powiedziałam:
tu jest to bardzo wskazane, odpowiednie i nieodrażające aż tak, jakby mogło to
być (na szczęście). Rzeczy brutalne opisane są brutalnym słownictwem i prędzej
przeszkadzałby mi tu kwiecisty, poetycki język niż parę soczystych przekleństw
z trzema wykrzyknikami na końcu. Tak więc zasada decorum zachowana, panie
polonistki się cieszą, a ci, którzy opuścili kilka lekcji polskiego sprawdzają,
o czym mówię XD.
Kolejną
dość ciekawą rzeczą może być to, że książka przedstawia alternatywną… teraźniejszość.
A może- kto wie?- już teraz dzieją się rzeczy z książki, tylko my nie mamy o
tym zielonego pojęcia. Faktem jest, że fajnie jest czasem oderwać się od
fantasy osadzonego w czasach średniowiecznych albo przeciwnie- od książek z
megadalekiej przyszłości, i poczytać coś, co może dziać się teraz, za dwa, trzy
lub dziesięć lat. W książce jest facebook, iphone, Starbucks, CNN i cała
reszta, więc nietrudno wyobrazić sobie całą otoczkę, która- lekko zarysowana,
ale nie przerysowana- wszystko uzupełnia, nie wtrącając się nachalnie i
ustępując miejsca temu, co naprawdę istotne, czyli nano. Czasem odrobina
normalności popłaca.
Choć
oczywiście nie można mówić tu o pełnej normalności w dosłownym tego słowa znaczeniu. Mamy przecież świat
nano, wnętrze człowieka oglądane oczami mikroskopijnego robaczka. Pan Grant się
popisał i bardzo ciekawie, dokładnie i realistycznie opisał ludzkie ciało
widziane z takiej perspektywy, choć niektórych może przyprawić to o mdłości. W
przybliżeniu większym niż pod mikroskopem, nawet najgładsza skóra wydaje się
usłana zeschniętymi liśćmi, rzęsy i włosy są koślawymi drzewami, usta- suchym
pergaminem, a krew- strumieniem jakiejś ziarnistej substancji oklejającej ci
nogi. Nie pomagają też pasożyty, które, wyglądając na kilkumetrowe monstra,
również są dokładnie wykreowane. Mimo wszystko w tym wszystkim jest jakiś urok,
który sprawia, że skrzywimy się raz lub dwa, a później niezbyt przyjemny widok
przejdzie na porządek dzienny.
A
teraz czas na podsumowanie. Książkę zaliczam do tych na plus i narobiłam sobie
„smaka” na kolejną część, która już niebawem powinna ujrzeć światło dzienne.
Bitwa się skończyła, ale wojna trwa i myślę, że na dwóch powieściach się nie
skończy. Jeśli pan Grant pisze tak wszystkie książki, to nasuwają mi się dwa
wnioski: pierwszy- muszę sięgnąć po osławioną już serię „GONE”, a drugi: na
dwóch powieściach na pewno się nie skończy, bo ile „GONE” ma już części- sześć?
Miłym faktem jest też to, że kupiono już prawa do ekranizacji „BZRK”. Cóż,
będziemy czekać. Tymczasem dobrze Wam radzę: idźcie do biblioteki lub księgarni
i sięgnijcie po książkę lub chociaż przewertujcie ja sobie pobieżnie. Polecam
też wizytę na youtubie i gobzrk.com- kampania reklamowa i trailery książki
zrobione są naprawdę ciekawie.
Zapowiada się ciekawie :)
OdpowiedzUsuń